[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w coś, czego Mona nie widziała. Podniosła głowę. W ułamku sekundy zobaczyła
wielki, odrapany czarny budynek, pojedynczą żarówkę nad wrotami magazynu,
a potem były już wewnątrz, a turbina na wstecznym biegu wyła na pełnych obro-
tach.
Uderzenie.
Po prostu nie wiem, powiedział głos, a Mona pomyślała: Tak, znam to uczucie.
A potem głos zaczął się śmiać i nie przestawał, aż śmiech zmienił się w ryt-
miczny dzwięk, który już nie był śmiechem. Mona otworzyła oczy.
Dziewczyna trzymała w ręku małą latarkę, taką, jaką Lanette nosiła przy klu-
czach. Mona widziała ją w słabym odbiciu stożka światła padającego na nieprzy-
tomną twarz Angie. Potem dziewczyna zobaczyła, że Mona na nią patrzy, i dzwięk
ucichł.
 Kim jesteś, do cholery?!  Zwiatło w oczy Mony, akcent z Cleveland,
twarda, drobna lisia twarz pod rozczochranymi tlenionymi włosami.
 Mona. A ty?
Wtedy zauważyła młotek.
 Cherry. . .
 Po co ten młotek?
Cherry spojrzała na narzędzie.
 Ktoś chce dorwać mnie i Zlizga.  Popatrzyła na Monę.  Jesteś z nimi?
 Chyba nie.
 Wyglądasz jak ona.  Promień światła dzgnął Angie.
 Nie ręce. Zresztą kiedyś nie wyglądałam.
 A obie wyglądacie jak Angie Mitchell.
 Tak. Ona jest.
Cherry drgnęła lekko. Miała na sobie trzy albo cztery skórzane kurtki, które
wzięła od różnych swoich chłopaków. Tak się robiło w Cleveland.
 Do wysokiego zamku. . .  rozległ się głos z ust Angie, gęsty jak błoto.
Cherry podskoczyła, uderzyła głową o dach kabiny i upuściła młotek.
 . . . przybył mój wierzchowiec.
W drżącym blasku maleńkiej latarki Cherry zobaczyły mięśnie napinające się
pod skórą Angie.
 Dlaczego zwlekacie, siostrzyczki, kiedy jej zaślubiny czekają dopełnienia?
Twarz Angie rozluzniła się, zmieniła w jej własną. Z lewego nozdrza pociekła
cienka strużka krwi. Angie otworzyła oczy, mrużąc powieki przed światłem.
 Gdzie ona jest?  zwróciła się do Mony.
 Odeszła. Kazała mi zostać tu z tobą.
 Kto?  spytała Cherry.
 Molly  wyjaśniła Mona.  To ona prowadziła.
225
* * *
Cherry chciała poszukać kogoś, kogo nazywała Zlizgiem. Mona chciała, żeby
Molly już wróciła i powiedziała jej, co robić. Cherry bała się jednak zostawać tu-
taj, na parterze, jak wyjaśniła, z powodu tych ludzi, którzy czaili się na zewnątrz
z karabinami. Mona przypomniała sobie ten dzwięk, coś trafiającego poduszko-
wiec, więc wzięła od Cherry latarkę i poszła zobaczyć. W połowie wysokości
prawej burty znalazła dziurę, w którą mogłaby wetknąć palec, a w lewej drugą,
większą  na dwa palce.
Cherry oświadczyła, że powinny iść na górę, gdzie pewnie jest Zlizg. I to
zaraz, zanim tamci ludzie zdecydują się na atak. Mona nie była tego pewna.
 No chodz  zachęciła ją Cherry.  Zlizg na pewno wrócił do Gentry ego
i Grafa. . .
 Co powiedziałaś?
To był głos Angie Mitchell. . . Taki sam jak w stymach.
* * *
Gdziekolwiek trafiły, było zimno jak diabli. Mona poczuła to, kiedy wysia-
dła z poduszkowca  miała gołe nogi. Ale wreszcie nadchodził świt: mogła już
rozróżnić szary brzask w niewyraznych prostokątach, będących pewnie oknami.
Dziewczyna imieniem Cherry prowadziła je gdzieś  na górę, jak mówiła 
odnajdując drogę krótkimi błyskami małej latarki. Angie szła tuż za nią, a Mona
zamykała tyły.
Mona zaczepiła czubkiem buta o coś, co zaszeleściło. Schyliła się, żeby to od-
czepić i stwierdziła, że w dotyku przypomina plastikową torebkę. Lepką. W środ-
ku jakieś twarde małe przedmioty. Odetchnęła głęboko, wyprostowała się i wci-
snęła ją do bocznej kieszeni kurtki Michaela.
Teraz wspinały się po wąskich schodach, stromych prawie jak drabina. Futro
Angie głaskało dłoń Mony na szorstkiej metalowej poręczy. Potem podest, zakręt,
kolejne schody i kolejny podest. Skądś dmuchnął wiatr.
 To jakby most  ostrzegła Cherry.  Przechodzcie szybko, bo trochę się
kiwa.
226
* * *
Nie spodziewała się tego: nie takiego wysokiego białego pokoju ani ugina-
jących się półek zapchanych poszarpanymi, wyblakłymi książkami. . . Pomyślała
o swoim staruszku. . . Ani różnych konsol i wijących się wszędzie kabli. I nie te-
go chudego człowieka w czerni, o płomiennych oczach i włosach zaczesanych do
tyłu w coś, co w Cleveland nazywali rybą bojową. Ani jego śmiechu, kiedy ich
zobaczył. Ani martwego faceta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl