[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowieka, którego całe życie nienawidził, i zapragnął się odegrać. Nie mógł udawać
kochającego męża przed Brendą. Nie mógł udawać bohatera przed t ł u m e m .
Najbardziej złościło go to, że Hepburna zupełnie nie obchodziło, że Ogley przypisał
sobie zasługi i męstwo tamtego. Ponieważ Hepburn robił na wojnie to, co powinno
się robić. A Ogley chciał za wszystko otrzymywać pochwały, a teraz Hepburn chciał
jedynie wolności dla Waldemara. Postawił na swoim i jednocześnie sprawił, że Ogley
poczuł się małym i nic nieznaczącym chłystkiem. Niech go diabli!
- Ty też ich widziałeś?
- Co? - Odwrócił się na dzwięk kobiecego głosu za plecami. Dołączyła do niego
jedna z debiutantek. Jak miała na imię? Ach, tak, panna Trumbull. Panna Larissa
Trumbull.
- Widziałam, jak za nimi szedłeś. - Miała nosowy, pełen pogardy ton głosu. -
Najpierw wyszła królewna Klarysa, wymknęła się z sali balowej, potem Hepburn.
Wydawało im się, że mnie nabiorą, ale się nie udało. Wiem, co robili. Widziałam ich
po nocy, którą spędzili razem.
- Co? - Czuł się głupio, powtarzając to samo słowo, ale zorientował się, że panna
Trumbull p o -kazuje mu drogę, rzucając światło na to, co wcześniej było przed nim
ukryte.
- Hepburn i królewna Klarysa są kochankami?
- Myślałam, że wiesz, że dlatego za nimi szedłeś.
Nie, szedłem za Hepburnem, żeby mógł mnie upokorzyć i zniszczyć. Oczywiście
Ogley nie mógł tego powiedzieć, ale zastanawiał się, co zrobi z informacją od panny
Trumbull i jak ją wykorzysta, aby zemścić się na Hepburnie.
A potem wyniesie się do diabła z posiadłości MacKenzie, zanim Hepburn ruszy za
nim.
- Królewna Klarysa zniża się, zadając się ze zwykłym lordem, prawda.
Panna Trumbull roześmiała się gorzko.
- Ona nie jest prawdziwą królewną, jest tylko wędrowną sprzedawczynią
kosmetyków i kremów dla głupich kobiet, które...
Ogley chwycił ją za ramię. -Co?
- Au! To boli! - krzyknęła na tyle głośno, aby zwrócić uwagę.
Puścił jej ramię i wymruczał słowa przeprosin, a potem rzekł:
- Musisz mi powiedzieć, co masz na myśli.
- Królewna Klarysa sprzedaje kremy, maści i kosmetyki, którymi barwi policzki i
sprawia, że oczy wyglądają bardziej egzotycznie. Założę się, że każda dama na
dzisiejszym balu wysmarowała się jej kremem, aby wydać się piękniejsza. Każda
oprócz mnie. - Panna Trumbull podświadomie dotknęła pryszcza na samym środku
czoła.
Oczy Carmen . Były innego koloru .
- Czy królewna potrafi się przebrać? Wyglądać jak ktoś inny?
- Nigdy nie mówiła, ale chyba tak, myślę, że może posłużyć się każdym oszustwem.
- I złośliwie dodała: - To tylko oszustka, która podszywa się pod królewnę, wiesz, co
mam na myśli? Myślę, że...
Odszedł, zanim skończyła.
Carmen pachniała inaczej, pachniała cygarami, roztaczała wokół ciężki, tytoniowy
aromat. A ta kobieta w gabinecie Hepburna pachniała kwiatami i korzeniami!
Kiedy tańczył z królewną Klarysą, rozkoszował się jej perfumami i tak właśnie
pachniała Carmen, kiedy mijała go w gabinecie Hepburna.
Oczywiście! Carmen tu nie było! Ta kobieta to nie była Carmen, to była królewna
Klarysa w przebraniu! Hepburn zrobił z niego głupca i teraz śmiał się za jego
plecami, poklepywał Waldemara i bawił się jego, Ogleya, kosztem. Ale, pomyślał
idąc w stronę królewny Klarysy, Hepburn nie będzie się śmiał, kiedy jutro powróci, o
nie! Ponieważ był człowiekiem honoru i nie chciałby, aby jego towarzyszka, jego
kochanka cierpiała.
Nie! Ogley zmienił zamiar i skierował się w kierunku stajni. Jeszcze lepiej. Ogley
widział spojrzenie Hepburna. Hepburn uwielbiał tę samozwańczą królewnę i Ogley
miał zamiar ją zniszczyć. To nie może przecież być aż takie trudne. Była włóczęgą.
