[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jeśli nie zamierzają zjeść śniadania dwa razy, nie spo\yjesz go w ich
towarzystwie.
 Liliana zabiłaby cię za te  krąglejsze kształty  powiedziała Laura.
 To celna uwaga, ale nie ma związku ze sprawą. Po trzecie, wcią\ jesteś
w tej swojej prześlicznej nocnej koszulce, z czego mo\na wysnuć wniosek, \e
jeszcze nie jadłaś śniadania.
Laura spojrzała groznie.
 Zniadanie to najwa\niejszy posiłek w ciągu całego dnia  poinformował
ją.  Nie nale\y z niego rezygnować. Na pokładzie jest bufet. Mo\emy wypić
słoneczny cocktail z odrobiną szampana.
 Jeśli się zgodzę, odejdziesz i pozwolisz mi się ubrać? McCoy skinął
głową.
 Potrzebuję pół godziny.
 Wrócę za dwadzieścia minut.
Laura się nie sprzeczała, bo wyszedł, na czym jej najbardziej zale\ało.
Zajęło jej mniej ni\ minutę odszukanie i wło\enie ró\owo-białego kompletu z
szortami, który zostawiła sobie na Nassau. Zawiązanie końców bluzki w
atrakcyjny węzeł nad pępkiem zajęło kolejne pół minuty. Dała sobie pięć minut
na uczesanie włosów i zrobienie delikatnego makija\u, po czym wrzuciła do
torby kartę pokładową i tubkę kremu do opalania.
Pewna, \erna jeszcze du\o czasu, otworzyła drzwi. Jeśli uda jej się
dotrzeć do mało uczęszczanych schodów na rufie i wejść na pokład, na którym
zbierali się uczestnicy wycieczki do Nassau, mogłaby przeczekać w damskiej
toalecie, póki nie nadejdzie pora wsiadania do autokarów. McCoy mo\e do woli
walić w drzwi jej kajuty, ale nic nie wskóra. Wyślizgnęła się na korytarz.
 O, jesteś wcześniej. Lubię kobiety, które nie mizdrzą się przez cały
dzień przed lustrem.
Laura zgarbiła się lekko, odwracając się w stronę, skąd dobiegł znajomy
głos.
 Miałeś przyjść dopiero za dziesięć minut. Chciałam przez ten czas kupić
gazetę.
McCoy nachylił się i pocałował ją w czubek nosa.
 Jesteś piękna, ale ł\esz jak pies. Zje\yła się.
 Niektórym ludziom kłamstwo nie przychodzi tak łatwo jak innym.
McCoy ujął ją pod ramię i ruszył w stronę głównych schodów.
 Och, skarbie, nie bądz złośliwa. Mamy nowy dzień. Wczorajsze
nieporozumienie.
 Nieporozumienie?  Laura, zatrzymała się gwałtownie.
 Mówiłeś, \e przeniosłeś się tu z okrętu!
 A ty \e jesteś zaczarowanym drzewem.
 To co innego.
 Nie widzę ró\nicy. Braliśmy udział w zabawie kostiumowej. Ty byłaś
drzewem, ja marynarzem z czasów drugiej wojny światowej.
 Zamierzałeś się ze mną kochać, nie mówiąc mi prawdy!
 Powiedziała to wystarczająco głośno, by usłyszały ją dwie kobiety
zmagające się z opornym zamkiem u drzwi kajuty. Obrzuciły ją spojrzeniami
pełnymi oburzenia. Laura najchętniej schowałaby się w mysiej dziurze.
McCoy rzucił im promienny uśmiech.
 Dzień dobry paniom.
W odpowiedzi usłyszał jedynie prychnięcie. Gdy tylko udało im się
otworzyć drzwi, szybko weszły do środka, jakby się bały, \e McCoy i Laura
wepchną się za nimi. Niemal natychmiast na korytarzu rozległ się odgłos
zamykanej zasuwki.
Laura spojrzała chmurnie na McCoya, który mrucząc coś pod nosem,
znów złapał ją za rękę.
 Chodzmy.
 O, tak  powiedziała Laura, kiedy ją ciągnął.  To w sam raz na
zaostrzenie apetytu.
 Morski Diabeł zacumował obok innego statku wycieczkowego, który
zasłaniał całkowicie widok z jednej strony. Drugi statek cumował właśnie z
drugiej burty. McCoy i Laura przeszli wzdłu\ bufetu, nakładając na talerze
owoce i dro\d\owe bułeczki, potem McCoy ustawił się w kolejce po omlet, a
Laura poszukała stolika.
Obserwowała gorączkową krzątaninę marynarzy, kiedy nadszedł McCoy,
balansując dwoma talerzami i uśmiechając się czarująco.
 Proszę mi wybaczyć, panienko. Nie mogłem nie zauwa\yć, \e przy pani
stoliku jest wolne miejsce. Wolno się dosiąść?
 Zaryzykowałeś, pytając o zgodę  odparła Laura, kiedy sadowił się na
wolnym krześle. McCoy pochylił się przez stół, wyciągając rękę.
 Doktor Roy McCoy, profesor historii.
Laura niechętnie ujęła jego wyciągniętą dłoń i uścisnęła.
 Laura Randolph. Miło mi poznać prawdziwego McCoya.
 Widzę, \e jest dziś pani w nastroju do \artów, panno. Randolph.
 Powiedzmy, \e uduszenie ciebie dziś rano nie sprawiłoby mi tyle
przyjemności, co wczoraj w nocy.
McCoy spowa\niał.
 Zatem całkowite przebaczenie nie wchodzi w grę, ale nie sądzisz, \e
moglibyśmy spojrzeć na to, co się stało wczoraj, zachowując właściwe
proporcje?
 Zachowując właściwe proporcje?
 Gdybym podał się za kawalera, chocia\ w domu czeka na mnie \ona i
dzieci, albo udawał milionera, w gruncie rzeczy będąc \igolakiem, to co innego.
Nie jestem oszustem ani włamywaczem. Za bardzo wczułem się w rolę
odgrywaną na zabawie kostiumowej, a ty...  uśmiechnął się i uniósł brwi 
mo\e okazałaś się zbyt naiwna?
Laura wzruszyła lekko ramionami i uśmiechnęła się do niego blado.
Podniesiony na duchu tym objawem kapitulacji, McCoy drą\ył temat.
 Wczoraj wieczorem spędziliśmy ze sobą du\o czasu i na to, co między
nami zaszło, w minimalnym stopniu wpłynęły moje bajeczki. I na to, \e
zwróciliśmy na siebie uwagę, i na to, \e tańczyliśmy, i na moje gorące
pragnienie, by się z tobą kochać.
 Masz na myśli przespanie się ze mną.
 By się z tobą kochać  powtórzył z naciskiem.  Lauro, bez względu na
to, co twoim zdaniem o mnie wiesz, nie nale\ę do mę\czyzn, którzy szukają
partnerek na jedną noc lub przelotnych miłostek. Skłamałbym, gdybym
próbował zaprzeczać, \e pociągasz mnie fizycznie, ale intrygujesz mnie równie\
jako kobieta.
Spojrzał na nią błagalnie i Laura poczuła, \e jej opór słabnie. Nie chodziła
tylko o to, \e był przystojny z tymi swoimi kruczoczarnymi rzęsami,
granatowymi oczami i zabójczymi dołeczkami. Nie tylko jego czarujący
uśmiech i południowy akcent dra\nił jej zmysły. Istniało coś, co wywoływało
wzajemny pociąg fizyczny; coś nieuchwytnego, nieokreślonego i nieodpartego.
Okłamałaby samą siebie, gdyby temu zaprzeczyła  i nie przyznała, \e to równie
niebezpieczne jak igranie z ogniem.
Sięgnął po jej dłoń.
 Zacznijmy wszystko od początku. Bez \adnych przebieranek, bez
odgrywania ról. Bądzmy po prostu dwojgiem ludzi, którzy spotkali się podczas
rejsu i postanowili go odbyć w swoim towarzystwie.
Laura wiedziała, \e powinna mu wyrwać dłoń, ale. nie zrobiła tego. Miała
świadomość, \e nie wolno jej patrzeć w te intensywnie ciemnoniebieskie oczy,
ale patrzyła. Zdawała sobie sprawę, \e nie nale\ało przyjmować zaproszenia na
śniadanie, a to zrobiła. Wiedziała, \e McCoy mo\e być niebezpieczny, ale nie
przejmowała się tym.
Była spragniona ryzyka, jakie wiązało się z tą znajomością. Miała dosyć
rozwa\nego i powściągliwego zachowania. Chocia\ raz w swym dorosłym \yciu
chciała być szalona i nieobliczalna. Pragnęła zapomnieć o przezorności i
rozkoszować się dniem dzisiejszym. Była młoda, bez zobowiązań, odbywała
rejs, a jej towarzyszem pragnął zostać cudowny mę\czyzna.
Mę\czyzna, który wmówił ci, \e go tu sobie sprowadziłaś, ostrzegł ją głos
rozsądku, tak przyzwyczajony do tego, \e posiadał nad nią pełną władzę.
Bo chciałam w to uwierzyć. Rozpaczliwie pragnęłam uwierzyć, spierała
się w duchu. Potem uśmiechnęła się szeroko do mę\czyzny siedzącego
naprzeciwko.
 Zgoda.
 Zgoda?  powtórzył i roześmiał się radośnie.  Zwietnie! A więc,
skarbie, co będziemy dzisiaj robili?
 Dziś rano...  przygarbiła się lekko, jakby rozczarowana  ...wybieram [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl