[ Pobierz całość w formacie PDF ]

— Udaję się do Shalmirane — powiedział Alvin — i za jakąś godzinę wrócę
do Airlee. Ale to dopiero początek. To nie jest zwykła maszyna latająca z
rodzaju tych, na których ludzie podróżowali nad Ziemią. To jest statek
kosmiczny, jeden z najszybszych, jaki kiedykolwiek zbudowano. Jeśli
chcecie wiedzieć, gdzie go znalazłem, odpowiedź znajdziecie w Diaspar. Ale
będziecie musieli tam pójść, bo Diaspar nigdy nie przyjdzie do was.
Odwrócił się do Hilvara i wskazał gestem drzwi. Hilvar wahał się tylko przez
chwilę. Obejrzał się jeszcze raz, aby spojrzeć na znajomy krajobraz, i wszedł
do wnętrza.
Senatorowie odprowadzili wzrokiem statek, który poruszając się teraz
zupełnie wolno, zniknął na południu. Wtedy siwowłosy, młody człowiek,
który prowadził grupę, wzruszył filozoficznie ramionami i zwrócił się do
jednego z towarzyszy:
— Ty zawsze sprzeciwiałeś się zmianom, jakie chcieliśmy wprowadzać —
powiedział — i jak dotąd stawało na twoim. Ale nie sądzę, aby przyszłość
należała do któregokolwiek z naszych społeczeństw. Lys i Diaspar dotarły do
końca pewnej ery i musimy zrobić, co w naszej mocy, aby zapoczątkować
nową.
— Niestety, masz rację. To jest kryzys i Alvin wiedział, co mówi, kiedy kazał
nam udać się do Diaspar. Wiedzą tam teraz o nas, nie ma więc powodu, aby
nadal się ukrywać. Sądzę, że lepiej będzie, jeśli pierwsi skontaktujemy się z
naszymi kuzynami — być może będą teraz bardziej chętni do współpracy.
— Ale droga podziemna jest zamknięta z obu stron!
— Możemy ją otworzyć z naszej; nie potrwa długo, zanim Diaspar zrobi to
samo.
Umysły senatorów — tych w Airlee i tych rozsianych po całym Lys —
rozważyły tę propozycję i bardzo im się ona nie spodobała. Nie widzieli
jednak innego rozwiązania.
Ziarno, które posiał Alvin, zaczynało kiełkować szybciej, niż się spodziewał.
Gdy dotarli do Shalmirane, góry pławiły się jeszcze w cieniu. Z ich
wysokości, wielka niecka fortecy wyglądała na bardzo małą i wydawało się
niemożliwe, że od tego małego ebonitowego kółeczka zależał kiedyś los całej
Ziemi.
Alvin posadził statek wśród ruin, przy brzegu jeziora, i ogarnął go
niewysłowiony, przejmujący do głębi żal. Otworzył śluzę powietrzną i do
środka wpełzła cisza tego miejsca. Hilvar, który podczas całego przelotu
prawie się nie odzywał, spytał cicho:
— Po co tu wróciliśmy?
Alvin nie odpowiedział, dopóki nie znaleźli się nad brzegiem jeziora. Tam
odezwał się:
— Chciałem ci pokazać, jaki jest ten statek. Miałem również nadzieję, że
polip już się odrodził. Czuję, że jestem mu coś winien, i chciałem mu
pokazać, co odkryłem.
— W takim razie będziesz musiał zaczekać. Za szybko wróciłeś.
Alvin spodziewał się tego; nikła to była szansa i niepowodzenie nie
zniechęciło go. Wody jeziora były idealnie gładkie i nie wstrząsał już nimi
ten jednostajny rytm, który tak ich zafrapował podczas pierwszej wizyty.
Ukląkł na brzegu jeziora i zajrzał w mroczną, zimną toń.
Tu i tam, pod powierzchnią, pływały maleńkie przezroczyste dzwoneczki,
ciągnące za sobą warkocze niewidocznych niemal macek. Alvin zanurzył
dłoń i wyłowił jeden z nich. Odrzucił go od razu z cichym okrzykiem.
Stworzonko użądliło go. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl