[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozsądku.
Jedna noc z Yannisem! Przecież to jak spędzić noc z diabłem. Przez trzynaście lat
usilnie pracowała nad tym, by wymazać tego mężczyznę z pamięci. A teraz czekała, aż
zapuka do jej drzwi. Postradała zmysły?
A jeśli wszystko znowu skończy się katastrofą? Nie była już nadwrażliwą, kruchą
nastolatką, lecz i tym razem rany nie zagoiłyby się pewnie szybko. Dlaczego w ogóle
daje mu drugą szansę?
W jej głowie panował chaos. Poszła do łazienki. Zdjęła złotą sukienkę oraz bieli-
znę, co zaowocowało lawiną nowych pytań: co ma na siebie włożyć, kiedy już wezmie
R
L
T
prysznic? A raczej: w czym on się spodziewa ją zobaczyć? Na pewno nie w bawełnianej
piżamie, w której zazwyczaj spała. Sama.
Jej głowa była ciężka od tych pytań. Wsadziła ją pod chłodny strumień, który za-
czął również masować jej spięte ramiona. Osuszyła ciało i otworzyła przestrzenną gar-
derobę. Jej zawartość napawała optymizmem. Przebierała, aż wreszcie zdecydowała się
na kremową, jedwabną koszulkę nocną; skromną, lecz nie pruderyjną; leżała na niej jak
ulał. Na samą myśl o spotkaniu z Yannisem jej ciało zaczęło jednak zdradzać oznaki
podniecenia. Nie mogła mu się tak pokazać. Zarzuciła więc na siebie gruby szlafrok, za-
wiązując ciasno pasek. Nie chciała odgrywać roli uwodzicielki. Myślała o sobie raczej
jak o owieczce prowadzonej na rzez. Sama sobie zgotowała ten los.
Opadła na fotel, wyjęła spinki z włosów i zaczęła je nerwowo czesać szczotką. Ro-
biła to tak gwałtownie, że wkrótce jej blond włosy naelektryzowały się, tworząc coś na
kształt świetlistej aureoli. Ledwie usłyszała pukanie do drzwi. Kiedy się odwróciła, był
już w pokoju. W jednej chwili poczuła przypływ adrenaliny, ulgę, że przyszedł, oraz
strach przed tym, co się wydarzy.
Zdjął krawat, rozpiął górne guziki koszuli, lecz nie wyglądał jak byle mężczyzna
zdejmujący szalenie eleganckie ubranie.
Yannis był inny niż wszyscy. Tak obłędnie przystojny. Taki wysoki. Taki skon-
centrowany. Taki niebezpieczny...
Uśmiechnął się, niemal pożerając ją wzrokiem.
- Nie zamknęłaś drzwi.
- Myślałeś, że się rozmyślę?
Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, by Marietta dostrzegła, że on też zna-
lazł się w szponach bestii, której nie może się wyrwać... która nie puści, dopóki nie zo-
stanie nakarmiona i zaspokojona.
Wstała z fotela tylko po to, by odkryć, że ma nogi jak z waty. Jakim cudem on jest
taki pewny siebie, a ona czuje, że zaraz się rozsypie na milion kawałeczków?
Nerwowo zaczęła bawić się troczkami szlafroka. %7łałowała, że nie przygasiła świa-
tła w pokoju. Choćby po to, by teraz nie widział, jak cała pąsowieje. Postanowiła zama-
skować to rzeczowym, niemal biznesowym podejściem do sprawy.
R
L
T
- Skoro już tu jesteś, to możemy się zabrać do dzieła - rzekła.
Przeszedł przez pokój bezszelestnie niczym wielki, dziki kot.
- Skąd ten pośpiech, księżniczko? Mamy całą noc. - Wyrwał jej z rąk szczotkę,
upuścił ją na ziemię i wsunął dłoń w kaskadę jej włosów. - Pięknie dziś wyglądałaś z
upiętymi włosami, ale z rozpuszczonymi jest ci nawet lepiej. O wiele lepiej. - Pocałował
jej kosmyk włosów.
Poczuła jego oddech na policzku. Zadrżała.
- Ise thea - szepnął po grecku. - Jesteś boginią.
Jego usta znalazły jej usta i zainicjowały pocałunek, momentalnie przenosząc
Mariettę w inny wymiar - w miejsce, gdzie nie istnieje nic prócz Yannisa. Dłonią gładził
kontury jej ciała, a drugą rozwiązał troczki szlafroka, który po chwili opadł na ziemię.
Stała teraz przed nim jedynie w zwiewnej kremowej koszulce nocnej, szczelnie
opinającej jej ciało.
- Dios - mruknął i obrócił ją twarzą do lustra. - Czy masz pojęcie, jak nieziemsko
wyglądasz? I jak dzięki tobie się czuję?
Spojrzała w lustro, z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Patrząc na swoje od-
bicie, dziwiła się, dlaczego nie widać płomieni na jej skórze. Czuła bowiem, że jej zmy-
sły płoną, rozpalone przez jego dotyk oraz samą obecność.
Wsunął dłonie pod cieniutki materiał. Gładził jej ramiona, następnie boki, powoli,
jakby liczył jej żebra, aż wreszcie dotarł do piersi, muskając ich kształty, pobudzając je
do życia. Poczuła się, jakby ktoś z jej płuc wyssał powietrze. Zrobiło się jej ciemno przed
oczami. Obrócił nią gwałtownie, aby stanęła twarzą do niego. Chwycił ją w ramiona,
trzymając ponad ziemią, z którą i tak przed chwilą straciła już kontakt. Kręciło się jej w
głowie, jakby stała na dachu drapacza chmur.
Yannis zaniósł ją do łóżka, ułożył delikatnie, odgarnął kosmyki włosów z jej twa-
rzy, po czym wstał, by zdjąć buty i rozpiąć koszulę.
Jej Yannis.
Patrzyła zamglonymi oczami, jak zdziera z siebie koszulę, a następnie spodnie.
Miał szerokie ramiona oraz okazały, umięśniony tors, którego nie powstydziłby się
olimpijski pływak. Nagle poczuła wzbierającą w niej panikę.
R
L
T
Przecież to niewykonalne zadanie! Tak samo jak poprzednim razem. Powinna mu
powiedzieć. Chciała mu powiedzieć, lecz miała ściśnięte gardło. Zupełnie nagi zbliżył się
do niej i natarł na jej usta. Słowo pocałunek" było nieadekwatne. To była czysta magia.
Następnie wziął do ust jej pierś, jakby chciał zjeść ją kawałek po kawałku. Mariettę
przeszył dreszcz rozkoszy aż do szpiku kości. Chciała więcej. Chciała wszystko.
Zaczął ją dotykać coraz niżej. Widać było, że ma wprawę, jest ekspertem. Każdy
jego ruch był obliczony na sprawianie przyjemności i jeszcze większe rozbudzenie ciała.
Nagle jego ręka zamarła.
Jego zdumione westchnienie sparzyło jej policzek.
Czyżby nadal była dziewicą!? Nie, to niemożliwe...
Przestał ją całować, Marietta wykorzystała ten moment, by zadać nurtujące ją py-
tanie.
- Ile kobiet miałeś?
- Dlaczego pytasz?
Musiała wiedzieć, jak wielka jest przepaść pomiędzy nimi.
- Masz reputację playboya.
- Lubię seks. Kto nie lubi?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]