[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Izabela - rzuciłem.
- Co  Izabela ?
- Kusi AgnieszkÄ™ wyjazdem z prowincji do pracy w stolicy, przedtem dziewczyna
musi się jednak wykazać...
- Agnieszka chce wyjechać? - Mariusz posmutniał.
- Nie wiedziałeś? Większość młodych niewiast ciągną wielkie miasta, które oferują
większe możliwości. To tylko nędzne wyobrażenia - bo miasto to często tylko strata
czasu na rzeczy nieistotne.
- Agnieszka wiedziała, że nie chcę opuścić mojego pałacu... - Mariusz popadł w apatię
i usiadł na pieńku. - To wszystko było kłamstwem? Randka, rozmowy... Chciała się
wykazać i bawiła się mną...
- Po pierwsze, jest młoda i sama jeszcze nie wie, co dla niej dobre, po drugie, nigdy
chyba nie obiecywała ci niczego? Poszukaj tu walających się żelastw. Nie interesuje
mnie broń i amunicja... - rozkazałem Mariuszowi.
Jak automat wstał i poszedł między drzewa. Wędrując po górze wśród krzaków
znajdowałem resztki betonowych fundamentów. Przyjrzałem się ich rozstawieniu. Na
korze starszych drzew znalazłem odciski od mocowań siatek maskujących. Wczoraj
znalazłem tu tabliczkę znamionową z napisami  Wurz... iese-G .
- Mam coś dziwnego! - nadbiegł Mariusz, niosąc kilka bakelitowych pokręteł.
Przyjrzałem się niemieckim napisom umieszczonym na nich.
- To z Wurzburg-Riese-G - wyjaśniłem mu. - Był to standardowy radar typu Wurzburg
D, ulepszony przez powiększenie anteny. Początkowo był przeznaczony do stanowisk
107
kontrolnych eskadr myśliwców. Pózniej przystosowano go do kierowania ogniem
artylerii przeciwlotniczej i naprowadzania rakiet przeciwlotniczych. W wersji  G
dodano przystawkę ułatwiającą wybór konkretnych celów i wyznaczenie odległości do
celu nawet w warunkach zakłócania. Niemcom bardzo zależało na ochronie tego
miejsca.
- Zaraz, zaraz - Mariusz patrzył na mnie oczami wielkimi ze zdziwienia. - Ja przynoszę
ci kilka pokręteł, a ty opowiadasz mi historię nowoczesnej broni niemieckiej...
Jako dodatkowe wyjaśnienie pokazałem mu tabliczkę.
- Czytałem kiedyś o tym typie radarów - opowiadałem. - Chciałem mieć pewność, że
rzeczywiście tu znajdował się ten radar, a twoje znaleziska w pełni to potwierdzają.
Jedzmy do zamku.
Odwróciłem się i zacząłem schodzić. Mariusz chyba był zupełnie zaskoczony moim
zachowaniem.
- Zmieniłeś się od czasu, gdy rowerem przyjechałeś do mojego pałacu - powiedział,
gdy wsiedliśmy do auta.
- Co się we mnie zmieniło?
- Wtedy zadawałeś dużo pytań, teraz udzielasz odpowiedzi. %7ładnego wrażenia na tobie
nie zrobiła historia z Agnieszką. Co się dzieje?
- Dziś wieczorem dowiesz się wszystkiego - odpowiedziałem. - Opowiedz mi lepiej o
zamku Zwiecie.
Jechaliśmy wzdłuż potoku zwanego Bruśnikiem. Z lewej, za wodą, była wysoka i
stroma skarpa. Z prawej co jakiś czas pojawiały się niewielkie pagórki porośnięte
laskami.
- Warownia, o której pierwsza wzmianka pochodzi z początku XIV wieku, miała strzec
szlaków handlowych z Miśni i Aużyc oraz z Czech na Zląsk - Mariusz zaczął opowieść. -
Gdy zamek znalazł się pod czeskim panowaniem, jego panami były rody Uchtritzów i
Gersdorfów. W 1760 roku opuszczono fortecę, a w 1827 roku spłonęła. Teraz ma
właściciela, który powoli robi porządki, głównie po to, by turystom nie spadały cegły na
głowę.
- Wiesz, co tam się znajdowało podczas drugiej wojny światowej?
- Nie.
Zatrzymaliśmy się u stóp wjazdu do ruin zamku. Strzegły go tylko tablice zakazujące
wstępu i mówiące o zagrożeniach związanych z wchodzeniem w ruiny. Mimo to
postanowiliśmy tam wejść. Zaraz za bramą drogę zastąpiła nam wielka kobieta. Piszę
 wielka , bo była wyższa ode mnie o głowę i dwa razy szersza. Co gorsza, w rękach
trzymała dubeltówkę, z której mierzyła prosto w moją pierś.
108
ROZDZIAA CZTERNASTY
NA PLACÓWCE AMAZONKI * ROZBRAJAM STRA%7Å‚NICZK * CZEGO POTRZEBA
WSPÓACZESNYM M%7Å‚CZYZNOM? * TAJEMNICA KLIENTKI TORQUEMADY
Zmierzwione, kręcone szpakowate włosy układały się na głowie groznej niewiasty w
wielkie kłębowisko. Była ubrana w brunatną, ciężką wełnianą spódnicę, gruby czarny
sweter, a jej szyję otaczała kwiecista chusta. Przez pierś przewiesiła sobie skórzany pas z
bandoletami, w które powtykała zapasowe naboje do dubeltówki.
- Czego tu szukają? - warknęła.
Obaj unieśliśmy ręce i przez chwilę milczeliśmy.
- No, co jest? - usłyszeliśmy.
Spojrzeliśmy na siebie i ujrzałem, jak Mariuszowi drga kącik ust. On też z trudem
powstrzymywał śmiech. W końcu nie wytrzymaliśmy i roześmialiśmy się. Kobieta
zareagowała nagłym skokiem w moim kierunku. Chciała mi podsunąć lufę pod sam nos,
ale w porę uskoczyłem i jednym sprawnym ruchem rozbroiłem kobietę. Złamałem broń i
rozładowałem ją.
- Nieładnie, tak w ministerialnego urzędnika... - zacząłem, ale przerwałem widząc, jak
niewiasta wyrywa ukrytą za paskiem spódnicy rakietnicę i mierzy mi prosto między
oczy.
- Już tu miałam niejednego na zamku, co różne bajki opowiadał - oświadczyła
strażniczka.
- Chodzmy stąd - zaproponował Mariusz.
- I słusznie - odezwała się. - Pan mnie tylko odda tę giwerę...
- Zaraz - schowałem strzelbę za plecy. - Kto tu u pani był?
- Wczoraj z wieczora to szwagier przyjechał, bo mąż nieboszczyk... Czego się
recholi?! - wrzasnęła mierząc do Mariusza.
- Kolegę łatwo rozśmieszyć - powiedziałem. - Proszę pani, jestem pracownikiem
Ministerstwa Kultury i Sztuki, zaraz pokaże pani moją legitymację, tylko niech pani nie
strzela...
Sięgnąłem do kieszeni bluzy i wyjąłem dokument. Podałem go kobiecie. Wyszła na
światło, żeby lepiej go obejrzeć. Przyglądała mu się mrużąc oczy krótkowidza.
- Włazcie - zaprosiła nas.
Weszliśmy na przedzamcze, z lewej strony okolone murem wysokim na dwa metry, z
wielką wyrwą w środkowej części. Po prawej znajdowały się kiedyś zamkowe
zabudowania mieszkalne. Dziś w ruinach zostały tylko ściany. Gospodyni prowadziła
nas do niewielkiej baszty na końcu przedzamcza. Tam, za kratą i wielkim pledem
wiszącym na wejściu strzeżonym przez wielkiego mieszańca, znajdowało się niewielkie
pomieszczenie, którego umeblowanie stanowiły: składane łóżko, stoliczek turystyczny,
taboret, koślawe krzesło, kuchenka z butlą gazową i kufer. Mimo spartańskich
warunków panował tu idealny porządek.
- To moja placówka - oświadczyła kobieta. - Siadajcie, ministry... Teresa jestem -
przedstawiła się.
Przyjrzałem się jej uważnie. Miała pięćdziesiąt kilka lat i wygląd kogoś takiego, o kim
dawniej mawiano, że  z niejednego pieca chleb jadł .
- Gdzie szwagier? - zapytał Mariusz.
- Jaki szwagier? - zdziwiła się.
- Pani była łaskawa powiedzieć... - zacząłem.
109
- Kłamałam - pani Teresa machnęła ręką. - Tylko ten burek tu ze mną siedzi - wskazała
na psa.
- A mąż nieboszczyk? - wypytywał Mariusz.
- To akurat prawda. Biedaczek nie wytrzymał ze mną. Kochał mnie, chociaż zli ludzie
mówili mu, że mam ciężki charakter.
- Pózne powroty ze spotkania z kolegami w jego wypadku nie wchodziły w grę -
zażartował Mariusz.
- Czemu? Wyrozumiała jestem. Jak przepraszał, to wybaczałam.
- Proszę powiedzieć, kim pani tu jest? - zadałem pytanie.
- Plenipotentem.
- Znaczy stróżem? - upewniał się Mariusz.
- Panie ładny - pogroziła mu palcem. - Pan mnie tu nie imputuje...
- Ten pan już się nie będzie odzywał - oświadczyłem. - Kto jest właścicielem zamku?
- Taka jedna pani.
- Pani tu pracuje na stałe?
- Normalnie to za wsią mieszkam, na kolonii.. Jak zobaczyłam, że zaczęli się tu różni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl