[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobniej prowadzą do prywatnej sypialni Stefano Gorgio. Przeje-
chałem obok, jak tysiące skuterów każdego dnia.
***
O drugiej w nocy wymeldowuję się z hotelu, mam przy sobie
tylko mały plecak. U stóp wzgórza zostawiam samochód. Nocny
recepcjonista podsuwa mi dokumenty do podpisania, po czym
wraca do lektury francuskiej gazety Le Monde . Ponieważ od kil-
ku dni ubieram się na czarno, nie zauważa w moim stroju niczego
niezwykłego. Wychodzę szybkim krokiem. W Positano raczej nie
kwitnie nocne życie. Ulica jest wyludniona, słyszę tylko poszczeki-
wanie psów.
Wejście na wzgórze drogą prowadzącą do domu Cortino zajęło
mi godzinę. Minął mnie jakiś samochód, ale przycupnąłem w krza-
kach i samochód pojechał dalej, nawet nie zwalniając. Dotarłem do
zakrętu, przy którym stał dom Cortino, przebiegłem przez ulicę i
przeskoczyłem przez żywopłot oddzielający dom od drogi. Zamiast
podejść do drzwi frontowych po kamiennych stopniach, wspiąłem
się po winorośli, w ten sposób dostałem się od góry do bocznych
drzwi, co pozwoliło mi uniknąć przechodzenia bezpośrednio pod
oknami wychodzącymi na morze.
Boczne drzwi były uchylone. Niezbyt szeroko, ale wystarczają-
co, aby to dostrzec. Dlaczego? Czy w taki sposób Gorgio wietrzył
pokój, wpuszczając bryzę znad morza? Nie wydawało mi się to
prawdopodobne, nie w przypadku ochroniarza. W uszach zabrzę-
czały mi dzwonki alarmowe.
128
Podszedłem do drzwi, całą minutę nasłuchiwałem uważnie, ale
wewnątrz nie słyszałem żadnego dzwięku, żadnego chrapania,
oddechu, nic. Wyciągnąłem broń i wrzuciłem plecak w krzaki,
wstrzymałem oddech i pchnąłem drzwi. Zawiasy nie zaskrzypiały,
dzięki Bogu choć za to. %7ładnej reakcji. Wsunąłem głowę do pokoju
dosłownie na sekundę. To mi wystarczyło. Przebywałem w ciemno-
ści wystarczająco długo, oczy zdążyły się przyzwyczaić.
W pokoju nikogo nie było; pośrodku stało wielkie, puste łóżko.
Wszedłem cicho, ledwie oddychając, zmysły miałem wyostrzone
jak zwierzę w pułapce, nasłuchiwałem najmniejszego odgłosu.
Włoski na przedramionach zjeżyły się, jakby wyłapały jakieś wi-
bracje w powietrzu i przekazywały mi ostrzeżenie. Dlaczego drzwi
były otwarte? Dlaczego właśnie tej nocy? Po raz pierwszy dotarło
do mnie, jak nonszalancko podszedłem do tego zadania. Nie znala-
złem w moim celu niczego, co mógłbym znienawidzić, nic, na czym
mógłbym się oprzeć i to był mój błąd. Zabicie tego człowieka stało
się potwornie trudne, sknociłem wszystko, zanim w ogóle coś zro-
biłem. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu.
Sypiania Cortino była usytuowana po tej samej stronie domu.
Wyszedłem z pokoju, trzymając broń w pogotowiu. Wcześniej nie
czułem do niego nienawiści, ale teraz go znienawidziłem. Nienawi-
dziłem go za to, że nie dał mi powodu do nienawiści. Jeszcze kilka
kroków przez hol i stanąłem przed główną sypialnią. Wyczułem w
powietrzu jakiś gryzący zapach, ale nie mogłem go zidentyfikować.
Sprawdziłem drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Wszedłem do
pokoju powoli, ostrożnie i bezgłośnie.
W nozdrza uderzył mnie odór krwi. Na łóżku, oparte o zagłó-
wek, wpatrujące się we mnie pustymi oczami leżały dwa ciała, Cor-
tino i jego sparaliżowanej żony. Pod ścianą zobaczyłem zwłoki
Stefano Gorgio; brakowało mu większej części twarzy.
Przyszedłem zabić człowieka, który już nie żył.
Uświadomienie sobie tego zajęło mi sekundę. Za sobą usłysza-
łem hałas. Odwróciłem się i ujrzałem kobietę - trzymała uniesioną
broń i uśmiechała się.
129
Kurwa. Podała konkretną datę wykonania zlecenia. Szósty
czerwca. U schyłku nocy. Nawet za to zapłaciła. A teraz miała fraje-
ra na tacy, jeszcze jedno ciało, które mogła zostawić za sobą. Poli-
cja będzie miała co robić.
- Pooley powiedział, że jesteś dobry - powiedziała. I punktualny.
Po czym strzeliła mi w pierś.
Rozdział dwunasty
Minęło dwadzieścia minut, zanim uświadomiłem sobie, że je-
stem sam na cmentarzu w Carson City, w Nevadzie. Nie wiem, kto
jest ranny, Hap Blowenfeld czy Miguel Cortega, wiem tylko, że
zawalili robotę i nie wykończyli mnie. Pożałują tej decyzji.
Gramolę się na kolana, ból w boku staje się niemal nie do znie-
sienia. Podpieram się o nagrobek, wstaję i rozglądam się. Pusto.
Na wschodzie niebo jaśnieje; nisko nad horyzontem widzę chmury
jak różowe palce. Muszę się stąd wydostać. Wlokę się w stronę
bramy, gdzie zostawiłem samochód - mam nadzieję, że nadal tam
jest. Nad horyzontem pojawia się słońce. Jeden z nagrobków po
lewej stronie przyciąga moją uwagę. Jest cały w czerwonych krop-
kach, chwytają słońce jak kamienie w pierścionku. Wykręcam szy-
ję, nie chcę tracić czasu, ale muszę sprawdzić, co to jest, muszę
sprawdzić, dlaczego krew jak farba rozprysnęła się na marmuro-
wym nagrobku. Najpierw dostrzegam na ziemi nieruchomą rękę,
potem tors unoszący się w ciężkim oddechu, wreszcie nieznaną
twarz.
Podchodzę ostrożnie bliżej, aż widzę wyraznie, że upuścił pisto-
let i ściska ranę na brzuchu. Postrzał w brzuch to najgorsze, co
może się człowiekowi przytrafić. Jakimś cudem przetrwał noc.
- Miguel Cortega?
Kieruje na mnie wzrok, ale nie odzywa się. Oddech ma chrapli-
wy, jakby powietrze przechodziło przez zgniecioną rurę. Teraz
widzę, że dostał dwa strzały - jeden w żołądek, drugi w płuco.
- Pracowałeś z Hapem.
Nie odpowiada.
131
- Dokąd jedzie teraz? Gdzie i kogo ma zamiar zabić?
Cortega tylko się na mnie gapi, ale jego spojrzenie traci ostrość.
Z kącika ust wydostaje się trochę różowej piany i spływa dwiema
strużkami po policzku.
Będzie żył jeszcze z godzinę, może dłużej. Mógłbym wpakować
w niego pocisk i skończyć jego agonię, ale nie czuję litości. Pieprzyć
jego i pieprzyć Hapa.
Z trudem odchodzę, ból jak gorące żelazo przeszywa mi bok. Ku
swojej uldze znajduję samochód na parkingu.
Przydrożne stacje benzynowe to teraz na szczęście dobrze za-
opatrzone sklepy. Kupuję dużo bandaży i kremu antybakteryjnego,
muszę opatrzyć rany, zanim znajdę coś bardziej właściwego.
Sprzedawca rzuca na mnie okiem, ale niebieski tusz jego więzien-
nych tatuaży mówi mi, że nie będzie zadawał żadnych pytań, nawet
nie unosi w zdziwieniu brwi. Jadę, dopóki przy drodze nie pojawia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]