[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potrzebowałem odświeżającego prysznica, a zimny deszcz był jedynym, który miałem
pod ręką.
* * *
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po wejściu do strefy bezcłowej lotniska Ruzyne, był
zakup szczoteczki do zębów. Pózniej wielominutowe szorowanie ich i intensywne płukanie
jamy ustnej.
Musieliśmy poczekać na podstawienie boeinga lecącego do Stuttgartu.
Tamara wolny czas wykorzystała na bieganie po sklepach ze skandalicznie drogim
towarem, a ja na wylegiwanie się na czterech krzesłach w poczekalni. Bezmyślnie gapiłem się
w telewizor z włączonym kanałem muzycznym i obserwowałem uzbrojonych policjantów
łażących tam i z powrotem ze śmiertelnie poważnymi minami.
Gdy Tamara pojawiła się w zasięgu mego wzroku, jako symbol zawarcia pokoju niosła
dwie następne kawy.
Z wdzięcznością przyjąłem tak miłosierny gest i chociaż od buzującej w żyłach kofeiny
powoli zaczynał mi grozić zawał serca, zmusiłem się do wypicia jeszcze jednej dawki.
I co z tego?! - pomyślałem sobie. - Zostało mi tylko dziewięć zakręconych dni. Czy to
nie wszystko jedno, kiedy zacznę wąchać kwiatki od spodu?"
Po wypiciu kawy stopniowo dojrzewaliśmy do odnowienia wzajemnych kontaktów.
Z mojej strony padła pochwała i podziękowanie za uratowanie od ponownego
psychometrycznego omdlenia. Dziewczyna natomiast chciała znać szczegóły mojego
wczorajszego snu. Temat pijaństwa i przeprosin za złe zachowanie odłożyliśmy na pózniej.
W momencie gdy zastanawialiśmy się nad znaczeniem mojej wycieczki do piekła (a w
międzyczasie zorientowaliśmy się, że mam takie same inicjały jak Dante Alighieri),
zadzwonił telefon Tamary.
- Serwus, Bronek, stało się coś? - przyłożyła komórkę do ucha.
Przez chwilę słuchała i nagle aż podskoczyła.
- Niemożliwe! Jesteś pewien?!
Zauważyłem w jej oczach błyskawicznie narastającą panikę.
- Cholera! - zaklęła. Nerwowo rozejrzała się dookoła i nieświadomie skuliła na krześle. -
Słuchaj! To bardzo ważne. Musisz ostrzec Stowarzyszenie i poproś Paulinę, żeby to
sprawdziła. Uważaj na siebie!
Skończyła rozmowę i znowu w panice rozejrzała się po hali lotniska.
- Chodzmy! - Chwyciła mnie za rękę. Pobiegłem za nią w stronę najbliższych toalet.
- Ale to jest damskie WC! - zaprotestowałem nagle. - Co się dzieje?
- Wie o nas! - Kto?
- Aziz! - odpowiedziała i zaklęła pod nosem. - Do diabła, jak mógł się dowiedzieć?!
- Kim jest Aziz? Tamara potrząsnęła głową.
- Wytłumaczę ci to kiedy indziej. Teraz nie ma na to czasu. Nie chodzi o ciebie. To ja
mam problem. Ale niebawem wszystko się wyjaśni. - Gwałtownie wysypała na półkę między
umywalkami zawartość swojej torebki. - Zmiana planu. Od razu polecisz do Danii. Za, uf... -
błyskawicznie spojrzała na zegarek - czterdzieści minut masz samolot do Kopenhagi. Tu są
pieniądze na bilet - wsadziła mi do ręki parę banknotów euro - a tu masz adres - z notatnika
wyrwała kawałek papieru i w pośpiechu coś na nim naskrobała. - Stryjek nazywa się Imrich
Bernth, mieszka w Thisted. Wysiądziesz w Kopenhadze, pojedziesz na dworzec kolejowy i
stamtąd złapiesz bezpośredni pociąg do Thisted. Rozumiesz?
- Tak - przytaknąłem z zakłopotaniem, wpatrując się w kartkę. - Ale co z naszym
bagażem?
- Zapomnij o nim - powiedziała, zgarniając rzeczy z powrotem do torebki. - U stryjka
zajmą się tobą. Nie szukaj bagażu. Dla własnego bezpieczeństwa.
- A... a co z tobą? - wyjąkałem.
W tym momencie Tamara wybiegła z toalety. Trzaśnięcie drzwiami musiało mi
wystarczyć za odpowiedz.
Ze zdziwieniem patrzyłem na kawałek papieru i pieniądze, które trzymałem w ręce.
Ktoś ponownie otworzył drzwi i do środka weszła starsza pani. Gdy mnie zauważyła,
zatrzymała się, cofnęła i dla pewności sprawdziła, czy nie pomyliła toalet.
- Pomyłka! - Z wymuszonym uśmiechem na ustach wybiegłem na zewnątrz.
* * *
Długo wpatrywałem się w tablicę z odlotami, zanim do mnie dotarło, że po angielsku
Kopenhaga" pisze się przez C". Po tym odkryciu już sprawniej odnalazłem na rozkładzie
mój samolot.
Zakląłem i czym prędzej pobiegłem do informacji. Tam oznajmiono mi jednak, że lista
pasażerów na najbliższy lot jest już zamknięta, ale jeśli mam coś pilnego do załatwienia,
mogę spróbować zapytać bezpośrednio przy wejściu.
Ruszyłem więc na stanowisko A, na które podstawiono samolot. Większość podróżnych
już weszła i pewnie zajmowała siedzenia. Miałem szczęście, bo i dla mnie znalazło się wolne
miejsce. Gotówką zapłaciłem za bilet i jako bonus dorzuciłem historyjkę o niespodziewanej
chorobie brata pracującego w Kopenhadze. Dzięki temu nie musiałem tłumaczyć braku
jakiegokolwiek bagażu. Pracownicy lotniska długo oglądali mój paszport, a dwoje z nich
zabrało go i gdzieś z nim pobiegło. Zdenerwowałem się, ale w sumie mieli rację. Przed nimi
stał rozczochrany mężczyzna w koszulce z Flinstone'ami, z siedmiodniowym zarostem na
brodzie, a z ust wydobywała mu się mieszanka śliwowicy i pasty Colgate. Do tego dopiero co
chciał lecieć innym samolotem i nagle mu się odwidziało... Co byście na ich miejscu zrobili?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]