[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak - odchrząknąłem dostojnie - podobieństwo różnych oszustów do urzędników
państwowych może czasami zmylić niewinnych ludzi.
- I to jeszcze jak - westchnęła pani Zagłówek, ale wydało mi się, że dostrzegłem w jej
wzroku jakąś iskrę.
Pora była kończyć naszą pogawędkę.
Powoli spakowałem notatnik i długopis, schowałem wycinek z gazety i podniosłem się zza stołu.
- Cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie. Nawet nie widzę potrzeby
sporządzania protokółu. Do widzenia pani.
- Do widzenia panu, panie radco kochany, do widzenia!
Tak to rozstaliśmy się z panią Joanną Zagłówek ku obopólnej uldze.
- Sądzę więc, że sprawę Tarnowa możemy uważać za wyjaśnioną - kończyłem składać
przyjaciołom relację z wyprawy do rodzinnego miasta generała Józefa Bema.
Pan Tomasz przyjrzał mi się uważnie.
- Coś nie najlepiej jest z tobą, drogi Pawle.
%7łachnąłem się:
- Jak to?
- A tak to - uśmiechnął się szef - że wyjaśniwszy sprawę, przyznam, dość niezwykłego
ogłoszenia w gazecie, zdajesz się zapominać, że to w okolicy Tarnowa miałeś wątpliwą
przyjemność spotkać dwukrotnie w ciągu jednego dnia białe audi, za którego kierownicą
siedział zapewne Józef %7łuk, obecny posiadacz złota Inków.
Wzruszyłem ramionami.
- Spotkałem. I owszem. Ale żeby wiedzieć, skąd i dokąd jechał, jakie sprawy załatwiał, do
tego trzeba jasnowidza, a nie mej skromnej osoby!
Pan Tomasz pokręcił głową.
- Ten ruch zalecam i tobie, mój chłopcze.
- Nie rozumiem.
- Po prostu rusz głową, którą nosisz na karku nie od parady!
Następnego dnia rano zadzwoniłem do nadinspektora Kowalczyka.
- Dzień dobry. Kłania się Daniec. I jak tam w Tarnowie?
- Kłaniam się - ze słuchawki dobiegło do mego ucha potężne sapnięcie, widomy znak, że
faja nadinspektora jest w użytku. - W Tarnowie wszystko się wyjaśniło. To był mylny ślad.
Ale skoro już przy nim jesteśmy, to powiem panu, że pętał się tam jakiś niby radca z nie
wiedzieć jakiego ministerstwa. Pętał się i straszył.
- Co pan powie?
- Powiem też, że zajechał do Tarnowa dość nietypowym samochodem. Tak przynajmniej
zeznała przesłuchiwana przez nas.
- Ciekawe! Interesujące!
- Dla mnie jeszcze nie - mruknął Kowalczyk. - I obawiam się, że zacznie być dopiero
interesujące w chwili, gdy ujrzę pana w pewnym cichym miejscu.
- Zaciekawia mnie pan. W jakim to miejscu chciałby mnie pan ujrzeć?
- W areszcie! - potężne sapnięcie.
Już wyobrażałem sobie te kłęby dymu bijące pod sufit gabinetu nadinspektora.
- Ależ z jakiego powodu? - ostrożnie zapaliłem swoją fajeczkę i cichutko dmuchnąłem w
słuchawkę.
- Już choćby za podszywanie się pod państwowych urzędników i szantażowanie
niewinnych obywateli!
- Ależ ja...
- %7łegnam - sapnęła słuchawka i stuknęła o widełki.
Profesor de la Vega i doktor Ciera zaprosili nas do  Bristolu na, jak to profesor określił,
powitalno-pożegnalną kolację. Dzięki szybkości niemieckiej policji odzyskali już swe paszporty
odebrane Emiliowi i Silvii i wybierali się z powrotem do Peru.
Janusz chciał oczywiście pozostać w domu, ale wytłumaczyłem mu, że bez obecności jego,
wyzwoliciela z pułapki pod Zbójeckimi Skałkami, cała kolacja będzie na nic.
Ubraliśmy się w miarę elegancko i o siódmej zawitaliśmy w progi  Bristolu . Profesor i doktor
Maria już czekali na nas. Jednak pomimo wymienianych grzeczności rozmowa jakoś nie kleiła się.
Powód tego wyjaśnił się jednak dość szybko, gdy profesor westchnął:
- %7łe też panowie wzięli zwyczajnych opryszków za nas!
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Drogi profesorze - odpowiedział pan Tomasz - sprawdziliśmy nawet w Limie, gdzie pan i
pańska piękna asystentka cieszycie się zasłużonym szacunkiem. Poinformowano nas tam, że
wybraliście się do Europy i w planie wyjazdu macie Polskę. Nie poznano się na waszych
sobowtórach i w peruwiańskiej ambasadzie!
De la Vega udobruchał się nieco:
- No cóż, nie będę już winił panów. Ale za to proszę o dokładną opowieść o tym, co tu się
działo, podczas gdy my siedzieliśmy zamknięci w piwnicy.
- To może już mój młody przyjaciel - wskazał na mnie szef.
- Ale może wpierw wypijmy za pomyślne zakończenie sprawy - pani Ciera wzniosła
koniakówkę pełnym gracji ruchem.
Spełniliśmy toast.
Zacząłem opowiadanie. Przyznam się, że nieskoro mi to szło. Bo musiałem wspominać o moich
rosnących podejrzeniach, aż wreszcie doszedłem do odkrycia w neseserze domniemanej Marii
pistoletu i do podsłuchanej rozmowy telefonicznej, w której o owym pistolecie była mowa.
Profesor zatrzasnął cygarnicę, z której miał zamiar wydobyć cygaro.
- To pan naprawdę myślał, że peruwiańscy naukowcy wożą ze sobą śmiercionośne
narzędzia, jakieś  czarne wdowy ?! A jeśli już miał pan podejrzenia, to trzeba było
zawiadomić policję!
Tu nadszedł najgorszy dla mnie moment opowieści, bo musiałem się jakoś wytłumaczyć z moich
podejrzeń, a nawet z pewności, że mamy do czynienia z przestępcami. No i jeszcze byłem
zmuszony przyznać się do zaplanowanej przeze mnie pułapki i chęci schwytania ich na gorącym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl