[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koło %7łnina ktoś wiezie furmanką przez przesiekę leśną dziwną trumnę". Zabrałem
zatem grupę policjantów i ruszyłem swoim wehikułem w tamtą stronę. Po półgodzinie
byliśmy na miejscu, w lesie. Rzeczywiście jakiś chłopina wiózł coś na kształt trumny na
wozie zaprzęgniętym w dwa konie, ale w tej trumnie, a raczej podłużnej pace, przykrytej
kocami, nie leżał żaden zabytek, a tylko zabity wieprzek, i do tego niezbadany przez
weterynarza. Nic dziwnego, gdyż wkrótce miała być Wielkanoc, a każdy gospodarz
robi właśnie w tym czasie własne wędliny - bo tańsze! Wokół usłyszałem parsknięcia
śmiechu.
- Właśnie, właśnie. Czym tu się chwalić? - burknąłem.
- Ale jak tutaj dostały się te złodziejaszki? - zapytał Rysiek.
- Jak wiecie, w tym czasie katedra była w remoncie. To po pierwsze, zatem bałagan
wokół świątyni był trochę uzasadniony: pryzmy piasku, niektóre elementy budowlane i tak
dalej. Po drugie, trzeba pamiętać, że katedra jest zbudowana na osi wschód-zachód. Po
północnej stronie, gdzie jest nieoświetlony dziedziniec, okna katedry są mało widoczne. Tu
taj więc, gdzie stoi dzwonnica i trochę dalej kościół Zwiętego Jerzego, złoczyńca wspiął
się na jedno z okien, gdzie parapet jest niemal na wysokości czterech metrów i czterdziestu
centymetrów. Potem wspiął się wyżej po kracie okiennej, a okno ma wysokość 270
centymetrów i tam odgiął pionowy pręt, który był słabo umocowany w murze...
- Niezle był złodziejaszek wysportowany, co? - szepnął głośno Leszek, ale pozostali
szturchnęli go, by mi nie przeszkadzał.
- Owszem - przytaknąłem. - Więc kiedy odgiął ów pręt, wsunął się między kratę a okno i
tam wypchnął część tego okna, które, niestety, było umocowane tylko sznurkiem, a nie
zamknięte na kłódkę.
- Do licha, czyżby nikt wcześniej nie sprawdzał jakości ram okiennych? - westchnął
Paweł. Wzruszyłem ramionami; nie mnie było sądzić o zabezpieczeniach katedry. Nie
tylko tej, ale i wielu innych świątyń, gdzie co rusz ginie coś cennego, zabytkowego: a to
rzezba, a to obraz czy inne przedmioty kultu, jak patery, krzyże czy kielichy mszalne.
Chłopcy coś zaszemrali między sobą, ale nie usłyszałem co, więc kontynuowałem
opowieść: -Wnętrze katedry, jak mówiłem, jest otoczone jakby wieńcem czternastu kaplic.
Złodziej dostał się do kaplicy Najświętszego Sakramentu albo inaczej do kaplicy Pana
Jezusa, która przylega do północnej ściany. Chodzmy, to wam pokażę tę kaplicę...
Podeszliśmy bliżej północnej nawy, która, podobnie jak inne boczne kaplice oddzielone
od głównej części świątyni, była zamknięta piękną i solidną zarazem, barokową kutą
kratą.
- Jednakże, proszę zobaczyć, krata ta nie dostaje do stropu i chociaż jest zamknięta na
67
solidny zamek, to i tak można wspiąć się po niej niżej i przecisnąć pod sufitem na naszą
stronę, prawda?
- O, tak, tak - przytaknęli chłopcy, a Zośka dodała: - Na pewno złodziej był sprawny i
szczupły, że tędy przeszedł pod sufitem.
- Tak - przytaknąłem. - Lecz wcześniej o tym nikt nie pomyślał.
- Otóż to - potwierdził Paweł. - %7ładna przeszkoda dla złodzieja.
Znowu podeszliśmy pod główny ołtarz, gdzie na piedestale srebrzył się odrestaurowany
sarkofag w całej okazałości.
- Tutaj - kontynuowałem - złodziej, a właściwie było ich trzech, wspięli się na postument
po drabinie i zaczęli odrąbywać wszystkie srebrne części sarkofagu.
- A to skurczybyki - szepnął któryś z chłopców, ale zamilkł szybko, więc mówiłem dalej: -
Właśnie młotkami i dłutami oderwali od trumny wszystkie elementy tworzące figurę
świętego, jeden medalion boczny, część koszulki z wieka trumny, siedem z ośmiu aniołów
oraz srebrne skrzydła orłów...
- %7łeby im ręce pourywało! - odezwał się Leszek.
