[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zagadnieniach genetyki Mendlowskiej, bo przecież zaledwie przez 8 lat była ona u nas przemilczana, choć w
rzeczywistości "nigdy nie przestała być jednym z (najpiękniejszych przejawów twórczej myśli człowieka.
Uzyskane z doświadczenia dane niewątpliwie nie były ła-
twe do jakiegoś dorzecznego powiązania i wyjaśnienia. Dla rozwikłania tylu niewiadomych trzeba było jeszcze
jakichś dodatkowych równań", jeszcze jakichś dodatkowych faktów. Ale' gdzie i jak Ich szukać? Przecież na
drodze krzyżowań już nic nowego się. nie otrzymuje. Już wiemy, jak wyglądają fenotypowo i jak się zachowują
dziedzicznie osobniki trzeciego, czwartego i dalszych pokoleń.
Otóż tu zdradzę jeszcze jeden przebłysk genialności Mendla, który wy zresztą, być może, określilibyście
tylko sceptyczną uwagą: A to dopiero pedantyczny księżynal"
Otóż tę pedantyczność dlatego nazywamy przejawem geniuszu, że jednak podobna idea nie przyszła do
głowy żadnemu z poprzednich badaczy zjawisk dziedziczenia, którzy też przecież mieli mnóstwo
doświadczalnych danych, jakie potomstwo powstaje z jakich rodziców. Powtarzam to, co podkreślałem zresztą
od samego początku, że Mendel wysiewał wszystkie nasiona, jakie otrzymywał od danej pary rodziców.
Przestrzegał zaś, aby badane były wszystkie dlatego, że z dawna świtało mu w głowie, iż obok zagadnienia
jakościowego, a więc przekonywania się, jak będą wyglądali potomkowie, poprowadzić trzeba jeszcze
obserwacje ilościowe. A mianowicie: ile, jaki procent, jaki wystąpi stosunek liczbowy wśród różnych
potomków. Wiadomo bowiem chyba, iż kiedy wprowadzamy przesłanki statystyczne, kiedy chcemy się
przekonać o procencie tych, tamtych i owych osobników, to musimy zebrać dane i uzyskać wyniki z całych
100% potomstwa.
Otóż Mendel, jak mówiłem, zabezpieczył sobie informacje o 100% pierwszego pokolenia mieszańców, o
100% drugiego, 100% trzeciego itd. Dzięki temu ja teraz mam możność podać wam stosunki liczbowe, jakie
wystąpiły w poszczególnych pokoleniach, a więc między owymi czerwonymi nieczystymi, dającymi w
potomstwie tylko czerwone i białymi, które, choć po rodzicach nieczystych, już pózniej wydawały
na świat wyłącznie takie dzieci jak one same. Stosunki te były następujące.
W pierwszym pokoleniu, jak już wiecie, pojawiły się wyłącznie czerwone groszki, a zatem bez specjalnego
obracho- wywania notujemy sobie pełne -100%. W drugim pokoleniu natomiast, jak przed chwilą mówiłem,
jakościowo stwierdzone zostały dwa rodzaje fenotypów, przy czym, ile razy by doświadczeń nie powtórzono,
stosunek białych do czerwonych wynosił zawsze 1 :3, czyli 25% do 75%, tylko że chyba przypominacie sobie,
iż te 75% czerwonych, wprawdzie identycznych z wyglądu genotypowo, a więc pod względem
przekazywania cech, wcale nie były jednakie. Toteż i tu z dużym nakładem pracy Mendel zbadał ich wzajemny
stosunek liczbowy, przy czym tych dających wciąż potomstwo niejednolite okazywało się zawsze dwa razy wię-
cej, wobec czego w stosunku do całości zamiast 75% powinniśmy podać ściślej 25% 4-50%. W ogólnych
zarysach zatem, o dziwo, liczby wyznaczające stosunki między owymi trzema genotypami roślinek-wnucząt
okazały się bardzo mało skomplikowane: 1:2 :1, przy czym te dwie jedynki" to osobniki wprawdzie białe i
czerwone, ale i te, i te zupełnie czyste, jedne na cechę czerwoności, drugie 'jr- białości. Natomiast 50%
przypada na czerwone mieszańce, które w żadnym z dalszych pokoleń nie wydają jednolitego potomstwa, lecz
zawsze wśród ich dzieci występuje pewien odsetek białych...
Zaraz, zaraz, ale jaki to bywał odsetek?
Otóż słuchajcie, proszę, uważnie, w dalszym ciągu taki sam, a mianowicie 25%, podczas gdy pozostałe
75% też tylko zewnetrznie były równoważne, albowiem w rzeczywistości jest to suma 25% czerwonych
genotypowo czystych i 50% nadal wciąż mieszańców, które z pokolenia na pokolenie ciągle będą dawać
różnorodne potomstwo, ale zawsze w stosunku 1:2:1.
I oto macie pierwszą olbrzymią zdobycz Mendla wygląd
potomstwa znamionował trudny do zorientowania się chaoś, natomiast sumiennie przeprowadzona statystyka
wyprowadziła go na liczby stosunków niesłychanie prostych, a co więcej uporczywie się powtarzających.
A jeśli tak jest, to widać, że procesy dziedziczności podlegają jednak jakimś prawidłom, że uderzający nas
galimatias był tylko pozorny. Reguły dziedziczenia zatem istnieją, majaczą gdzieś przed nami tuż-tuż, wydaje
się niemal ręką sięgnąć...
A mimo to, aby je wyraznie dostrzec, nie wystarczy oko zwykłego badacza, trzeba mieć jeszcze w mózgu, a
więc tam, dokąd odnoszone są wrażenia wzrokowe, jedną małą komó- reczkę geniuszu. A tej na szczęście
Mendel nie był pozbawiony.
PRECYZYJNE WNIOSKI
Oto przystępujemy wreszcie do wyjaśnienia wyników doświadczalnych Mendla, sformułowanych pózniej
przez niego w postaci trzech praw, noszących jego imię.
Droga rozumowania naszego uczonego jest następująca. Koniec końcem, jeżeli widzimy przejawy
dziedziczenia cech po rodzicach, a jedyne kontakty materialne, jakie ma potomstwo z organizmami
rodzicielskimi, sprowadza się do komórki rozrodczej męskiej lub żeńskiej, to widać owe cechy dziedziczne
muszą mieć w nich jakiś substancjalny odpowiednik w postaci najdrobniejszego może ziarenka czy kropelki
swoistego związku chemicznego.
Otóż taką kropelkę" pózniej za duńskim biologiem W. Johannsenem przyjęto nazywać genem.
Termin ten warto sobie zapamiętać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]