[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jadłem, Simon dał mi zupy. Powiedział, że daruje mi tamtą karę.
- Dobrze. Przyjdź potem do mnie do pokoju, dam ci owoce. Przyniosłam banany
i jabłka.
Twarz chłopca rozjaśniła się. Przysunął się do niej bliżej i wskazał głową jakiś
kształt w drugim końcu sali.

Lepiej zobacz tamtego, królowo. Z nim jest chyba źle.
Spojrzała we wskazanym kierunku. Kupa łachmanów leżąca na podłodze lekko
drgnęła. Gdy Camilla podeszła bliżej, ujrzała pasmo długich, złotych włosów.

Cześć – powiedziała i pochyliła się nad dzieckiem. – Jak masz na imię?
Spod szmat wyjrzały błyszczące oczy i zaraz zakryły się powiekami. Zdążyła w
nich zauważyć przerażenie; twarz dziecka była bardzo blada, nos spuchnięty.

Jak masz na imię? – powtórzyła. – Jesteś dziewczynką?
Na pierwszy rzut oka płeć dzieci ulicy było często bardzo trudno ustalić.
Mruknięcie, jakie wydobyło się spod łachmanów, można było od biedy uznać za
słowo „tak”.

Jak masz na imię, córeczko?
189
anula - emalutka
Niewyraźny dźwięk powtórzył się.

Przepraszam, nie dosłyszałam. – Camilla pochyliła się niżej. – Mogłabyś
powtórzyć?

Tracy.
Camilla przysiadła na podłodze i lekko dotknęła ramienia dziewczynki. Było
kruche i drżało.

Co się stało, Tracy? Nigdy przedtem cię tu nie widziałam. Jesteś u nas po raz
pierwszy, prawda?
Odpowiedzi nie było. Dziewczynka zadrżała jeszcze silniej.
- Ile masz lat?
- Dwanaście.
Camilla poczuła, jak ogarniają rozpacz. Dzieci, które trafiały do schroniska dla
bezdomnych, były coraz młodsze. Każde miało za sobą prawie identyczną przeszłość.
Bicie, napastowanie seksualne, alkoholizm rodziców, nędza, która wyganiała je na
ulicę w poszukiwaniu jedzenia.

Jesteś głodna?
Tracy skinęła głową.

Chodź ze mną. Mam w pokoju herbatniki i owoce, może będziesz chciała
wziąć prysznic. Musisz się trochę umyć, kochanie, i jakoś ogarnąć.
Dziewczynka wstała i posłusznie podreptała za nią do „biura”.
W biurze siedziała Marty z nogami na stole, brzdąkając coś na gitarze Chase'a.
Była schludnie i czysto ubrana, świeżo umyte włosy miała zaczesane do tyłu i
ujęte w opaskę.

Marty!
Camilla podbiegła do niej i pocałowała dziewczynę w policzek.
- Ślicznie wyglądasz! I ten nowy, czerwony sweter... Cały tydzień o tobie
myślałam. Jak ci idzie?
- Wspaniale, królowo. Pracuję ciężko, biorę dodatkowe godziny, żeby jakoś to
wszystko ułożyć. Zobacz, jakie mam ręce.
Marty z dumą pokazała Camilli zaczerwienione dłonie.
190
anula - emalutka
Widok skrzywdzonego dziecka ma w sobie coś przerażającego. Camilla zawsze
odchorowywała tego rodzaju spotkania. Nie mogła pogodzić się z faktem, że istnieją
191
anula - emalutka
pozwoli jej skupić myśli nad wypracowaniem o
- Od jutra zaczynam w sklepie warzywniczym. Żona mojego szefa załatwiła mi
pracę, poszłam na rozmowę i proszę, przyjęli mnie.
- A jak Chase?
Marty nieco spochmurniała.

Wychodzi jutro ze szpitala. Przyrzekł mi, że jak zamieszkamy razem, nigdy
już nie weźmie żadnego świństwa. – Spuściła oczy. – Muszę mu wierzyć – szepnęła
– ale strasznie się boję. Boję się, że jak coś się stanie, znowu wrócimy na ulicę, a
teraz, kiedy poznaję normalne życie, nie chcę znowu wrócić do przytułku.
Camilla, nie przestając rozmawiać z Marty, otworzyła torbę z owocami; wyjęła
banana i włożyła go do ręki Tracy. Dziewczynka rzuciła się na owoc i wymamrotała
słowa podziękowania.

Marty, to Tracy. Jest u nas pierwszy raz.
Marty pociągnęła nosem i lekko się skrzywiła.

Trochę śmierdzisz, serdeńko – powiedziała żartobliwie. – Zupełnie jak ja,
kiedy tu się zjawiłam po raz pierwszy. Jak skończysz jeść, dam ci ręcznik i zaprowa-
dzę pod prysznic. Potem zajrzymy do szafy, może znajdzie się dla ciebie jakieś
czyste ubranie.
– Dziękuję ci, Marty – powiedziała Camilla, siadając za swoim stołem. – Dobra z
ciebie dziewczyna i taka cierpliwa.
Mrugnęła do niej porozumiewawczo i uśmiechnęła się. Jej uśmiech mówił:
„Bądź dla niej dobra, widzisz, jaka jest przerażona”.
Marty odwzajemniła uśmiech i wyprowadziła dziewczynkę z pokoju.
Camilla podparła się na łokciach i spojrzała na stos papierów. Trzeba zabrać się
do czytania, pracy ma na kilka godzin. Z westchnieniem sięgnęła po pierwszy plik
kartek i zaraz go odłożyła. Wiedziała, że nie będzie mogła się skoncentrować; obraz
przerażonej dziewczynki nie
literaturze.
dzieci, dla których dom staje się miejscem tak wielkiej udręki, że muszą uciekać na
ulicę. Natychmiast, jak na zawołanie, wróciły wspomnienia jej własnego dzieciństwa.
Nawet nie chciała sobie wyobrażać tego, czym byłoby jej życie, gdyby nie
spotkała Jona Campbella. Stale jeszcze miała w pamięci swoje dawne myśli, że oto
dotarła do kresu, że po tym, co się jej przydarzyło, nic już nie jest ważne i że musi
zginąć. Zginęłaby, gdyby go nie spotkała, albo gdyby spotkała kogoś całkiem innego.
Tamten jeden letni dzień odmienił jej życie, tak jakby ktoś jednym gestem ręki
wskazał jej drogę, którą należy obrać, żeby się uratować.
Jeden jedyny dzień i jeden jedyny człowiek.
Zawdzięcza mu wszystko.
Jon Campbell uratował ją, nie pozwolił, zginąć.
Drgnęła, słysząc dźwięk otwieranych drzwi.

Biedne dziecko. – Marty podeszła do stołu. –Właśnie bierze prysznic.
Znalazłam dla niej dżinsy i sweter.

Udało ci się z nią porozmawiać?

Nie. Ona nie może jeszcze mówić, jest za wcześnie. Całe ciało ma poranione.
Marty opadła na krzesło i niedbałym ruchem sięgnęła po gitarę.

Musiało ją spotkać coś strasznego. Od razu widać. – Myślisz, że trzeba
wezwać lekarza? Mam do niej pójść i obejrzeć ją?
Marty pokręciła głową.
- Najbardziej to ona potrzebuje mamy i taty, ale tego na składzie nie mamy. Nie
martw się, królowo, zajmę się nią. Zaraz do niej pójdę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl