[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nagle wszystko pojęłam. Nic z tego, co wydawało mi się snem, faktycznie
snem nie było. Człowiek na koniu był naszym starym znajomym! Wyczerpana nie
rozpoznałam go. Wiedziałam jednak, że uratował mnie. Skąd niespodziewanie
pojawił się na środku polany? Skąd wiedział, że potrzebuję pomocy? Nawet nie
próbowałam odpowiedzieć sobie na te pytania. Nie na marne, Jacek nazywał Janka
 panem pojawiam się i znikam . Poznaliśmy go w Książu. Był niezwykle
tajemniczym człowiekiem, potrafił pojawić się znikąd, jak cień, i równie szybko
zniknąć. I co najważniejsze - posiadał walońską księgę z zaklęciami. Początkowo
śmiałam się z tego dziwaka, choć zawsze wzbudzał we mnie lęk, wręcz strach, ale
coraz bardziej byłam zdolna uwierzyć w jego magiczne zdolności...
- Stary, to nie Zośka przesadziła z narkotykami, tylko ty ze ślepymi
oskarżeniami. Moja siostra brzydzi się prochami! Znam ją od dziecka i widzę, że jest
w zupełnie normalnym stanie. O ile w normalnym stanie można być po nocy
spędzonej na drzewie - stwierdził Jacek i zwrócił się do mnie z przekąsem. - W
sumie, siostrzyczko, to chyba przyzwyczaiłaś się już do podobnych sytuacji? Lubisz
przesiedzieć sobie noc w lochu albo podziemnych tunelach.
- Daj spokój, brachu. Do tego nie da się przyzwyczaić.
Roześmialiśmy się oboje, a Maks gapił się na nas, jakbyśmy byli niespełna
rozumu.
- Jeśli chcesz zadawać się z moją siostrą, musisz brać poprawkę na to, że ma
niesłychany dar pakowania się w niewesołe sytuacje. Zresztą, prędzej czy pózniej
ciebie też wciągnie w coś, co zabawne nie będzie. Ale zapamiętaj jedno - Zośka nie
bajdurzy!
- W takim razie niech zezna, z jakiego powodu Manuel miałby ją gonić?
- Bo w jego bagażniku odkryłam skrzynkę wypełnioną lampkami oliwnymi.
Takimi samymi jak ta, która należała do ciotki Adeli!
- A nie mówiłem, że to cenny przedmiot? - powiedział Maks, jakby
zapomniał, jaką przykrość sprawił mi przed chwilą.
- Mam ochotę na jajecznicę ze szczypiorem - powiedziałam.
- Nie ma szczypioru.
- To idz poszukaj do ogródka albo pożycz od sąsiadów - zakomenderował
Jacek zabawnym tonem.
Maks odparł, że usmaży mi tę jajecznicę w geście przeprosin i poszedł
upolować zieleninę.
- Jacek, tak się cieszę, że jesteś!
Przytuliłam się do brata najmocniej, jak potrafiłam. Byliśmy dorośli, ale oboje
potrzebowaliśmy tego raz na jakiś czas. Potem Jacek odsunął się ode mnie i
przycupnął na drugim końcu łóżka. Angielski klimat najwyrazniej nie przysłużył się
jego urodzie. Miał poszarzałą cerę i zmęczone oczy. A może to przez nagłą podróż?
Wiedziałam jednak, że gdy odpocznie, odzyska tak charakterystyczny dla niego,
szarmancki błysk w oczach. Zawadiacka iskra w spojrzeniu przyciągała do mojego
brata liczne kobiety, niektóre sama musiałam odprawiać z kwitkiem, kiedy Jacek
uznawał, że znajomość chce zakończyć w trybie ekspresowym. Co prawda miał silny
charakter, który mimo wszystko w starciu z urokiem płci pięknej, topniał jak kostki
lodu wystawione na słońce.
- Przydałoby ci się trochę słońca - mruknęłam po chwili zamyślenia.
- Co racja, to racja. Pogoda była typowo angielska.
Wyobraziłam sobie zimny wieczór i wilgotną mgłę przenikającą mi ubranie.
Wstrząsnął mną lekki dreszcz.
- W co ty się znowu wpakowałaś?
Zdałam bratu dokładną relację z wydarzeń minionych dni.
- Mam wrażenie, że coś jeszcze się zmieniło.
- Włosy - podpowiedziałam, starając się zachować kamienną twarz. Wewnątrz
drżałam ze śmiechu. Mój brat był mężczyzną w każdym calu. Niemalże nie zauważył
drastycznej zmiany barwy moich pukli z czerni na płomienną miedz.
