[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w końcu, podczas jakiejś wymyślnej męczarni umarła, żegnana śmiechem Tal Hajusa i jego dowódców.
Dowiedziałam się pózniej, że powiedziała im, iż mnie zabiła i rzuciła moje ciało białym małpom, aby
mnie uchronić od takiego losu, jaki zgotowali dla niej. Tylko Sarkoja jej nie uwierzyła i do dzisiejszego dnia
czuję, że podejrzewa, jakie jest moje prawdziwe pochodzenie, ale nie ośmiela się jeszcze poruszyć tej sprawy,
gdyż domyśla się również, kto jest moim ojcem.
Byłam obecna przy tym, jak Tal Hajus opowiadał historie matki mojemu ojcu, po jego powrocie z
wyprawy. Nawet najmniejszym drgnieniem powieki ojciec nie zdradził swoich uczuć, nie śmiał się jednak, gdy
Tal Hajus rozbawiony opowiadał o jej ostatnich mękach. Od tej chwili jest najokrutniejszym z okrutnych, a ja
czekam na dzień, w którym zrealizuje swój cel i postawi stopę na trupie Tal Hajusa.
Jestem pewna, że czeka tylko na sposobność, aby się okrutnie zemścić i że miłość, która zapłonęła w jego
piersi blisko czterdzieści lat temu jest dzisiaj równie silna, jak była wtedy. Jestem tego równie pewna, jak tego,
że siedzimy teraz na brzegu starego jak świat, wyschniętego oceanu, w nocy, gdy wszyscy rozsądni ludzie już
dawno śpią.
- Sola, czy twój ojciec jest tutaj z nami? - spytałem.
- Tak - odpowiedziała - ale nie wie, kim jestem. Nie wie również, kto wtedy doniósł na matkę do Tal
Hajusa. Tylko ja znam imię mego ojca i tylko Tal Hajus, ja i Sarkoja wiemy, kto sprowadził śmierć na kobietę,
którą kochał.
Siedzieliśmy przez chwile w milczeniu. Solą pogrążyła się we wspomnieniach ze swej strasznej
przeszłości, a ja myślałem z litością o tych biednych istotach, skazanych przez bezsensowne, okrutne zwyczaje,
na życie pełne brutalności i nienawiści.
- Johnie Carter - odezwała się w końcu - jeżeli kiedykolwiek prawdziwy człowiek stąpał po zimnej,
umarłej powierzchni Barsoomu, to jesteś nim ty. Wiem, że mogę ci ufać i chce ci wyjawić imię mego ojca, nie
stawiając żadnych warunków. Być może ta wiedza pomoże kiedyś tobie lub jemu, albo Dejah Thoris czy mnie.
Jeśli uznasz, że nadeszła odpowiednia chwila i że jest to najlepsze, co możesz zrobić, powiedz je głośno i
wszystkim. Ufam ci, gdyż wiem, że nie ciąży nad tobą klątwa absolutnej i bezwzględnej prawdomówności, że
potrafisz nawet skłamać, jeżeli kłamstwo może wyzwolić innych od cierpień i smutku. Moim ojcem jest Tars
Tarkas.
Planujemy ucieczkę
W dalszej podróży do Tharku nie wydarzyło się już nic szczególnego. Jechaliśmy jeszcze dwadzieścia
dni, przecinając dwa wyschnięte morza, przejeżdżając obok kilku zrujnowanych miast, zwykle mniejszych niż
Korad. Dwukrotnie minęliśmy słynne marsjańskie drogi wodne, przez ziemskich astronomów zwane kanałami.
Gdy zbliżaliśmy się do któregoś z nich, najpierw wysyłano na zwiad wojownika, wyposażonego w potężną
lornetę polową, który sprawdzał czy w pobliżu nie ma jakichś dużych oddziałów czerwonych Marsjan.
Następnie podjeżdżaliśmy możliwie najbliżej, ale zatrzymywaliśmy się w odległości gwarantującej, że nie
zostaniemy przypadkowo dostrzeżeni przez kogoś, kto mógłby się tam znajdować. Czekaliśmy nocy i w
ciemnościach ostrożnie zbliżaliśmy śle do pasa ziemi uprawnej, odnajdowaliśmy jedną z licznych dróg,
przecinających te tereny w regularnych odstępach i przeprawialiśmy się na pola, leżące na drugim brzegu
kanału. Pierwsza z tych przepraw zajęła nam pięć godzin, a następna całą noc. Dzień zastał nas, kiedy właśnie
opuszczaliśmy ogrodzone wysokim murem pola uprawne. Jechaliśmy w ciemności, wiec niewiele mogłem
dostrzec. Od czasu do czasu jednak bliższy księżyc, szybko przemierzając niebo Barsoomu, wydobywał z mroku
otoczone murami pola i niskie budynki, bardzo przypominające ziemskie farmy. Rosło tam wiele drzew,
starannie pielęgnowanych, przy czym niektóre miały wprost zawrotną wysokość. Zgromadzone w zagrodach
zwierzęta wyczuwały naszą obecność i witały nas rykiem i pochrapywaniem.
Tylko raz zauważyłem człowieka. Musiał zasnąć na poboczu drogi i, gdy się do niego zbliżyłem, oparł się
na jednym łokciu, spojrzał na mnie, potem na. zbliżającą się karawanę, zerwał się na nogi i jak szalony pognał
wzdłuż drogi, a pózniej przeskoczył pobliski mur ze zręcznością śmiertelnie przerażonego kota. Tharkowie nie
zwrócili na niego najmniejszej uwagi, nie byli na wyprawie wojennej. Tylko z tego mogłem wnioskować, że go
zauważyli, iż zwiększyli tempo marszu w kierunku niewielkiej, wąskiej pustyni, za którą zaczynało się już
królestwo Tal Hajusa.
Przez całą podróż nie zamieniłem z Dejah Thoris ani jednego słowa, gdyż nie dała mi w żaden sposób
poznać, że będę mile widziany przy jej wozie. Z drugiej strony moja głupia duma powstrzymywała mnie przed
zrobieniem pierwszego kroku. Sądzę, że umiejętność mężczyzny postępowania z kobietami jest odwrotnie
37
proporcjonalna do jego niezależności i odwagi w stosunkach z innymi mężczyznami. Zdarza się często, że
zniewieściały słabeusz potrafi wzbudzić zachwyt i oczarować płeć piękną, podczas gdy człowiek silny i
odważny, który bez leku stawia czoła tysiącowi niebezpieczeństw, kryje się w kącie, jak przestraszone dziecko.
W równo trzydzieści dni od chwili mego przybycia na Barsoom wjechaliśmy do starożytnego miasta
Thark, wybudowanego przez dawno wymarły naród, ludzi, którym ta zielona zgraja ukradła nawet nazwę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]