[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ból i zakrzyczała nieprzyzwoitym, rozdzierającym głosem.
Była otępiała od bólu, krzyków i jęków. Wszystko słyszała, widziała, czasami mówiła, ale
zle rozumiała i wiedziała tylko, że boli ją albo za chwilę zacznie boleć. Wydawało jej się, że
imieniny były dawno temu, nie wczoraj, a rok temu, i że jej nowe bolesne życie ciągnie się
dłużej niż jej dzieciństwo, studia, kursy, małżeństwo i będzie trwać jeszcze długo długo, bez
końca. Widziała, jak przyniesiono położnej herbatę, jak zawołano ją w południe na śniadanie,
a potem na obiad; widziała, jak Piotr Dmitrycz nabrał przyzwyczajenia wchodzić, długo stać
przy oknie i wychodzić, jak ciągle wchodzili jacyś obcy mężczyzni, pokojówka, Warwara...
Warwara mówiła tylko bedzie, bedzie i gniewała się, kiedy ktoś zasuwał szufladę w
komodzie. Olga Michajłowna widziała, jak w pokoju i za oknami zmieniało się światło; raz
było blade, raz mętne jak mgła, to jasne, dzienne, jakie było wczoraj w czasie obiadu, to znów
blade... I każda z tych zmian trwała tak samo długo jak dzieciństwo, nauka na studiach,
kursy...
Wieczorem dwaj doktorzy jeden kościsty, łysy, z szeroką rudą brodą, drugi z żydowskim
nosem, czarny i w tanich okularach robili Oldze Michajłownie jakąś operację. Nic ją nie
obchodziło, że obcy mężczyzni dotykali jej ciała. Nie miała już ani wstydu, ani woli i każdy
mógłby robić z nią, co chciał. Jakby teraz ktoś rzucił się na nią z nożem albo znieważył Piotra
Dmitrycza, czy odebrał jej prawo do malutkiego człowieczka, nie powiedziałaby ani słowa.
W czasie operacji dali jej chloroform. Kiedy pózniej się obudziła, wciąż miała bóle, które
wydawały się nie do zniesienia. Była noc. Pomyślała, że taka sama cicha noc ze świecą, z
położną, nieruchomo siedzącą koło łóżka, z wysuniętymi szufladami, z Piotrem Dmitryczem,
stojącym koło okna, już była, ale kiedyś bardzo, bardzo dawno temu...
V
Nie umarłam... pomyślała Olga Michajłowna, kiedy życie zewnętrzne znów zaczęło do
niej docierać, a bóle ustały.
Przez dwa otwarte na oścież okna zaglądał do sypialni jasny letni dzień; w ogrodzie darły
się wróble i sroki.
86
Szuflady w komodzie były już zasunięte, pościel męża schowana. W sypialni nie było ani
położnej, ani Warwary, ani pokojówki; tylko Piotr Dmitrycz stał jak zwykle koło okna i
patrzył na ogród. Nie słychać było dziecięcego płaczu, nikt nie gratulował i nie cieszył się,
widocznie malutki człowieczek urodził się martwy.
Piotrze! zawołała męża.
Piotr Dmitrycz obejrzał się. Wyglądało na to, że od tego czasu, jak wyjechał ostatni gość i
Olga Michajłowna obraziła męża, upłynęło sporo czasu, bo Piotr Dmitrycz wyraznie
zmizerniał i schudł.
Potrzebujesz czegoś? zapytał podchodząc do łóżka.
Patrzył w bok, poruszał wargami i uśmiechał się po dziecinnemu bezbronnie.
Już po wszystkim? zapytała Olga Michajłowna.
Piotr Dmitrycz chciał coś powiedzieć, ale wargi mu zadrżały i usta wykrzywiły się jak u
bezzębnego wujka Nikołaja Nikołajewicza.
Olu! powiedział załamując ręce i z jego oczu pociekły wielkie łzy. Olu! Nie chcę ani
twojego majątku, ani zjazdów (tu zaszlochał), ani odrębnego zdania, ani tych gości, ani
twojego posagu... niczego nie potrzebuję! Dlaczego nie uważaliśmy na nasze dziecko? Ach,
co tu teraz mówić!
Machnął ręką i wyszedł z sypialni.
A jej było absolutnie wszystko jedno. Głowę miała ciężką po chloroformie, w sercu
pustkę... Tępa obojętność, którą poczuła, kiedy dwaj doktorzy przeprowadzali operację, wciąż
jej nie opuszczała.
1888
87
STRACH
Opowiadanie mojego przyjaciela
Dmitrij Pietrowicz Silin pracował po studiach w Petersburgu w urzędzie, ale w wieku
trzydziestu lat rzucił pracę i zajął się gospodarstwem rolnym. Chociaż szło mu nie najgorzej,
doszedł jednak do wniosku, że to nie dla niego i że dobrze by było wrócić do Petersburga.
Kiedy opalony, zmęczony i szary od kurzu witał mnie koło bramy albo wejścia do domu, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]