[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeciw papie\nikom i innym Chrystusowym wrogom. - Gotowe, Wasza Miłość
meldował starszy woznica.
Teraz ja, serce, wrócę tędy do obrządku, nic wrzkomo nie wiedząc. Waść zaś
jedz dalej pod parkanem a\ ku drodze. Za czym drogą wykręć na lewo, i w bramę.
Głośno gadajcie wszędy, \e drogę zmyliwszy, pod borem musieliście się kopać,
tedy choć kto ślady zoczy, suspicji \adnej nie wezmie. Wskoczył na konia i
zawrócił, gdy oni ruszyli w przód. Wysunąwszy się ostro\nie zza chojara, Jantek
rozprostował ścierpłe nogi, spojrzał badawczo w obie strony i lasem kopnął się
co tchu do domu. We dwa pacierze stanął przed chałupą. Gdy wszedł do niskiej,
błękitnej od dymu izby, panowała w niej cichość uroczysta, choć wieczornica była
w całej pełni. Nawet siedzące gęsto w dychtowanych mchem ścianach świerszcze
nie ciurczały, jakby zasłuchane na równi z kobietami, co poniechawszy krą\eli
prząślicy, bezwładnie puściwszy wzdłu\ kiecek wrzeciona, zastygły w
uwadze niby urzeczone.
Nie dziwota. Z uczepionego pod pułapem wyrka stara Mądrzy-cha prawiła. Rzadko
zabierała głos, a nigdy dla gadek uciesznych czy bajek. Jeśli raczyła
przemawiać, to by z głębin niezmiernej swej wiedzy wyłonić tajemnice nieznane
nieba i ziemi, prawa losami ludzkimi rządzące słuchano więc jej niby
Objawienia. Snujący się z dogasającego na polepie ognia dym otulał zasłuchane
twarze, nim wsiąknął w poddasze. Na powleczonych ciemną patyną ścianach
majaczyły malowane na szkle obrazy, przedstawiające zbójników i świętych.
Siedząca na wyrku starucha z brązową, pomarszczoną twarzą widziała się poprzez
zwoje dymu niby dawne bóstwo leśne, przywołana kędyś z mroków dziwobaba.
...Wzion ci Ponbócek dwie wielgoryby prawiła sepleniąc bezzębnymi wargami
zło\ył na krzy\, ziarko piasku rzucił i krzy\em świętym prze\egnał... Ziarko,
Panabóckową rącką rzucone na wielgoryby, rosło ci, rosło, aze się rozrosło w
ziemię. Kieby wielgachny kołac pływo se ziemicka po morzu i pływać będzie do
skońcenia świata...
Jezusicku! Kieby kołac! westchnęła w zdumieniu
Jagniska.
Bac, ze który studnie ryje, zawdy się wody dogrzebie...
wsędy woda pod nami niebo\ętami je... Na Opatrzności Bo\ej
cały świat wisi...
Dunaje płynom po wierchu? pisnęła pytająco Maryśka
Kuziarów.
Durnaś! Dunaj abo i jezioro je woda, co z góry padze, a z wierchu na spodek
spływo... Zaś hań po górach są Morskie Oka, bezednie, duktem bez ziemie idące;
tam kłodę rzuciwszy,
149
148
Na śtyrych sanicach towar jakisik beł... Oni zasie spod towaru krzynie
wytargali i do lamusa zanieśli.
Krzynie?
No, zielezne; kuzdą śtyrych chłopów niesło, a stękali! Dziedzic kluc Miemcowi
dał, śnieg zamietli i pojechali...
Pewnikiem wino zauwa\yła sceptycznie.
Bajić! Sam dziedzic prawił do Miemca, ze skarb... Co je skarb, babulu? Cheba
złoto?
Złoto, abo i drogie kamyski...
Kamyski?
No, zielone, cyrwoneńkie, modre, białe kiej miesiącek.J Rozmańtę som...
Widziała ja, kiej me do starościny, co słabowała, wołali... Cniło się pani w
ło\u, to se krzyneckę na kolanach trzymała a one kamyski w parstach
przegarniała... Blask kieby od słońca sedł... Za takie kamyski, co chces,
dostanies...] Panem mozes być... Bogacem...
Reta! Reta!
Aebo kamyski, łebo złoto, a łebo i śrybło... Zrybło tez je dobre...
Kajsikiej, będzie z kopa roków, Dudów Jambrozy i Wardęgów Tomek juhasowali na
wierchu. A beł tam kamień, wielgi, płaski. Ogień na nim zrobili... Palom se,
grzejący, choi dokładajom, az tu bac! cosikiej świecące ciurko spod kamienia!
Skocył! Skocył Dudów, parsty wraził: spiekło mu ze wsystkiem. Zrybło!...
Widno zbójniki kajsikiej pod kamień dały, ogień przypiekł i stopiło sie... Dwa
Strona 92
Kossak Zofia - Złota wolność
setne obejścia wysta- ; wiły se za te zuzelki... Hej! dokończyła w zamyśleniu.
Auczywo, zatknięte w szparę przy oknie, zagasło, a gospodyni nie wetknęła
nowego, bo prządki ju\ wychodziły.
Ostatnie pasma dymu krą\yły z wolna po izbie. Miesiąc przeświecał przez grube
błony okienka niby przez gęsty, zie-lonawy lód.
Jantek zesunął się z wyrka na ziemię i legł pod ławą, gdzie sypiał. Odruchowo
zmacał w zanadrzu talara i równocześnie skrzywił się z niechęcią. Co ten jeden
talar wart? Wiela znaczy! Cztery skrzynie złota, srebra i drogich kamysków!...
To je skarb! Wciągnął kapotę na głowę, bo od drzwi ciągło, i zasnął.
Zaczęły się dla Jantka Grzybowego cię\kie dnie. Złoto świetli-' ste, \ółte jak
płomień gromnicy, migotało nieustannie przed niezdolnymi zapomnieć o nim oczami.
Jarzyło się, gdy patrzył w ciemną toń przerębli, rychło ukazać mającej sunące
serce
152
niewodu garnącego. Mo\e skarb?... Znieg na gałęziach lśnił jak więz klejnotów,
zamkniętych w skrzynce chorej starościny... Czworokątna czarna tafla,
chlupocząca pod obojętnym pułapem lodowym, stawała się wnętrzem lamusa, kryjącym
dziwy nieznane. Z dala, na swobodnej wodzie, słońce kładło pas złocisty,
drgający, kuszący, nęcący jak ukryte w skrzyniach skarby.
Jantek, gapo! Dziwaj się! Matnia ju\ podchodzi!
Przebudzony, ciągnął ku sobie sznur zachłannie, uwa\nie, jak gdyby niewód miał
wynieść złoto z głębiny. Z cierpkim rozczarowaniem patrzył na bogaty połów
okoni, leszczów, karpi i szczupaków.
Złoto, zwiezione przed kilkoma niedzielami do lamusa za sadem, błyskało \ywe
wśród słomy, którą ścielił zróbkom, mąciło wzrok, gdy rozkrywał kopce z rzepą,
migotało nawet w ospie sypanej do koryta maciorze. Zwiadomość o skarbie ukrytym
pędziła z miejsca na miejsce, wyzierała z misy polewki, z serwatki mąką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]