- Ej, chłopcy, nie tak ostro! - zmitygował ich Paweł.
Ci popatrzyli na niego niezbyt przychylnie, więc dokończył:
- Teraz nie średniowiecze! Prawo istnieje od pradawna i według prawa się sądzi,
prawda?
Niechętnie potaknęli głowami, a Leszek znowu zwrócił się do mnie z pytaniem:
- A jak pan sądzi, czy nie oko za oko, a ząb za ząb", jak było to za czasów króla
Hammurabiego?
- O, brawo! Zwietny jesteś z historii starożytnej - odparłem. - Ale również w Biblii, w
Starym Testamencie, w Księdze Wyjścia, mamy ową sentencję prawną: Oko za oko,
ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę, siniec za siniec, rana za ranę, pręga za pręgę"!
Lecz, mój drogi - kontynuowałem - było to w czasach starożytnego Wschodu, gdzie
jeszcze nie istniało zorganizowane sądownictwo i prawo to, zwane prawem
zwyczajowym, było skuteczną obroną społeczeństwa przed bandytyzmem zbrodniczych
jednostek!
- Przed takimi właśnie, jak ci złodzieje, co splądrowali nasz zabytek? - zapytał Leszek, a
Czesiek dodał: - Jak również przeciwko temu, co okradł żydowskie bożnice, a schował
zabrane przedmioty w katakumbie w Mogilnie?
- Jak najbardziej! Dotyczy to wszystkich złodziei i złoczyńców, ale dzisiaj mamy
zorganizowane sądownictwo i prawa stanowione, na podstawie których to sądownictwo
działa, proszę was!
- Tym właśnie różni się tak zwane prawo zwyczajowe, to znaczy pradawne, od
dzisiejszych praw ustanowionych - wtrącił się Paweł.
- Oczywiście ustanowionych przez królów, papieży czy poszczególne parlamenty? -
zapytał Leszek.
- Jak najbardziej, drogi chłopcze. Ale, ale, odbiegliśmy od tematu. Jak wiadomo, sarkofag
został wykonany w roku 1662 przez gdańskiego rzezbiarza Piotra van der Rennena, a
ufundował go kanonik gnieznieński i biskup sufragan warmiński Wojciech Pilchowicz. Jak
podają zródła, fundator zapłacił 20 tysięcy ówczesnych złotych polskich, co oznaczało mniej
więcej równowartość miliona bochenków chleba albo pięć tysięcy sztuk płótna... - ...albo
tysiąca stu postawów sukna! - dokończyła Zośka, a chłopcy tylko wytrzeszczyli oczy ze
zdumienia, że tak łatwo było obliczyć ówczesne wartości środków płatniczych.
- No nie - westchnęli chłopcy, a ja zaśmiałem się cicho i podpowiedziałem im:
68
- Takie obliczenia nie tylko są potrzebne na studiach ekonomicznych, ale również i
historycznych, aby zobrazować lepiej stan danego zabytku, jeżeli, oczywiście, podano tę
pierwotną sumę.
Chłopcy odetchnęli. - I wszystko trzeba znać na pamięć? - szepnął Leszek.
- Nie wszystko, ale wygodniej - odparł Paweł i wskazał swą głowę. - Nie wszystko bywa
w komputerze. - Cicho - syknął Leszek. - Nie przerywajmy panu Tomaszowi.
- Dziękuję ci, Leszku - odparłem - ale warto też wtrącić co nie co, byle do rzeczy. Tak
więc, dzisiejsza wartość tego zabytku jest nie do ocenienia. Tym bardziej, że cudo to
zostało wykonane niepowtarzalną techniką kucia srebra na zimno, czyli z tak zwanego
trybowanego srebra próby bardzo wysokiej, bo trzynastołutowej, zaś niektóre elementy z
czystego srebra, czyli próby szesnastołutowej, co obecnie oznacza 100% czystego metalu.
- Nie do wiary - szepnął Czesiek. - Co za bandyci.
- Tak. Naprawdę niewiarygodne, że ktoś to zniszczył, bo walory artystyczne całego
sarkofagu, historyczne i kultowe, stanowiły o zabytku najwyższej klasy europejskiej, jakich
niewiele zachowało się na świecie. No i zastępowało ono godnie poprzedni sarkofag
zrabowany podczas potopu szwedzkiego...
- Opisany zresztą przez Henryka Sienkiewicza w Potopie", prawda? - zapytał Rysiek.
- Właśnie! - potwierdziłem.
- Więc i wcześniej też obrabowano tę bazylikę? - zdziwił się Czesiek.
Popatrzyłem na chłopców i potwierdziłem: - Niestety, tak!
Zośka jednak nie wytrzymała i dodała: - I to kilkakrotnie przez tysiąclecie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]