[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nawet nie zauważył, że płakał. I wśród ciszy wieczoru na Paracole Sebastian westchnął ciężko...
Bella dopędziła Janka. Szli teraz obok siebie po szerokiej przestrzeni w kształcie wachlarza, którego
węższy koniec opierał się na dole o Wielką Defiladę; pustynia pomieszanych ze sobą kamieni
i wyschniętych drzew, wszystkiego tego, co rok w rok lawiny znosiły z gór i zrzucały tu w nieładzie.
Janek przystanął. Przyglądał się olbrzymiemu uskokowi, przez który musiał się przedrzeć, temu
chaosowi ledwo trzymających się na stromym zboczu gigantycznych głazów, z których każdy, gdyby się
potoczył, mógłby bez najmniejszego trudu zmiażdżyć całą gromadę ludzi...
I nagle, gdy już miał zamiar ruszyć tam, Bella zawarczała, broniąc mu iść naprzód. Odpiął pasek
i założył go jej na szyję. Ciągnął z całej siły, ale suka zjeżona odskoczyła: Janek rozluznił pasek. Jednym
ruchem głowy wyswobodziła się z niego. Janek wzruszył ramionami i zaczął iść w kierunku Wielkiej
Defilady. Wtedy Bella zabiegła mu drogę i, cała wygięta w łuk, zaparłszy się na swych potężnych łapach,
warczała. Ale nie tak, jak to robiła, gdy miała ochotę się pobawić, lecz jak prawdziwa rozjuszona bestia.
Janek, przerażony, cofnął się.
 Bella... No, Bella, kochana! Spokój!
Z wyszczerzonymi kłami, z rozpłomienionym wściekle wzrokiem Bella następowała na Janka krok po
kroku. Omal nie upadł na wznak, tak się cofając. Patrzyła nań  i Janek nigdy nie mógł zapomnieć tego
wzroku  a potem nagle wykonała półobrót i błyskawicznie, a jednocześnie lekko, wbiegła w głąb
Wielkiej Defilady.
Janek pobiegł za nią, chciał ją dogonić... Była już daleko, odwróciła się i raz jeszcze warknęła
groznie obnażając dziąsła, gotowa ugryzć. Przystanął. A wtedy ona pomknęła dalej.
Chłopiec stał zaskoczony patrząc, jak Bella coraz wyżej skacze z głazu na głaz lub je okrąża...
W pewnej chwili jakiś olbrzymi kamień zachwiał się pod jej ciężarem, straciła równowagę, przewróciła
się na grzbiet. Wspaniałym wysiłkiem mięśni stanęła z powrotem na nogach  w samą porę, bo wielki
głaz, odbijając się jak piłka, zaczął się staczać z przerażającym łoskotem, który echem rozległ się po
górach, i wreszcie kamień, nabierając rozpędu, uderzył w jakiś drugi, i teraz już toczyły się oba.
 Bella!  krzyknął Janek.  Wróć!
Rychło w czas! Docierała już do zakrętu, tam gdzie Wielka Defilada wygina się w lewo. Obejrzała
się. Z oddali Janek widział, jak wspięła się na jakąś skałę, niby na platformę, od której, w czerwonym
świetle zapadającego wieczoru, odcinała się białą plamą. Zdawało mu się, że dostrzega ruch jej głowy,
którą zwróciła ku niemu... Po czym, zeskoczywszy ze swego postumentu, zniknęła za zakrętem.
Ruszył w swoją drogę. Okrążył podnóże Baou, dotarł do wejścia do Małej Defilady... Podniósł
głowę, odszukał wzrokiem schronisko: było zaledwie małym punkcikiem, hen, w górze, który zlewał się
ze skałą... I nagle ujrzał tam Bellę, maleńką, białą. Zbliżyła się do schroniska, weszła do środka... Po
chwili wyszła z niego.
 Niebywałe!
Janek wypowiedział to głośno. Przecież suka zrobiła właśnie to, czego od niej chciano! I Janek
przypomniał sobie słowa Norberta, wyrzeczone dziś po południu, na budowie:  Gdy potrafi sama bez
błądzenia przebiegać trasę, wchodzić do schroniska, poleżeć tam, a potem wyjść i zejść na dół  można
będzie uznać tresurę za skończoną .
Bella, skacząc, zbiegała Małą Defiladą. Mijając Janka nawet na niego nie spojrzała.
Długo widział ją, przecinającą pustkowie. W oddali można było dostrzec czerwony dach chaty
Cezara... ale Bella biegła w stronę Paracole. Biegła długimi, sprężystymi susami, natężała wszystkie swe
mięśnie, śpieszyła w górę do Sebastiana.
Czekał na nią. Leżąc na wielkim, płaskim kamieniu, który tworzył placyk przed kapliczką, ze
zmarszczonym nosem i zmrużonymi oczami przyglądał się niebu: oświetlenie zmieniało się, stawało się
coraz bardziej złote, tracąc nieco ów blask, który wsysał w siebie nawet błękit. Teraz, w górze, była
jakby mapa geograficzna, jakiś złocisty ocean, na którym zarysowywały się ciemne kontynenty,
a tymczasem w stronie Wielkiego Baou płynęły złote i różowe wyspy po zielonej głębi.
Sebastian westchnął: było pięknie, ale brakowało Belli. Podniósł się, powiódł smutnym wzrokiem po
świerkowym lesie, po chacie, potem dalej, po drodze, skalnym usypisku.
Zerwał się na równe nogi: tracił, jak głupi, czas na przyglądanie się niebu, a tymczasem Bella biegła
przez usypisko.
Z całych sił wydał przeciągły okrzyk, jakiego nauczył go Cezar i który teraz rozległ się bardzo daleko.
Bella odpowiedziała nań po prostu przyśpieszając jeszcze biegu, pędziła ze wszystkich sił i, nie
zwalniając, sadziła w górę po zboczu Paracole.
Nareszcie była na miejscu. Przewaliła się na bok, u nóg Sebastiana, zmordowana. Ukląkł przy niej
i położył dłoń na tym wielkim, dyszącym cielsku...
 Bella, kochana... Do czego oni cię doprowadzają!
 Oni  to dla Sebastiana był Janek, były góry, obie Defilady, wszyscy, wszystko. Bella patrzyła na
niego wzrokiem pełnym miłości. Zachód ozłacał jej futro, kamienie wokół niej i kępy tymianku.
Jakaś owca zabeczała. Bella natychmiast uniosła głowę.
 Ach  powiedział Sebastian  to znowu jagnię Aakomczuchy polazło, gdzie nie trzeba!
Wielka suka dzwignęła się. Z całym spokojem zajęła się znowu pilnowaniem stada, jakby nic,
zupełnie nic się dziś nie zdarzyło! Wszystko wróciło do normalnego porządku, a Sebastiana zalała wielka
radość.
O tej samej porze, podczas gdy Janek wracał do domu uszczęśliwiony, że będzie mógł opowiedzieć
przyjacielowi o wspaniałym wyczynie Belli, Norbert starannie odkopywał swą stację nadawczą, którą
przyniósł był z Castellane. Mimo zamkniętych na klucz drzwi i szczelnie zasłoniętego okienka nie czuł się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl