[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Redaguję powieść o takiej miłości.
- Bogu dzięki! Czułbym się zobligowany do szukania rady u jakiegoś profesjonalisty. Czy teraz nie
chodzi się po prostu do jakiegoś terapeuty lub kogoś takiego?
- Nie bądz taki nonszalancki - strofuje go Paulina. - To poważna sprawa, zawsze była poważna.
Czasem się zdarza. I dlatego właśnie ludzie o tym piszą, jak ten mój facet.
Hugh wzdycha.
R
L
T
- Na pewno masz rację. Już mi ktoś mówił, że temperatura moich uczuć jest zaniżona. Może dlatego
tak lubię jeść. A właśnie - zamówimy coś? Aosoś wygląda interesująco. Albo potrawka z gołębich piersi,
nigdy jeszcze na nią nie natrafiłem. Myślę, że się dam na to namówić.
Zamawiają. Hugh pogrąża się w miłym błogostanie. Nakłada znowu okulary i z uwagą przygląda
się Paulinie.
- Muszę ci powiedzieć, że wyglądasz nadzwyczajnie. Nabrałaś takiego kawowego kolorytu jak po-
żółkła książka. Bardzo ci z tym do twarzy.
- Dziękuję. A więc nie akceptujesz romantycznej miłości?
- Nigdy tego nie powiedziałem. Nie podpisuję się pod żadnym religijnym wyznaniem, ale to nie
znaczy, że odrzucam pojęcie religii. Jest zbyt mocno udokumentowana w przeszłości. Czy to dobra po-
wieść?
- Nie jestem pewna. Rzecz dzieje się w średniowieczu, choć nie w jakimś określonym czasie. Jest
tam Dama i Rycerz, który ją zdradza, porzuca, ona go szuka i w końcu się zabija. No i są też smoki, jedno-
rożce i wilkołaki.
- Chyba to nie mój ulubiony rodzaj powieści - mówi Hugh.
- Mój także nie, w żadnym wypadku. Ale na szczęście nie zatrudniono mnie po to, żebym wyrażała
swoje zdanie. A jednak nie mogę się od książki oderwać. Jest smutna, nawet się popłakałam. A nieczęsto
człowiek płacze nad maszynopisem. Zbytnio pochłania go pełzanie słowo po słowie.
Hugh rozważa ten punkt widzenia. To jedna z jego sympatycznych właściwości, że jest człowie-
kiem serio i słucha tego, co się do niego mówi, a zwłaszcza tego, co mówi Paulina. Roztrząsa ten problem,
jednocześnie zajmując się sałatką z owoców morza, którą zajada. W końcu oznajmia, że nie może komen-
tować tego, ponieważ maszynopisy do niego nie trafiają, ale należy przyjąć, iż jeśli słowa mają pewną wa-
gę, to będą ją miały niezależnie od środka przekazu. Nie ma powodu, dla którego maszynopis nie miałby
oddziaływać tak samo jak druk. Hugh pyta, czy Paulinie smakują kraby w kokilce.
- Pyszne. Ale druk naprawdę jest bardziej przekonujący. Ma większe znaczenie. To dlatego, że
wiesz, iż maszynopis można jeszcze zmienić. A moja praca polega na wprowadzaniu zmian.
- Pewnie tak. Mogę odrobinę spróbować? Mam na myśli kokilkę.
Paulina podsuwa mu swój talerzyk. Hugh nabiera sobie sporo na widelec.
- Mmm. Bardzo smaczne. Powinienem był też to wziąć, znudziła mnie już trochę sałatka z owoców
morza. Aha... jak się ma Teresa?
- Znakomicie - odpowiada Paulina.
Hugh przygląda jej się badawczo, jakby ta odpowiedz go nie zadowalała.
- Wszystko dobrze, tak?
- Jak najbardziej. Pogoda jest wspaniała. W weekendy jezdzimy oglądać turystyczne atrakcje
wchodzące w zakres pracy naukowej, pracy Maurice'a, oczywiście.
- O raju! - wzdycha Hugh. - Naprawdę uważam, że powinnaś wrócić do Londynu.
R
L
T
Paulina potrząsa przecząco głową. Nie, zostanie tam. Z różnych powodów. Zresztą wydaje się, że to
lato będzie jednym z niewielu naprawdę ładnych.
- Stanowczo coś się z tobą stało - twierdzi Hugh. - Nigdy dotąd nie słyszałem, żebyś mówiła o po-
godzie.
Paulina się śmieje.
- Wobec tego wznieś rozmowę na wyższy poziom i powiedz mi, co teraz robisz.
Hugh był za Atlantykiem, odwiedzał klientów. Opowiada Paulinie o podróżach do Yale i do To-
ronto, gdzie negocjował sprzedaż rzadkich książek dla dużych bibliotek, a także do Nowego Jorku, gdzie
występował jako dostawca wybranych smakołyków dla pewnego gościa, który kolekcjonuje współczesne
pierwsze wydania.
- Wypełniłem największą lukę na jego półkach - chwali się Hugh. - Dostarczyłem mu Ulissesa w
pierwszym wydaniu.
- I on czyta te książki?
- Oczywiście, że nie, przecież one nie są do czytania!
- Nigdy nie zrozumiem bibliofilów - zauważa Paulina.
- Nikt ich nie rozumie. Na szczęście jest ich całkiem sporo dokoła, inaczej nie miałbym co robić.
Masz do czynienia z ludzmi, którzy mają na tym punkcie bzika. Pod innymi względami całkowicie nor-
malni. Ten facet w Nowym Jorku to makler giełdowy. Pierońsko bogaty i straszliwy nudziarz. Zabiera
mnie na niesamowicie dobry obiad, ale konwersacja raczej kuleje.
Paulina wyobraża sobie Hugha w tych podróżach, wędrującego po północnoamerykańskich mia-
stach w wyświechtanym ubraniu, z przeciwdeszczowym płaszczem przerzuconym przez ramię, z jakimś
tajemniczym skarbem w teczce. Widzi go, jak siedzi i pertraktuje w klimatyzowanych biurach, jak jada z
apetytem w starannie wybranych restauracjach, jak kładzie się spać w hotelowych pokojach.
- Gdzie się zatrzymujesz? W Nowym Jorku, na przykład?
Hugh wygląda na zaskoczonego, a potem mówi z lekkim zakłopotaniem:
- Hm, jeśli o to chodzi, w Nowym Jorku zatrzymuję się u pewnej pani. Znam ją od... och, od jakichś
dziesięciu lat, a może i więcej. To zadawniony układ.
Paulina wytrzeszcza oczy.
- Widzisz, rzecz polega na tym - ciągnie Hugh - że ona przyrządza zadziwiająco dobre śniadania.
To Włoszka, która ma delikatesy na Upper West Side, a także prowadzi mały, całkiem niezobowiązujący
hotelik ze śniadaniem dla kilku stałych klientów. Jej naleśniki to po prostu marzenie.
- Uwielbiam cię, Hugh - oświadcza Paulina.
- Ja też cię ogromnie lubię. Czy ten łosoś da się zjeść? Bo to danko z gołębia jest bardzo interesują-
ce.
Paulina składa kurtuazyjne wizyty w różnych wydawnictwach, dla których pracuje jako redaktorka.
Spędza też pewien czas na pogawędce z niegdysiejszą koleżanką z redakcji, w której kiedyś też siadywała
R
L
T
codziennie po kilka godzin; bada sama siebie, czy odczuwa nostalgię za pracą w zespole, i stwierdza, że
nie.
- Jakże się ma nasz Maurice? - pyta koleżanka.
- O ile wiem, Maurice ma się dobrze.
- A jak się posuwa praca nad wielkim dziełem?
- Chyba świetnie.
- James Saltash rozpuszcza wieści, że wiele szumu narobi ta książka o turystyce. Kontrowersyjna.
Nie dopuszcza żadnej krytyki.
- Nie wątpię - mówi Paulina.
- Ciekawy gość z tego Maurice'a - dorzuca koleżanka po chwili. Przygląda się Paulinie i zmienia
temat. - To co, zakopałaś się w tej głuszy na całe lato?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]