[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdy było to konieczne. Spotkanie z żoną brata i jego dziećmi zbyt wiele go kosztowało.
Unikał ich, bo tak było łatwiej dla obu stron.
- Jak może być łatwiej? - spytał, bo jeszcze nie znalazł na to pytanie odpowiedzi.
Renee westchnęła.
- Dzieci przywykają do jego nieobecności. %7łyją swoim życiem. Po jakimś czasie
już nie myślisz o tym bez przerwy. Pózniej jest trudniej, bo jak przestaniesz o tym my-
śleć, a potem nagle przypomnisz sobie, że go nie ma... - Nabrała powietrza. - Boli jak
diabli.
- Wybacz - rzekł, myśląc, że nigdy dość tych przeprosin. - Tak mi przykro.
Przez jej twarz przemknął smutny uśmiech.
- Nie trzeba.
- Powinienem tu wtedy być. - Wstał i wyjrzał przez to samo okno, przez które pa-
trzyła Renee. Widział narożnik basenu sąsiadów i błękitną wodę. Słyszał radosne głosy
bratanka i bratanicy. - Gdybym nie wyjechał, zajęlibyśmy się nim, wziąłby leki...
- Linc, to był dorosły mężczyzna. Dokonał wyboru.
- Ale ja miałem się nim opiekować. Obiecałem im... - Głos mu się załamał.
R
L
T
- To nie twoja wina. - Renee nigdy go nie obwiniała.
Linc potrząsnął głową. Znał prawdę. Był odpowiedzialny za Marcusa. Jego brat był
mądry, ale nie wtedy, kiedy chodziło o jego zdrowie.
- Powiedział mi, żebym się nie martwił, że wezmie leki. A przecież zawsze zapo-
minał.
- Nie mogłeś przy nim stać dwadzieścia cztery godziny na dobę. - W jej słowach
Linc słyszał ten sam żal, który leżał mu ciężarem na piersi. - Nigdy mi nie powiedział, że
jest chory.
Linc odwrócił się i położył jej dłoń na ramieniu.
- Nie chciał cię martwić.
- Co to za mąż, który przed własną żoną ukrywa chorobę serca?
- Taki, który nie chce, żebyś widziała w nim słabego człowieka. Marcus nienawi-
dził swojej choroby. Nikomu o tym nie mówił.
- %7łałuję, że ją przede mną ukrył. - Azy zalśniły w jej oczach. - Nie powinieneś sam
za to odpowiadać, Linc.
- Gdybym...
- Gdybyś zrobił to czy tamto, i tak miałby zawał. Marcus kochał swoją pracę. Ko-
chał swoje życie. Chciał się dobrze bawić, niezależnie od tego, ile czasu mu pozostało.
Linc pokiwał głową. Jego lekkomyślny brat żył chwilą.
- Ale to nie praca była przyczyną zawału. Po prostu - podjęła Renee - nadszedł jego
czas. Ty przede wszystkim powinieneś to wiedzieć. Lekarz mówił...
Linc odwrócił się gwałtownie.
- Nie obchodzi mnie, co mówił lekarz. Gdybym tutaj był, pilnowałbym, żeby brał
leki. %7łeby poszedł do lekarza, kiedy zle się poczuł. To był mój obowiązek. Nie wywią-
załem się z niego.
Renee położyła dłoń na jego policzku i pokręciła głową.
- Nie masz racji, Linc, i wiesz, że Marcus powiedziałby to samo. Dlaczego wciąż
się zadręczasz czymś, czego już nie można zmienić?
Drzwi na tyłach domu otworzyły się i dobiegł ich śmiech i radosne okrzyki.
- Mamo! Możemy mieć zjeżdżalnię przy naszym basenie?
R
L
T
Po chwili w pokoju pojawiły się dzieci Marcusa, blizniaczo do niego podobne.
Anna i Daniel stanęli jak wryci. Anna, młodsza z rodzeństwa, przekrzywiła głowę.
Daniel szeroko się uśmiechnął.
- Cześć, wujku.
- Cześć, Danielu, cześć, Aniu. - Linc patrzył z niedowierzaniem na ośmioletniego
Daniela, który był kopią swojego ojca. Miał ten sam uśmiech, te same niebieskie oczy,
ten sam opadający na czoło kosmyk.
- Przywiozłem wam coś. - Linc podał każdemu z dzieci torbę z zabawkami, które
kupił po drodze. Nie miał pojęcia, co kupić, więc zaufał sprzedawczyni.
Daniel krzyknął z radości na widok samochodu z pilotem, a jasnowłosa niebiesko-
oka Anna z uśmiechem przytuliła do piersi lalkę. Przez moment Linc pomyślał o Molly.
O dziecku, które nosiła. Zastanowił się, jak by to było ujrzeć taki uśmiech na twarzy
swojego dziecka. Kupić mu prezent i wiedzieć, że dobrze wybrał, bo dziecko przybie-
głoby do niego, wyciągając ręce, by go uściskać.
Dzieci Marcusa podziękowały mu, po czym znów wyszły na dwór nacieszyć się
nowymi zabawkami.
- Dziękuję - powiedziała Renee.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - odparł, przenosząc wzrok z pustego miejsca,
gdzie chwilę wcześniej stały dzieci, na szwagierkę. - Starcza ci pieniędzy?
- Dajemy sobie radę, Linc. Wciąż ci to powtarzam. - Poklepała go po ręce. - Już nie
musisz nam pomagać, w każdym razie finansowo. Mam pracę, a ubezpieczenie było
bardzo wysokie. Dajemy sobie radę.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić - powtórzył.
Renee podniosła z podłogi papierowe torby i położyła je na stoliku. Potem z wes-
tchnieniem usiadła znów w fotelu.
- Linc, nie przynoś nam już prezentów. Nie przysyłaj pieniędzy. - Kiedy zaczął
protestować, uniosła rękę. - Ja i dzieci chcemy cię widywać. One potrzebują mężczyzny,
kogoś, kto będzie się nimi opiekował i poradzi im w sprawach, w których matka jest
bezradna.
- Ja nie potrafię znalezć wspólnego języka z dziećmi. Nie powinienem...
R
L
T
Pochyliła się i położyła rękę na jego kolanie.
- Powinieneś. Dzieci chcą spotykać się ze swoim wujkiem. Nie oczekują od ciebie
cudów. Pomagasz nam finansowo, ale jako wujek...
Urwała, a on wiedział, co chciała powiedzieć. Jako wujek zawiódł te dzieci.
- Chciałem, ale... - Jak miał wyjaśnić, że ilekroć je widzi, przypominają mu o
Marcusie? O tym, że to przez niego straciły ojca? Jakim może być dla nich przykładem?
Renee uścisnęła jego rękę.
- %7ładnych ale, Linc. Najlepiej będzie dla nich i dla ciebie, jak zaczniecie spędzać
razem więcej czasu. Nic tak nie leczy złamanego serca jak rodzina. Moim zdaniem, to ty
z nas wszystkich najbardziej tego potrzebujesz.
Molly już od tygodnia była w domu. Spędziła idiotycznie dużo czasu, robiąc po-
rządki w szafach i szufladach, gdzie panował idealny porządek. Posadziła w ogrodzie
nowe rośliny. Spacerowała z Rockym, codziennie wypuszczając się dalej, żeby oczyścić
umysł i dbać o kondycję fizyczną, co zalecił jej lekarz. Czasami zabierała Duke'a, psa
pani Whitcomb, swojej starszej sąsiadki, który lubił bawić się z Rockym.
Podania o pracę, które wysłała przed wyjazdem do Las Vegas, przyniosły rezultaty.
Była już na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych, jedna z nich wyglądała obiecująco.
Molly miałaby za miesiąc zacząć pracę. W innej sytuacji cieszyłaby się, że znów zaczyna
się rok szkolny, że pozna nowych uczniów, będzie planować zajęcia, ale...
Z jakiegoś powodu nie była w stanie się cieszyć.
Jayne robiła, co mogła, by poprawić jej nastrój, wyciągała ją na kolację, na zakupy
czy do kosmetyczki. Molly chodziła z nią z nadzieją, że wszystkie te atrakcje zdejmą z
jej barków choć trochę ciężaru.
Niestety wszystko na nic.
Dzwoniła do Alex i Sereny i wysyłała im mejle, zapewniając, że u niej wszystko w
porządku. Ilekroć jednak pytały o Linca, unikała odpowiedzi.
Minął pierwszy trymestr ciąży, i poranne nudności ustąpiły. Lekarz wyznaczył
termin porodu na marzec. Nadeszła pora, by zacząć robić plany. Kiedy wróci do pracy,
czasu ledwie jej starczy na sen i przygotowanie lekcji.
R
L
T
Któregoś dnia zajrzała do sklepu z artykułami dla dzieci i oglądała kołyski z paste-
lowymi kocykami oraz pluszowe zabawki. Po sklepowych alejkach krążyło mnóstwo
przejętych, wymieniających całusy par.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]