Samozwańczą królewną. Oszustką i aktorką. Muszą być gdzieś ludzie, którym zależy
na jej śmierci. Ogley musi jedynie ich znalezć.
Robert i Waldemar szli w stronę statku, a przez chmury przebijał się świt. Statek miał
zabrać Waldemara z Edynburga do Londynu.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Nie mogę uwierzyć, że w końcu dałeś nauczkę
temu staremu draniowi.
- Ktoś musiał. - Hepburn był tak zmęczony i tak szczęśliwy, że czuł się niemal
oszołomiony. Jakby z jego barków zdjęto raptownie wielki ciężar, jakby wreszcie był
wolny. - W końcu nie było trudno nabrać Ogleya. To jak walka z nieuzbrojonym
przeciwnikiem
Rzucili się sobie w ramiona i ryknęli śmiechem.
- Ty jak coś powiesz! - Waldemar wziął głęboki oddech. - Nie zrobilibyśmy tego
bez królewny, a ja nie będę miał okazji jej podziękować.
- Powiem jej wszystko. - Pokład zadudnił głucho pod butami Roberta. Nie mógł się
już doczekać, kiedy powie jej... wszystko. Wyobrażał sobie tę rozmowę, jak leżą z
głowami na poduszce wyczerpani miłością.
- Powiedz jej coś więcej. Powiedz, że ją kochasz.
- Co? O czym ty mówisz?
- Kochasz ją, stary. Nie wiedziałeś? - Waldemar zwichrzył mu włosy. - Ty tutaj
jesteś najmądrzejszy, a nie rozpoznałeś swojego żałosnego stanu?
- H m m . - Hepburn zastanowił się. Kochał ją? Nonsens. To nie miłość popchnęła
go w jej ramiona.
To prawda, była dziewicą, a zawsze unikał dziewic.
Ale potem nie miał wyboru, po walce. Strasznie jej pragnął, desperacko pragnął
jedynie Klarysy.
Potem, następnej nocy, kochał się z nią, jakby chciał coś udowodnić.
- Kocham ją?
- Każdy głupi to widzi - roześmiał się Waldemar.
Tej drugiej nocy chciał coś udowodnić, ponieważ rozgniewała go, dosiadając go,
jakby był Blaize'em, tym przeklętym ogierem, który słucha tego jej słodkiego głosiku
i silnych ud.
Robert uśmiechnął się, chociaż był to trafiony opis jego osoby. Ogier, który wyczuł
zapach klaczy. Pragnął jedynie, aby ta noc wywarła na niej takie wrażenie, by nigdy
nie zapragnęła innego mężczyzny.
- Tak, kocham ją.
- To jasne jak słońce.
- Kocham ją.
- Mówisz to niewłaściwej osobie, kolego. - Silny wiatr targał przycumowanymi w
porcie statkami i rozwiewał włosy wokół bystrej twarzy Waldemara. - Co masz
zamiar z tym zrobić?
- Nie wiem, nie zdawałem sobie przedtem z tego sprawy.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie...
- Chcę.
- Znalazłbym gospodę i przespał się solidnie.
- Nie mogę. Klarysa może wyjechać. Zostawiłem wskazówki, aby ją zatrzymano,
jeśli zamierzałaby opuścić dom, ale ona jest inteligentniejsza od wszystkich kobiet,
które znam. Nie chcę być zbyt długo poza domem, boję się, że mi się wymknie.
- Nie, nie wymknie się - roześmiał się Waldemar.
- Skąd wiesz?
- Myślałem, że liczy na nagrodę za to, że brała udział w przebierance, ale ona
naprawdę ma się ku tobie.
- Lepiej, żebyś miał rację. - Robert pokiwał głową. - Ogley dzisiaj wyjeżdża, muszę
dopilnować, żeby opuścił mój dom.
- Nie martw się o pułkownika. On myśli, że jesteś taki jak on. Uważa wszystkich za
godnych pogardy i nic niewartych, bo sam taki jest. Byłem jego lokajem i chłopcem
do bicia i zapewniam cię, on jest przekonany, że zmienisz zdanie i w końcu powiesz
prawdę o bohaterze Półwyspu jego biednej żonie. Ma jeszcze jeden bal, na którym
musi się pojawić, a jest tchórzem. Potrafi uciekać, ma nadzieję; że nie zechcesz
upokorzyć go ponownie. Co z oczu, to z serca, tak sobie myśli.
- Naprawdę?
- Tak - odparł Waldemar. - Chcesz zobaczyć królewnę, zanim będziesz miał okazję
wszystko jej wyjaśnić? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl