[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mniemania, że Hermina kocha tego tak strasznego niegdyś dla mnie, p. Borodeckiego. Usiłowałem wmówić w
siebie, że tak jest w istocie, i uczułem ból dotkliwy w tej chwili musiałem odpychać tg dowolną hypotezę, bo była
mi nieprzyjemną. A więc chyba kochałem się w Herminie, ale jak pogodzić z tem mój szał za Elsią, który rozwinął
się i doszedł do takiego stopnia obok tej spokojnej, głębokiej, nieromantycznej miłości? Jak nabyć pewności, że coś
podobnego nie powtórzy się, a zwłaszcza, jak dać tę pewność Herminie? Jak jej powiedzieć: przed tygodniem szalałem
za tamtą, teraz czuję, że kocham ciebie i że będę cię kochał całe życie? Wzdrygałem się przed takiem wyznaniem,
pojmowałem, że go Hermina nie przyjmie, że nie zdoła uwierzyć w to, co jej powiem, i że przejrzy mię na wskróś i
zrozumie, jak mało jestem pewny siebie w tej sprawie. Należało koniecznie zostawić rzecz czasowi i zastanowić się
dobrze nad sobą samym, zanim bym się odważył związać na wieki to szlachetne, kochające serce z tem, z którego
Gucio Klonowski starł niedawno obraz Elsi....
Doszedłem do tej konkluzji, gdy weszła pani Groldtnanowa i rozpoczęła ze mną rozmowę. Mówiliśmy o smutnych
wypadkach, które przeraziły rodzinne moje miejsce, o śmierci zacnych moich opiekunów i dobroczyńców, o niczem
wesołem, jednem słowem. Pani Goldma-
nowa była kobietą bardzo dobrego serca, chrześcjanką z obyczajów, chociaż żydówką z wyznania. Najlepszym tego
dowodem były jej pasierbice dr. Goldman miał bowiem dwie córki z pierwszego małżeństwa. Można zejść świat
wzdłuż i w szerz, a nie znaleść drugiej, tak dobrej macochy, tak usilnie starającej się o to, by dzieciom męża zastąpić
rodzoną matkę. Przytem słynęła p. Goldmanowa z tego jeszcze przymiotu, że nigdy nic nie obwijała w bawełnę, i cięła
każdemu prawdę w oczy. Doświadczyłem tego na sobie. W toku rozmowy wyrwała mi się uwaga, co teraz zrobić z
sobą może Hermina.
To pan mnie pytasz o to, rzekła surowo p. Goldmanowa sądziłabym, że to jest pańską rzeczą pomyśleć o tem!
Czasby już raz mieć rozum, panie Edmundzie, ustatkować się i uczynić zadość obowiązkom.
Mam nadzieję, że mi się to uda, odpowiedziałem z uśmiechem lecz niechaj pani konsyljarzowa uwzględni, że idę
prosto z kozy...
Tak, tak, a przed kozą, co było? Dowiedziałam się od Hermińci, o tych romansach pana Edmunda! To dobre,
kochane dziecko chciało panu nawet kupić tę jakąś hrabiankę na żonę, i dopiero ten przystojny mecenas... jak się
nazywa? wytłumaczył jej, że już się obejdzie. No, masz pan szczęście, bo byłabym panu oczy wydarła!
Nie miałbym ich był i bez tego, odrzekłem gdyby była potrzeba wydrapania ich..
Oj, młodość, zielono w głowie, czas, aby dojrzało, panie Edmundzie! Jakżeż dodała zwracając się do Herminy,
która wróciła w tej chwili, czy pan Edmund obiecał, że już będzie grzecznym?
Ne potrzebował nic obiecywać, on był' i jest zawsze dobrym, poczciwym Mundkiem. Dajmy mu pokój, on i tak tyle
wycierpiał !
Zbliżyła się do mnie, i oparła głowę na mojem ramieniu a w głosie jej wyrażającym współczucie, było coś tak głęboko
i mimowoli mówiącego o własnem jej cierpieniu, że uczułem się] mocno rozrzewnionym, a dumnym i szczęśliwym, iż
zdawała się szukać oparcia i opieki u mnie. Staliśmy tak dość długo, a pani Goldmanowa wpadła w dobry humor,
widząc nas złączonych w tej postawie.
No, ale co pan Edmund teraz pocznie z sobą ? zapytała. Hermińci nieboszczyk komornik wyrobił w sądzie
wieloletność, na kilka miesięcy przed śmiercią. W testamencie jest legat dla pana, nie pamiętam już, w jakich
warunkach i jaki. Wszak pisał panu o tem ks. Olszycki?
Nie wiem o niczem.
Jakto, przecież moja służąca oddała jego list na poczte, razem z listem Hermińci, w którym była wiadomość o tem
smutnem zdarzeniu!
Teraz dopiero przypomniałem sobie, że listonosz doręczył mi Wówczas dwa listy, i że w pomięszaniu i pośpiechu,
drugiego wcale nie odpieczętowałem. Został zapewne w hotelu, gdy mię wzięto da więzienia.
Ks. Olszycki mówił, że pisze o bardzo ważnych rzeczach., dodała p. Goldmanowa o rzeczach, które mu zapewne
powierzył Zp. komornik przed śmiercią. To zle, że pan nie otrzymałeś tego listu.
Wytłumaczyłem, w jaki sposób list uszedł mojej uwagi, i skorzystałem z tej sposobności, aby przerwać rozmowę,
grożącą bardzo stanowczym zwrotem, dzięki otwartości pani konsyliarzowej. Potrzebowałem czasu na skupienie
umysłu, na zastanowienie się i powzięcie postanowienia, nimbym się mogł czuć zdolnym do dokończenia tej rozmowy.
Oprócz tego, musiałem czemprędzej widzieć się z p. Pimmelesem i zapewnić się co do mojej przyszłości. Her mina
zatrzymywała mię i zapewniała, że wie wszystko, co jest w liście ks. Olszyckiego chciała pomówić ze mną o tem.
Prosiłem ją, byśmy odłożyli to na kilka godzin pózniej, i wyszedłem.
P. Pimmeles wyjechał, pisarz jego zaś powiedział mi, że po mojem uwięzieniu, nadano komu innemu moją posadę.
Byłem więc na razie bez chleba. Co więcej, pierwszy znajomy, którego spotkałem i pozdrowiłem na ulicy, udał, że mię
nie widzi. Kilkadziesiąt kroków dalej minąłem kilka osób, znanych mi z widzenia, i słyszałem, jak ktoś z nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]