[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tę o sierżancie Robertsie?...
- O kim?...
- Rotertsie, czy Richardzie... nie pamiętam...
- Nigdy o kimś takim nie słyszałem.
- Ale...
- Mówię przecież, że nie znam faceta! Kelner już idzie... Max poprosił o "stare
heidelberskie", choć był przekonany, że w promieniu pięćdziesięciu lat świetlnych ani
Heidelbergu, ani Niemiec nie sposób uświadczyć. Smakowało to jak zimne popłuczyny,
ponieważ jednak Sam od czasu do czasu przyglądał mu się uważnie, udawał, że pije.
- Posiedz tu chwilę... - powiedział nagle Sam - Zaraz wrócę. Zamienił kilka słów z
barmanem i zniknął gdzieś z tyłu. W tej samej chwili do stolika podeszła jakaś młoda kobieta.
- Jesteś samotny, kochanie?
- Nie... niecałkiem...
- Ale ja tak. Miałby pan coś przeciwko temu, gdybym usiadła obok?... - nie czekając
na odpowiedz zajęła krzesło Sama.
- Proszę. Ale mój kolega za moment wróci.
Udała, że nie słyszy. Odwróciła się w stronę baru.
- Duże ciemne, skarbie.
Max energicznie pomachał ręką.
- Nie, nie... Nic z tego!
- Co to ma znaczyć, kruszynko?
- Niech pani posłucha... - rozpoczął zdenerwowany Max - ...Być może wyglądam na
zielonego w tych sprawach i prawdopodobnie taki jestem, ale nie mam zamiaru stawiać pani
farbowanej wody, wyrzucając na te kupę szmalu. Nie mam zbyt dużo pieniędzy. Spojrzała
nań z miną urażonej damy.
- Albo mi pan coś postawi, albo się zmywam.
- Hm... - rzucił okiem na kartę - Myślę, że kanapka wystarczy?
Zawołała kelnera.
- Pozostaje tak, jak było, a do piwa proszę kanapkę z serem i musztardą.
Zwróciła się w stronę osłupiałego Maxa.
- Jak masz na imię, o ile mogę być aż tak śmiała...
- Max.
- Miło mi. Dolores. Skąd przybywasz?
- Z Ozark Mountains... z Terra...
- Cóż za spotkanie! Jesteśmy prawie sąsiadami. Pochodzę z Winnipeg.
Dolores nie zamykała słodkich usteczek, a Max zastanawiał się, czy w tym wszystkim,
co mówi, jest bodaj ziarno prawdy. Z dalszej gadaniny zorientował się jednak, że jego
towarzyszka ani Ozarks, ani Ziemi w ogóle nie znała. Opowiadała, jak bardzo adoruje statki -
są tak romantyczne - i właśnie pochłaniała ostatni kęs kanapki, gdy wrócił Sam. Zlustrował ją
od dołu do góry.
- I jak?... Na ile go pani wyceniła? - wskazał na Maxa. Dolores drgnęła z oburzenia.
- Mój panie, a cóż to za mowa? Mr. Lipski nie pozwala...
- Tym razem wybaczy, ślicznotko... - ciągnął niezrażony Sam, a w jego głosie nie było
można dosłyszeć jawnej wrogości, co najwyżej lekką nutę sarkazmu - Nie wiedziała pani, że
mój przyjaciel jest gościem Lippy'ego? W każdym razie żadnych naciągań na "czarne ekstra"
i w ogóle żadnych "zaproszeń"... Ile wystukał licznik? - zwrócił się do Maxa.
- Na razie w porządku. Tylko kanapka z serem... - pospiesznie wyjaśnił.
- Dobra... A na razie zechce pani zostawić nas samych... Może pózniej...
Wzruszyła ramionami, lecz powstała z miejsca.
- Stokrotne dzięki, Max.
- Nie ma za co. Na wszelki wypadek przekażę pozdrowienia dla całego Winnipeg.
- Tak, proszę nie zapomnieć.
Sam ciągle stał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zająć zwolnione przed chwilą
krzesło.
- Muszę jeszcze na chwileczkę skoczyć w jedno miejsce...
- To idz... - Max także zamierzał wstać od stołu, ale towarzysz zmusił go do
pozostania.
- Nie... Lepiej będzie, jeśli to zrobię sam. Pozostań na miejscu, już nikt nie powinien
się naprzykrzać, a jeśli tak, to zawołaj Lippy'ego.
- Sądzisz, że nie spartaczę czegoś...
- Mam nadzieję - spojrzał z zatroskaniem - Nie wiem, dlaczego ciągle się tak
niepokoję, ale masz w sobie coś, co budzi we mnie odruchy macierzyńskie... Prawdopodobnie
to wina twych niebieskich oczu...
- Mam brązowe oczy...
- Mówiłem raczej o oczach duszy... - wyjaśnił Sam - W każdym razie, gdy mnie tu nie
będzie, nie wdawaj się w żadne dysputy z obcymi, rozumiesz?
Max potwierdził, czyniąc wyraz twarzy zapożyczony od Mr. "Gi". Sam rzucił
porozumiewawcze spojrzenie i przepadł gdzieś za barem. Niestety, przestrogi przyjaciela nie
mogły się odnosić do pana Simes'a, który nagle stanął w drzwiach. Jego czerwona twarz była
bardziej szkarłatna, niż zazwyczaj, a niewielkie, świńskie oczka błyszczały wśród dorodnych
policzków niczym dwa guziczki. Wolno przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę posuwał się
przejściem między stolikami, szukając miejsca dla siebie. Gdy dostrzegł Maxa, strzelił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl