[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śpiewała Batcheat, a Książę Bolo harcując na swoim rumaku tak się zachwycał,
że prawie dostawał zawrotu głowy.
Słuchajcie, słuchajcie wołał z uniesieniem. Czy to w ogóle ludzki głos?
228
Chyba nie odkrzyknął ktoś z tłumu. Ludzkiego głosu ani trochę nie przy-
pomina.
Księcia Bolą okropnie to rozsierdziło.
Ci ludzie nie potrafią, docenić nowoczesnego śpiewu rzekł do Generała Kitaba
i do Mudry. Myślę więc, że powinniśmy natychmiast przypuścić szturm do Cytadeli,
jeśli nie macie panowie nic przeciwko temu.
I tu zdarzył się cud.
Ziemia zadrżała pod ludzkimi stopami: raz, drugi i trzeci. Domy Miasta Chup za-
dygotały; wielu Chupwalów (a także Gupców) krzyknęło ze zgrozy. Książę Bolo spadł
z konia.
Ziemia drży, ziemia drży! wołano. Ale nie było to zwykłe trzęsienie ziemi. To
cały księżyc Kahani chwyciły wstrząsy, aż ruszył w pląsy, obracając się wokół własnej
osi. . .
Spójrzcie w niebo! wołano. Patrzcie, co się dzieje na horyzoncie!
. . . ku słońcu.
229
Wschodziło ono nad Cytadelą i nad całym Miastem Chup. Wznosiło się błyskawicz-
nie, aż stanęło w zenicie i tam już pozostało, wściekle pałając żarem południa. Wielu
Chupwalów, a wśród nich Mudra, wyjęło z kieszeni całkiem szykowne gogle o ciem-
nych szkłach.
Wzeszło słońce! Rozdarło chmury milczenia i mroku, które czarnoksięska moc
Khattam-Shuda zawiesiła nad Cytadelą. Fortecy z czarnego lodu zadało śmiertelną ranę.
Zamki u bram Cytadeli stopniały. Książę Bolo z obnażonym mieczem w ręku wgalopo-
wał przez otwartą bramę, a za nim Mudra i Stronnicy w sile kilku Rozdziałów.
Batcheat! wołał Bolo, nacierając z impetem. Jego koń zarżał, słysząc znajome
imię.
Bolo! dobiegła z daleka odpowiedz.
Książę zeskoczył z konia i wraz z Mudrą pognał schodami na górę, potem przez
dziedzińce i znowu po schodach, a kolumny, na których wspierała się Cytadela Khat-
tam-Shuda, chwiały się tymczasem i gięły, zmiękczone słonecznym żarem. Zapadały
się łuki, topniały kopuły. Słudzy Herezjarchy, pozbawieni cieni członkowie Związku
Zapieczętowanych Ust, biegali na oślep tędy i owędy, wpadając na ściany, zderzając się
230
i przewracając wśród przerazliwych wrzasków, bo strach kazał im zapomnieć o Regule
Milczenia.
W tej właśnie chwili Khattam-Shud został ostatecznie unicestwiony. Bolo i Cieni-
sty Wojownik biegli wielkimi susami w głąb topniejącej Cytadeli. Książę raz po raz
wykrzykiwał imię ukochanej, aż od jego okrzyków runęły mury i wieże. I kiedy już
zaczynali wątpić, że ją wyratują, Księżniczka Batcheat wyłoniła się skądś razem z tym
swoim nochalem (w czarnym nanośniku a la Chupwala) i zębiskami. . . ale nie warto
się nad tym rozwodzić. Dość powiedzieć, że była to Batcheat we własnej osobie, a za
nią podążały dworki; wszystkie razem zjeżdżały ku rycerzom po poręczy wspaniałych
schodów, których stopnie już się rozpuściły. Bolo czekał; Batcheat prosto z poręczy
rzuciła mu się w ramiona. Zatoczył się w tył, ale ustał na nogach.
Nagle powietrze wypełnił straszliwy łoskot, jakby potworne sieknięcie. Batcheat
i jej dworki oraz Bolo i Mudra czym prędzej pobiegli na dół, przemierzając grząskie
dziedzińce i gąbczaste schody. Wtem obejrzeli się za siebie i zobaczyli, że hen, na
szczycie Cytadeli chwieje się olbrzymia statua z lodu, gigantyczny bożek, uśmiechnięty,
zębaty Bezaban bez języka. Kolos raz jeszcze zatoczył się jak pijany i runął w dół.
231
Było to tak, jakby waliła się góra. Wszystko, co jeszcze ocalało z komnat i dziedziń-
ców Cytadeli Chup, padający Bezaban zgniótł na miazgę. Gdy pękł mu kark, wielgach-
na głowa skacząc jak piłka z tarasu na taras poturlała się w stronę dolnego dziedzińca,
gdzie Bolo i Mudra w towarzystwie dam stali u bram Cytadeli, przyglądając się tej
scenie z mieszaniną fascynacji i grozy. Za ich plecami zgromadzili się Raszid Khalifa,
Generał Kitab oraz wielka ciżba Gupców i Chupwalów.
Olbrzymia głowa spadała coraz niżej; ułamał jej się nos i uszy, wypadły zęby, a ona
wciąż się toczyła. Wtem Raszid Khalifa wskazał palcem w jej stronę i zawołał:
Patrzcie!
A w sekundę pózniej:
Uważaj!
Zobaczył, że na najniższy dziedziniec Cytadeli wykrada się chyłkiem niepozorna
postać w opończy: cherlawy, szmatławy, zasmarkany, zapluty, nędzny, zrzędny, wątły,
skąpy, lepki i śliski urzędas, pozbawiony cienia, za to sam przypominający raczej cień
niż człowieka. Był to Herezjar-cha Khattam-Shud, który próbował salwować się uciecz-
ką. Za pózno usłyszał okrzyk Raszida; z potępieńczym wrzaskiem obrócił się na pięcie
232
tylko po to, żeby ujrzeć ogromną głowę Kolosa Bezabana, nim walnęła go prosto
w nos i starła na proch. Nie został po nim najmniejszy ślad. Głowa zaś legła na dzie-
dzińcu i uśmiechając się bezzębną paszczęką dalej topniała.
* * *
No i nastał pokój.
Nowy rząd Krainy Chup z Mudrą na czele obwieścił, że pragnie trwałego pokoju
z Krainą Gup, tak aby Pasma Zmierzchu ani Zciany Mocy nie dzieliły już Milczenia od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]