- Faktycznie. Zwietnie wyglądasz w tym kolorze. Ejże, posmutniałaś.
- Oni naprawdę myśleli, że ja... że wzięłam...
- Tak, ale nie myśl już o tym. Dobrze, że przyleciałem, bo widzę, że mamy do
czynienia z grubszą aferą. Najbardziej zaskoczyło mnie pojawienie się Janka. Daje do
myślenia, bo przecież do tej pory nie rozszyfrowaliśmy, jaką rolę tak naprawdę
odegrał w Książu.
- Niezwykły człowiek, fascynujący. Najgorsze jest to, że bardzo chciałabym
mu podziękować, ale nie mam pomysłu, gdzie go szukać.
- Pewnie rozłożył obozowisko gdzieś w okolicy. Może miejscowi będą
wiedzieli coś więcej. Popytamy.
- Dzwonimy do stryja?
- Najpierw zbierzmy więcej konkretów, zróbmy burzę mózgów.
Zapach jajecznicy rozniósł się po całym domu, nic więc dziwnego, że do
posiłku zasiadł komplet letników. Przedstawiłam brata, który został przyjęty z
entuzjazmem. Teresa zaproponowała mu nawet ulokowanie się w salonie, a Jacek
ucieszył się, że może zostać z nami.
- Wies, to ja nawet mogę na razie zostać twoją nazeconą - stwierdziła Tola,
ukazując uśmiech zubożony o górne jedynki. - Olka niech sobie wezmie Maksa.
Dobiegała siedemnasta. Na dworze lało jak w porze deszczowej w lesie
równikowym.
Dziewczynki z pomocą Dorki robiły wianki z papieru śniadaniowego. Cięły go
na kółka, sklejały kwiatki i przyczepiały do obręczy z drutu.
- To będą wianki ślubne - wyjaśniły, kiedy zaczepił je Olaf, ale nie chciały mu
zdradzić ani miejsca, ani daty uroczystości, a tym bardziej nazwisk narzeczonych.
- Może być? - zapytała Teresa, wyciągając z komody muślinową firankę. -
Mam nadzieję, że ciotka Adela wybaczy nam przerobienie jej najlepszych firan na
welony.
Wtem ktoś zastukał w szybę. Na dworze w strugach deszczu stał znajomy
policjant. Maks wpuścił go do środka.
- Witam państwa! Pani Tereso, przepraszam, że przeszkadzam, ale musi pani
podpisać zeznania.
Teresa uczyniła to, o co prosił ją mundurowy, po czym zapytała:
- Ustaliliście coś w związku z tymi włamaniami?
- Nic. Kompletnie nic - zwiesił głowę. - Minie trochę czasu i postępowanie
prawdopodobnie zostanie umorzone. Nie udało nam się zdobyć nawet najbardziej
wątpliwego portretu pamięciowego, żadna z rodzin mieszkających w domach, do
których włamano się, nie przyłapała sprawców na gorącym uczynku. Nie byłoby to
niczym wyjątkowym, gdyby nie to, że tak naprawdę żadna rodzina nie zgłosiła
kradzieży. Nic też nikomu się nie stało. Stąd też nasz problem - rozłożył ręce. - Nie
znamy motywu, jakim kierowali się sprawcy. Nie mamy najmniejszych podejrzeń.
Ktoś włamuje się do starych domów, bo wszystkie postawiono jeszcze przed pierwszą
wojną światową, przeszukuje strychy i szopy, a w domach bieda piszczy po kątach...
Policjant włożył dokumenty do aktówki i pożegnał się.
- Stare domy, stare szopy i... stare lampy! - krzyknął Jacek, zaraz po tym jak
mundurowy opuścił dom. - Manuel, oczywiście nie swoimi rękami, żeby ich nie
pobrudzić, postanowił zebrać kolekcję lamp. Lamp, które ktoś przerobił ze
staropolskich karafinek.
Brat odwrócił się i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Bez słów
uświadomiliśmy sobie, że oto wkroczyliśmy na drogę przygody.
- Dlaczego Manuelowi zależało na lampach? - wyszeptał mój brat.
- Dlaczego ciotka Adela za życia nie spuszczała lampy z oka i miała ją przy
sobie nawet w domu starców? - odparłam zapytaniem.
- Skąd Manuel wiedział, gdzie ich szukać?
 Czy od początku zdawał sobie sprawę z tego, kim jestem i gdzie mieszkam? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl