[ Pobierz całość w formacie PDF ]
już teraz byli skrępowani i bali się zrobić z siebie głupców. Podczas
przedpołudniowej próby przynajmniej udało jej się wczuć w rolę Porcji i
odpowiednio przeczytać swoją kwestię. Po południu nawet tego nie była w
stanie zrobić.
Tego popołudnia była wyłącznie Isabellą i rozmawiała z Jackiem, a potem
prowadziła dialog z Annę, myśląc o Jacku. Przypomniała sobie, jak próbował
ją kontrolować, jaki bywał zazdrosny, wściekły i jak miotał oskarżenia -
niczym Otello. I kiedy mówiła do Annę, nie potrafiła wcielić się w postać
posłusznej, uległej, pogodzonej z losem Desdemony. Skłonna była raczej
zgodzić się z bardziej wojowniczą Emilią. A jednak z jednym zdaniem, które
wygłosiła, identyfikowała się zarówno jako Isabellą, jak i Desdemona. Kiedy
Emilia powiedziała, że mogłaby zdradzić męża za odpowiednio wysoką cenę,
Isabellą rzekła żarliwie:
- Mnie - niechby piekło pochłonęło, gdybym tak postąpiła, choćby za świat
cały!"
Jednak nawet wtedy nie udało jej się wczuć w graną postać. Czuła, że Jack,
stojący nie opodal, przewierca ją wzrokiem. Wyobrażała sobie, jak cynicznie
interpretuje wygłaszane przez nią słowa.
Claude próbował wytłumaczyć Annę, jak powinna zagrać swą rolę. Annę
oczywiście nie bardzo pasowała do roli wygadanej Emilii. Była zbyt nieśmiała
i zbyt słodka, by wcielić się w tak różną od siebie postać. Ale doskonale znała
swą kwestię i wiedziała, kiedy ma mówić.
Jack grał dobrze. Isabellą nigdy nie przypuszczała, że taki z niego zdolny
aktor, może dlatego, że nigdy nie lubił teatru i wszystkiego, co się z nim wiąże.
Oczywiście nie był całkowicie naturalny i nie znał swojej kwestii. Kiedy
Isabellą leżała i zamknąwszy oczy udawała, że śpi, Claude musiał mu dwa razy
przypomnieć, że ma podejść bliżej i pochylić się nad nią.
- Boże drogi, człowieku - rzekł zniecierpliwiony Claude, zapominając o
dwóch obecnych w sali damach -masz się pochylić i pocałować ją. Nie możesz
tego zrobić stojąc dziesięć jardów dalej.
Wreszcie nad swym prawym ramieniem poczuła ciepło bijące od ciała Jacka, a
jej twarz owionął znajomy oddech. Gdy słuchała wypowiadanych przez niego
słów, próbowała stać się Desdemoną, a w Jacku widzieć Otella. Ale to był on,
Jack - mówił nieco sztywno i trochę się mylił, ale w jego głosie brzmiał ból.
Najwyrazniej granie nie sprawiało mu kłopotu.
- Gdy zerwę różę, nie wskrzeszę jej - zwiędnie -powiedział cicho. - Trzeba
jej zapach chłonąć, póki żyje..."
To naprawdę jest Otello - pomyślała. Mówi, że powinien ją zabić, ale nie chce
tego, wiedząc, że potem nie będzie można niczego cofnąć. A jednocześnie jest
Jackiem, który mówi jej, że to koniec, i choć nie chce, by to się skończyło, wie,
że nie ma już dla nich przyszłości. W tych słowach była prawda - niebawem
przecież miał ożenić się z inną.
Och, Jack!
- Na co czekasz, na zmiłowanie boskie? - spytał Claude z irytacją. - Teraz
powinieneś ją pocałować, Jack.
- Zrobię to na premierze, Claude - odparł Jack.
- No, dalej - zniecierpliwił się Claude. - Boże święty, przecież Isabella nie
będzie krzyczeć z oburzenia. To tylko przedstawienie. Zrób to.
To dobra rada - pomyślała Isabella, nadal leżąc z zamkniętymi oczami. Nie
pamiętała, by ta stara sztuczka kiedykolwiek zawiodła. Granie zawsze było
najlepszym sposobem, by uciec przed problemami czy nieszczęściem. I żeby
uciec przed samym sobą.
Jego wargi lekko dotknęły jej ust. Były rozchylone. Pocałował ją cztery razy -
tak jak nakazywał tekst sztuki - a ona drgnęła i powoli się przebudziła.
- Kto to? Otello?" - zapytała sennie.
- To ja" - odrzekł.
- Przyjdziesz tu do mnie, mężu?" - zapytała, a ich oczy na moment się
spotkały.
Wiedziała, że dla niego ta scena jest równie trudna jak dla niej. Opuściła więc
wzrok na książkę, którą trzymał w ręku, i nie spuszczała go z niej, gdy Jack
czytał swoją kwestię, a potem słuchał jej odpowiedzi.
Tak więc on groził jej, miotał oskarżenia i szalał, podczas gdy ona zaprzeczała
wszystkiemu, błagała go i prosiła, by darował jej życie. Ale nie mogła
zrozumieć Desdemony. Mimo że już kilka razy grała tę rolę, teraz nagle
poczuła, że nie może wejrzeć w duszę bohaterki. Nie potrafiła wcielić się w jej
postać. Miała ochotę zareagować inaczej. Chciała walczyć, tak jak walczyła
dziewięć lat temu. Zrobiła już kiedyś coś takiego i chyba odniosło to skutek.
Dziś przed południem chciała powiedzieć, że czasami tego żałuje. Nie, nie
mogłaby być Desdemoną.
Wtedy jego ręce znalazły się na jej gardle i zaczęła toczyć walkę o życie, z
góry skazaną na porażkę. Isabella walczyłaby inaczej, bardziej podstępnie. W
ostateczności odepchnęłaby go kolanami, by zadać mu ból i odwrócić jego
uwagę. Ale była Desdemoną i kilka minut pózniej, kiedy do pokoju wpadła
Emilia krzycząc i miotając się, ledwie zdołała przemówić przed śmiercią.
- Nikt - rzekła odpowiadając Emilii na pytanie, kto ją zabił. - Ja sama...-
żegnaj... Pozdrów ode mnie... mego pana... żegnaj..."
Dziewięć lat temu nie było takiego pożegnania i żadnych czułych słów.
Przyszedł do niej wieczorem, wiedząc, że powinna była już wrócić z teatru, i
jej nie zastał. Czekał na nią. Wróciła o trzeciej nad ranem. Była na kolacji z
lordem i lady Stapleton oraz grupką przyjaciół. Potem grali w karty. Lord
Stapleton zaprosił ją na lato do swej wiejskiej posiadłości, gdyż chciał
wystawić tam jakieś przedstawienie - jeszcze nie zdecydował jakie. Z żalem
odmówiła.
I po powrocie do domu zastała czekającego na nią Jacka. Był blady z
wściekłości i nie chciał wcale słuchać jej wyjaśnień. Zdradziła go. Czy uważa
go za głupca? Czy sądzi, że on nie wie, iż jest zwykłą kokotą? %7łądał, by się
przyznała. Chciał, by choć raz w życiu powiedziała prawdę i przyznała, że była
z mężczyzną.
Krzyczeli i kłócili się jeszcze jakiś czas, zanim wreszcie wyrzuciła z siebie tę
odpowiedz, którą chciał usłyszeć, wygłaszając mu ją prosto w oczy i z
satysfakcją obserwując wyraz jego twarzy. Tak, zdradziła go tej nocy i
niezliczenie wiele razy przedtem - powiedziała mu. Chyba nie sądził, że
wystarczy jej tylko jeden mężczyzna?
Wyraz jego twarzy sprawił jej przyjemność. I to, że Jack bez słowa, w szale
wybiegł z domu.
Nie, nie było żadnego pożegnania. Nazajutrz wyjechała z Londynu. W ciągu
tygodnia opuściła Anglię.
- Nie, ona kłamała! Z kłamstwem na ustach runie w ogień piekieł. - Usłyszała
słowa wypowiadane przez Jacka. - Zabójcą jestem ja".
- Och, Isabello - rzekła Annę z westchnieniem. -Chciałabym grać choć w
połowie tak dobrze jak ty.
Otworzywszy oczy i usiadłszy, Isabella poczuła się nieswojo.
- Nie wypadło tak zle - powiedział Claude niepewnie. - Ty, Isabello, byłaś
oczywiście wspaniała. Jack, musisz nauczyć się swojej kwestii. Zawsze robiłeś
to w ostatnim momencie i chyba nie powinienem się spodziewać, że tym razem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]