[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mawiać z moim synem.
Borel odwrócił się, a jego dłoń opadła na rękojeść miecza. Biegłem już ku nim,
Luke także. Lecz nagle za Borelem nastąpił jakiś ruch, kopnięcie, chyba nisko. . .
co sprawiło, że wypuścił z siebie powietrze i zgiął się w pół. Natychmiast pięść
opadła mu na kark i runął.
Chodzcie! Corwin skinął ręką. Chyba lepiej stąd zniknąć.
Luke i ja wyszliśmy na zewnątrz, przestępując nad powalonym mistrzem mie-
cza Linii Hendrake. Ziemia po lewej stronie była osmalona, jakby po niedawnym
pożarze zaczynał padać lekki deszcz. Dostrzegłem też w dali inne ludzkie sylwet-
ki. Zbliżały się.
Nie wiem, czy moc, która mnie tu sprowadziła, może mnie stąd zabrać
57
powiedział Corwin i rozejrzał się. Może być zajęta czymś innym. Minęło
kilka chwil. Chyba jest stwierdził wreszcie. No dobrze, wy decydujecie.
Jak stąd uciec?
Tędy odparłem, odwróciłem się i ruszyłem biegiem.
Pobiegliśmy szlakiem, który doprowadził mnie do tego miejsca. Obejrzałem
się ścigało nas sześć mrocznych postaci.
Ruszyłem pod górę, między pomnikami i nagrobkami, aż wreszcie dotarłem
do starego kamiennego muru. Słyszeliśmy już krzyki za nami. Ignorując je, przy-
ciągnąłem towarzyszy do siebie i wyrecytowałem wymyślony naprędce kuplet,
w którym w nie całkiem idealnym stylu opisałem sytuację i moje życzenia. A jed-
nak czar działał i ciśnięty kamień nie trafił we mnie tylko dlatego, że zapadaliśmy
się już pod ziemię.
Wynurzyliśmy się w magicznym kręgu, wyrastając z ziemi jak grzyby. Po-
prowadziłem przez pole, biegiem, na wydmę. Wchodząc usłyszałem następny
okrzyk. Wyszliśmy z głazu i zbiegliśmy kamienistą ścieżką do szubienicznego
drzewa. Skręciłem w lewo, na szlak, i znów ruszyłem biegiem.
Stój! zawołał Corwin. Wyczuwam to gdzieś niedaleko! Tam!
Porzucił ścieżkę i pobiegł w stronę niewysokiego pagórka. Luke i ja ruszyli-
śmy za nim. Z tyłu, od głazu, dochodziły odgłosy pościgu.
Przed nami, wśród drzew, zauważyłem coś migoczącego. Kierowaliśmy się
w tamtą stronę. Jeszcze chwila i dostrzegłem, że to coś ma zarysy tego podobnego
do Wzorca obrazu, jaki widziałem w mauzoleum.
Tato nie zwolnił, zbliżając się, ale wpadł prosto w wizerunek. I zniknął. Za
nami rozległ się kolejny okrzyk. Luke był następny przy migotliwej zasłonie, a ja
tuż za nim.
Biegliśmy przez prosty, lśniący perłowo tunel. Obejrzałem się i zobaczyłem,
że znika tuż za nami.
Nie mogą nas gonić oznajmił Corwin. Tamten koniec jest już za-
mknięty.
To dlaczego biegniemy? zdziwiłem się.
Nadal nie jesteśmy bezpieczni wyjaśnił. Droga prowadzi przez dzie-
dzinę Logrusu. Gdyby nas zauważył, mielibyśmy kłopoty.
Pędziliśmy dalej. W końcu spytałem:
Podróżujemy przez Cień?
Tak.
W takim razie myślę, że im dalej dotrzemy, tym lepiej. . .
Wszystko się zatrzęsło. Musiałem podeprzeć się ręką, żeby nie upaść.
O rany mruknął Luke,
Owszem przyznałem, gdy tunel zaczął się rozpadać.
Wielkie kawały ścian i podłogi znikały nagle, a za otworami był tylko mrok.
Szliśmy dalej, przeskakując szczeliny. Wtedy coś uderzyło znowu, bezgłośnie,
58
niszcząc korytarz. . . wokół nas, za nami, przed nami.
Zaczęliśmy spadać.
Właściwie niezupełnie spadać. Zdawało się, że dryfujemy w rozświetlonej sła-
bym blaskiem mgle. Nie wyczuwałem niczego pod nogami ani dookoła. Wrażenie
było podobne do nieważkości, a ruch niedostrzegalny wobec braku punktów od-
niesienia.
A niech to! usłyszałem gniewny głos Corwina. Płynęliśmy, spadaliśmy,
unosiliśmy się wszystko jedno przez dłuższą chwilę.
Tak blisko mruknął.
Coś tam jest oznajmił nagle Luke, wskazując w prawą stronę.
Wielki kształt zawisł wśród szarości. Przemieściłem myśli do spikarda i wy-
sunąłem sondę w tamtym kierunku. Cokolwiek to było, było martwe. Nakazałem
ostrzu, które tego dotknęło, by doprowadziło nas na miejsce. Kiedy zobaczyłem
płetwy , wiedziałem już na pewno.
Wygląda jak ta twoja Polly Jackson zauważył Luke. Nawet jest trochę
ośnieżony.
Tak, to właśnie do mojego czerwono-białego chevroleta z pięćdziesiątego
siódmego roku zbliżaliśmy się w tej pustce.
To konstrukt. Kiedyś już pobrali go z mojej pamięci wyjaśniłem.
Pewnie dlatego, że wspomnienie jest tak precyzyjne. Często studiowałem ten ob-
raz. Poza tym, w tej chwili wydaje się bardzo odpowiedni.
Sięgnąłem do drzwiczek. Zbliżyliśmy się od strony kierowcy. Złapałem klam-
kę i przycisnąłem guzik. Oczywiście, samochód nie był zamknięty. Dwaj pozo-
stali dotknęli pojazdu w rozmaitych miejscach i przeciągnęli się na drugą stronę.
Otworzyłem drzwiczki, wsunąłem się za kierownicę, zamknąłem. Luke i Corwin
też już wsiadali. Kluczyki tkwiły w stacyjce, tak jak się spodziewałem.
Kiedy wszyscy byli już w środku, spróbowałem uruchomić silnik. Zaskoczył
od razu. Ponad szeroką maską spojrzałem w pustkę. Włączyłem reflektory, ale to
nie pomogło.
Co teraz? zapytał Luke.
Wrzuciłem pierwszy bieg, zwolniłem hamulec ręczny i puściłem sprzęgło.
Kiedy dodałem gazu, zdawało mi się, że obracają się koła. Po chwili przerzuciłem
na dwójkę, a zaraz potem na trójkę.
Czy to naprawdę najlżejsze wrażenie trakcji czy tylko siła sugestii?
Dodałem gazu. Daleko przed nami mglista panorama odrobinę pojaśniała,
choć przypuszczałem, że to po prostu rezultat mojego patrzenia w tamtym kie-
runku. Nie czułem żadnego oporu kierownicy. Mocniej wcisnąłem pedał.
Nagle Luke wyciągnął rękę i włączył radio.
. . . Ciężkie warunki drogowe rozległ się głos spikera. Dlatego radzi-
my poruszać się z minimalną prędkością.
I natychmiast zabrzmiała Karawana Wyntona Marsalisa.
59
Uznałem to za osobiste przesłanie, więc zdjąłem nogę z gazu. Osiągnąłem
wyrazne wrażenie lekkiej trakcji, jakbym, na przykład, jechał po lodzie.
Potem zjawiło się uczucie ruchu naprzód i rzeczywiście przed nami trochę
pojaśniało. W dodatku nabrałem nieco ciężaru i głębiej zapadłem się w siedzenie.
Po chwili wrażenie rzeczywistej powierzchni pod samochodem stało się bardziej
wyrazne. Zastanawiałem się, co nastąpi, jeśli skręcę kierownicą. Postanowiłem
raczej nie próbować.
Dzwięk spod opon był głośniejszy. Niewyrazne kształty wyrosły po obu stro-
nach, wzmacniając poczucie ruchu i kierunku. Daleko w przodzie świat był istot-
nie jaśniejszy.
Zwolniłem jeszcze, ponieważ zaczęło mi się wydawać, że jadę prawdziwą dro-
gą przy bardzo słabej widoczności. Wkrótce potem przednie światła wywarły pe-
wien efekt, omiatając blaskiem mijane kształty, nadając im chwilowe podobień-
stwo do drzew, nasypów, krzaków i kamieni. Ale lusterko wsteczne nadal nie
pokazywało niczego.
Jak za dawnych czasów zauważył Luke. Jezdziliśmy na pizzę w takie
paskudne wieczory.
Tak przyznałem.
Mam nadzieję, że ten drugi ja sprowadził kogoś, kto otworzy pizzerię w Ka-
shfie. Przydałaby się.
Jeśli to zrobi, wpadnę tam i wypróbuję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]