[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zniszczyła karierę Tedowi. Nie, zreflektowała się, nie mogła być aż tak podła.
Ktoś zapukał do drzwi. Marisa zerknęła w lustro.
- Chwileczkę - zawołała i założyła szlafrok. Bielizna nocna, którą już miała na
sobie, była zanadto przejrzysta.
Otworzyła drzwi i ujrzała Teda. Wyciągnął w jej stronę bombonierkę.
- Proszę to potraktować jako propozycję rozejmu.
Marisa patrzyła zmieszana na złocistobiałe pudełko. - Dziękuję za czekoladki i za
przeprosiny. Niech pan wejdzie.
Teraz była jej kolej na usprawiedliwienie się.
- Ted - zaczęła ja też czuję się winna. Nie miałam prawa zarzucać panu
niesłowności. Tak ciężko pan przecież pracuje.
- Poniekąd miała pani rację. Powinienem był od razu kogoś zatrudnić.
Marisa odłożyła bombonierkę na nocny stolik i spojrzała wyczekująco na Teda.
Uznała ich rozmowę za zakończoną, on jednak był, zdaje się, innego zdania.
- Pózno już - oznajmiła w nadziei, że zaraz sobie pójdzie.
Nie odczytał tej wskazówki.
- Tak - zgodził się w zamyśleniu. - Myślę, że powinniśmy jeszcze coś zrobić,
zanim się pożegnam.
- Co na przykład?
- Przypieczętować zgodę pocałunkiem. - Podszedł powoli do Marisy. Zatrzymał
się na dwa kroki przed nią i pogładził ją po policzku. - To taki stary zwyczaj - szepnął.
Marisa przełknęła nerwowo ślinę ignorując wewnętrzny głos, który radził jej
ucieczkę. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Ogarnęło ją pragnienie dotknięcia
muskularnych ramiona Teda. Mimo woli podniosła rękę i objęła go.
52
S
R
On też ją objął i przyciągnął do siebie. Pochylił się nad o wiele niższą
dziewczyną i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
Marisa zamknęła oczy. To było takie cudowne uczucie. Ted przytulił ją mocniej,
jak gdyby w ogóle nie miał zamiaru wypuścić jej z objęć.
Serce Marisy waliło jak młotem. Zakręciło się jej w głowie. Wyłączyła myślenie.
Chciała tylko czuć bliską obecność Teda.
Odwzajemniła jego pocałunki z taką namiętnością, jakiej się po sobie wcale nie
spodziewała. To była jej odpowiedz na nieme pytanie Teda. - Jęknął cicho.
- Mariso...
- Ted...
Powodowani tym samym impulsem usiedli na łóżku.
- Nie powinniśmy... - ocknęła się Marisa.
- Nie masz racji, kochanie. Właśnie powinniśmy. Wiedziałaś, że do tego dojdzie.
Odpręż się.
Marisa przypomniała sobie ich pierwszy wieczór w barze. Już wtedy zdała sobie
sprawę, że pragnie tego mężczyzny. Bała się swych uczuć.
Ted pokrywał jej twarz drobnymi pocałunkami.
- Och, Mariso - szepnął jej do ucha. Zapragnąłem cię od pierwszej chwili, w
której cię ujrzałem.
Z Marisą działo się to samo. Dwie połówki jabłka odnalazły się w kancelarii
adwokackiej Petera Beala.
Zadrżała, gdy oczy ich spotkały się. Nie potrzebowali słów, żeby się przekonać,
co czują. Marisa wtuliła twarz w szyję Teda. Przytulił ją mocniej do siebie. Czuł ucisk
jej miękkiego biustu na swej piersi, ciepło jej skóry...
- Och, Ted - szepnęła wyczuwając wyraznie jego podniecenie. Pocałował ją w
szyję.
- Tak, kochanie, chcesz mnie. Czuję to, więc nie zaprzeczaj. Oboje tego chcemy.
Ted dawno już nie był tak podekscytowany. I znowu ich usta spotkały się w
burzliwym, pożądliwym pocałunku.
Marisa nie była w stanie myśleć. W tej chwili kierowała się tylko emocjami.
Wszystko stało się nagle takie proste. Ted pragnął jej, a ona pragnęła jego. Puzzle
zaczęły się układać w jedną całość.
- Będziemy się dzisiaj kochać i będzie nam bardzo dobrze razem, zobaczysz -
oznajmił Ted, błądząc dłońmi po całym jej ciele. - Nie mogę przestać cię dotykać,
kochanie. Muszę zobaczyć, jak twoje słodkie ciało budzi się pod wpływem pieszczot.
53
S
R
Marisa zdjęła szlafrok. Ted spojrzał z zachwytem na jej granatową, przezroczystą
koszulkę. Sięgnął palcami do jej piersi i zaczął je delikatnie masować okrężnymi
ruchami. Marisa odrzuciła głowę do tyłu poddając się pieszczotom Teda.
- Mój Boże, jak ty jesteś piękna! - szepnął w zachwycie. - Powiedz, że chcesz
mnie. Powiedz to, proszę!
- Tak, Ted - chcę cię.
Ted podniósł się. Rozebrał się szybko, a potem pomógł Marisie zdjąć jej piękną,
ale zupełnie teraz niepotrzebną bieliznę.
Ciepłe dłonie Teda badały każdy centymetr kwadratowy ciała Marisy, gładziły
jej aksamitną skórę.
- Tak, kochanie - mruknął Ted czując, jak wije się z rozkoszy. Rozsunął jej uda.
Marisa zesztywniała nagle.
- Nie, poczekaj! Musimy przestać. - Uświadomiła sobie, że ta nader przyjemna
zabawa w łóżku może mieć poważne konsekwencje.
- Nie przejmuj się tym - powiedział Ted. - Nie zajdziesz w ciążę, obiecuję.
Marisa patrzyła na niego w milczeniu. Zastanawiała się, czy może mu zaufać.
Czytając w jej myślach, powiedział:
- Możesz mi zaufać. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi.
Przywarła do niego całym ciałem. Doskonałość zespolenia z Tedem sprawiła, że
krzyknęła głośno. Nigdy jeszcze nie była w takim stanie. Co za cudowne uczucie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl