[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego nie znosiłam się chować. Czuję się wtedy jak sześciolatka i robi mi się niedobrze.
Pragnęłam pozostawać w ruchu, wyprostowana, działać, a nie kulić się z rękoma przy twarzy,
błagając, by Bóg uczynił mnie przezroczystą.
Ponownie skręciłam w prawo. Za sobą usłyszałam trzask zamykanych drzwi do klatki
schodowej. Dojrzałam windę w połowie długości korytarza po prawej stronie. Puściłam się
sprintem i po dotarciu do niej walnęłam dłonią w guzik ze strzałką w dół.
Tymczasem doktor Fraker podjął nową melodię, tym razem gwiżdżąc kilka pierwszych
taktów z  I Don t Stand A Ghost Of A Chance With You . Ten facet jest chory czy co?
Powtórnie uderzyłam w przycisk, wsłuchując się w delikatny szmer kabli. Spojrzałam w
prawo. Pojawił się, w cieniu jego chirurgiczna zieleń mieniła się blado. Usłyszałam, że
mechanizm się zatrzymuje. Zaczął się szybciej ruszać, ale ciągle dzieliło nas dwadzieścia
jardów. Rozsunęły się drzwi do windy. O kurwa!
Zrobiłam już krok do przodu, gdy uzmysłowiłam sobie, że nic tam nie ma z wyjątkiem
ziejącej czeluści szybu i strumienia chłodnego powietrza, dmuchającego od dołu.
Powstrzymałam się na ułamek sekundy przed runięciem w smoliście czarną dziurę. Słabo
krzyknęłam, gdy chwyciłam framugę i zakołysałam się przez moment nad przepaścią,
wreszcie zdołałam odzyskać równowagę. Cofnęłam się i zgubiłam swoją broń. Deska
wyleciała mi z ręki. Na czworakach zaczęłam jej szukać.
Wówczas mnie dopadł, złapał za włosy i podniósł do góry akurat wtedy, gdy moja dłoń
natrafiła na deskę. Machnęłam nią, by zadać mu cios. Trafiłam, ale pod złym kątem, a poza
tym nie włożyłam w cios całej siły. W lewym udzie poczułam ukłucie igły. Oboje
krzyknęliśmy w tym samym czasie. Mój był świszczącym skowytem bólu i zaskoczenia, jego
niskim kwikiem, gdy poczuł uderzenie deski. Miałam przewagę ułamka sekundy i
wykorzystałam ją, kopiąc go z boku w goleń. Niedobrze, za nisko. Mądrość samoobrony
podpowiadała mi, że nie ma sensu koncentrować się na zadawaniu bólu napastnikowi. Bo to
go tylko rozjusza. Jeśli go nie unieszkodliwię, przegrałam.
Złapał mnie od tyłu. Machnęłam lewym łokciem, ale znowu nie trafiłam w dziesiątkę.
Napierałam na niego, kopiąc nieprzerwanie w goleń, aż się wycofał, oddychając ciężko.
Zdzieliłam go deską przez ramię i pobiegłam w dół korytarzem. Potknęłam się, ale szybko
odzyskałam tempo. Poczułam, jakbym wdepnęła w dziurę i przyszło mi poniewczasie do
głowy, że cokolwiek mi wstrzyknął, zaczęło działać. Noga mi się zatrzęsła, rzepka
poluzowała, traciłam czucie w stopach. Ten sam strach, który pompował w mój organizm
adrenalinę, rozprowadzał przy okazji jakiś specyfik. Niby jad węża. Mówią, że nie powinno
się wtedy biec.
Zerknęłam za siebie. Masował ramię, odwracając się właśnie w moją stronę, znowu
ruszył wolnym krokiem. Nie martwił się, że mogę mu uciec, przypuszczałam więc, że
zaryglował drzwi prowadzące na klatkę schodową. A może wiedział, że cholerstwo, które mi
wstrzyknął, niedługo zwali mnie z nóg? Traciłam kontakt z kończynami, z trudem
wyczuwałam trzymaną deskę. Chłód promieniował od skóry do środka, jakby poddano mnie
szybkiemu zamrożeniu, by wysłać statkiem Bóg wie dokąd. Starałam się, jak mogłam, ale
ciemność gęstniała i poczułam, że zwalniam. Straciłam poczucie czasu, gdy moje ciało
walczyło z narkotykiem. Umysł działał, ale nękały mnie dziwne doznania.
Och, te kłopotliwe szczegóły, które ostatecznie układają się w całość, jak błyskotliwy
dowcip! Oświeciło mnie nagle, jakby bańka ze światłem przepłynęła moimi żyłami: to
właśnie Fraker dostarczał Kitty narkotyki, prawdopodobnie w zamian za informacje
dotyczące poszukiwań prowadzonych przez Bobby ego. To on podrzucił tabletki do jej
szuflady. Był tam owej nocy. Może pomyślał, że najwyższa pora ją zabrać, by przypadkiem 
czując wyrzuty sumienia  nie przyznała się do swej dwulicowości.
Wydłużyła się odległość do narożnika korytarza. Biegłam w nieskończoność. Proste
komendy, które zdołałam przesyłać ciału, docierały z opóznieniem, poza tym przestawało
działać sprzężenie zwrotne, rejestrujące odpowiedzi na bodzce. Czy w ogóle biegłam? Czy
dokądś zmierzałam? Dzwięk ulegał rozciągnięciu, zbyt pózno docierało do mnie echo moich
kroków. Czułam się, jakbym skakała korytarzem, którego posadzka jest trampoliną. Olśnienie
numer dwa. Fraker skłamał w raporcie z autopsji. Nie było żadnego ataku. To on przeciął
przewody hamulcowe. Pech, że wcześniej na to nie wpadłam. Boże, ale ja byłam tępa!
Coraz wolniej zbliżałam się do narożnika, czułam, że moje ciało się składa. Skręciłam i
musiałam się zatrzymać. Podparłam się o ścianę, walcząc o oddech. Musiałam oczyścić
umysł, stanąć prosto, unieść ręce, jeśli to możliwe. Czas zaczął się wydłużać jak toffi, długie
strzępy, kleiste, trudne do okiełznania.
Znów śpiewał, racząc mnie listą przebojów z myszką. Nucił właśnie: Zaakcentować
pozytywne strony... Wyeliminować negatywne, rozwałkowywał samogłoski, jak stary
gramofon zwalniający po wyłączeniu zasilania.
Nawet głos w mojej głowie brzmiał głucho i odległe.
 Przygotuj się, Kinsey,  powiedział.
Pomyślałam, że jestem chyba przygotowana, chociaż nie mogłam stwierdzić, gdzie
znajdują się moje nogi, biodra i większa część kręgosłupa. Ręce ciążyły mi i zastanawiałam
się, czy mam zgięte łokcie.
Do boju, rzekł głos, i uwierzyłam  choć nie mogłam przysiąc  że unoszę deskę,
zginając przy tym łokieć, jak nauczyła mnie ciotka dawno, dawno temu.
Dzień przechodził w noc, życie w śmierć.
Głos Frakera buczał w oddali. Zaaakceeentooować pooozyytyyywwnee strooonyy,
wyyyeeliiiminoooowaaać neeegaatyywnee...
Gdy wyszedł zza rogu, zamachnęłam się, celując deską prosto w twarz. Zobaczyłam, jak
drewno rozpoczyna swój marsz poprzez przestrzeń, jasne na ciemnym tle, zmniejszając
odległość. Jakbym oglądała ciąg szybko wykonanych po sobie zdjęć. Poczułam, jak deska
trafia w cel ze słodkim, głośnym plaśnięciem. Piłka wyleciała za stadion i upadłam przy
entuzjastycznym ryku widowni.
EPILOG
Powiedzieli mi pózniej, choć niewiele z tego pamiętam, że zdołałam jakoś dowlec się do
kostnicy, gdzie wykręciłam 911, bełkocząc wiadomość, która sprowadziła policję. Co
najbardziej utkwiło mi w pamięci, to kac, jaki mnie gnębił po koktajlu z barbituranów, który [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl