[ Pobierz całość w formacie PDF ]

goblinki!
Mallory nawet się nie obejrzał, żeby zobaczyć, kto do niego mówi, tylko złapał Felinę
za rÄ™kÄ™ i przyspieszyÅ‚ kroku. PrzeciÄ…Å‚ ÓsmÄ… AlejÄ™, minÄ…Å‚ kolejny rzÄ…d obskurnych kin i
sklepów z pornografią - w tym jeden, gdzie obiecywano całkowity zwrot kosztów, o
ile klient potrafi zaproponować którejś z zatrudnionych tam wykwalifikowanych
masażystek coś, co wywoła rumieniec na jej twarzy - i dotarłszy do Dziewiątej Alei
skręcił na północ.
Nie było tu błyskających neonów i ulice, choć nie tak jasno oświetlone, wyglądały
bezpieczniej i czyściej. Idąc szybkim krokiem minęli grecką restaurację, gdzie
występowały ludzkie i nieludzkie tancerki wykonujące taniec brzucha, angielską
herbaciarnię odwiedzaną przez, siwowłosych dżentelmenów w typie wojskowych, z
których każdy trzymał pod pachą szpicrutę, knajpę stanowiącą miejsce spotkań elfów
oraz samoobsługową jadłodajnię, gdzie podobno podawano najświeższe mięsiwa w
mieście, pękającą w szwach od trolli i goblinów, które powarkiwały i wydawały
obrzydliwe odgłosy przy jedzeniu. Wreszcie trafili na pub  Pod Szmaragdową Wyspą ,
a wówczas Mallory nagle przystanął. Felina zajrzała przez okno.
- Tam nie ma żadnych skrzatów - oznajmiła.
- Ale tam są Irlandczycy - odparł Mallory. - A jeśli oni mi nie powiedzą, gdzie szukać
skrzatów, to nikt mi nie pomoże. - Popatrzył na nią surowo. - Będziesz się
zachowywać przyzwoicie, czy mam cię tutaj zostawić na deszczu? - Albo jedno, albo
drugie - odpowiedziała z nieprzeniknionym uśmiechem.
- Więc zostaniesz na dworze - oświadczył stanowczo detektyw.
- Czekaj! - zawołała, kiedy ruszył do drzwi.
- Będziesz siedzieć spokojnie i cichutko?
- Prawdopodobnie.
- No dobrze - ustąpił. - Ale jak tylko zaczniesz rozrabiać, wyrzucę cię od razu.
W odpowiedzi otarła się o niego i zamruczała, akurat kiedy otwierał drzwi.
- Nie przy ludziach! - szepnął z zakłopotaniem. Uśmiechnęła się i odsunęła, a on
przygładził ręką mokre od deszczu włosy i rozejrzał się po lokalu.
Było to niewielkie pomieszczenie wyposażone w bar i pół tuzina stolików, ale nie
wydawało się ciasne i przegrzane, tylko przytulne i zaciszne. Stoliki były okrągłe i
ładnie nakryte, krzesła solidne i funkcjonalne, podłoga goła i niepolakierowana, a na
ścianach wisiały oprawione sztychy przedstawiające krajobrazy Irlandii oraz kilka
opatrzonych autografami fotografii irlandzkich aktorów, sportowców i pisarzy. Za
barem wystawiono na pokaz zapasy trunków, Mallory zauważył jednak, że chociaż
stały tam dosłownie setki butelek whisky, nie było wcale wina ani żadnej czystej wódki
albo dżinu, zupełnie jakby kierownictwo dobrze znało gusty klienteli i nie widziało
powodu, żeby wystawiać alkohole, na które nic było popytu.
Potężny, rudowłosy, piegowaty barman przyglądał się ciekawie Mallory emu,
podobnie jak trio staruszków zajmujących mały stolik w kącie. Dwaj mężczyzni ubrani
w tweedy i swetry z golfem stali na środku sali rzucając strzałkami do portretów
królowej Elżbiety I i Elżbiety II. Tuzin innych rozproszyło się po całym pomieszczeniu
w dwu - i trzyosobowych grupkach; większość nosiła berety z pomponami, a blisko
połowa miała długie szaliki owinięte wokół szyi z wystudiowaną nonszalancją. Szafa
grająca rozbrzmiewała niekończącą się serią skocznych irlandzkich melodii, a
większość piosenek opowiadała o dziewczętach imieniem Kathleen lub Molly. - Dobry
wieczór panu - odezwał się barman z bardzo silnym akcentem irlandzkim. Gracze w
strzałki podliczyli punkty i usiedli, żeby wreszcie porządnie się napić. - Czy mogę panu
podać kieliszek dobrej irlandzkiej whisky? - Czemu nie? - zgodził się Mallory
podchodząc do baru, podczas gdy Felina lekko wskoczyła na stołek i bez mrugnięcia
wpatrzyła się w graczy. - Nigdy tu pana nie widziałem - zauważył barman.
- Nic dziwnego - przyznał Mallory. - Nigdy jeszcze tu nie byłem.
- Przypadkiem nie jest pan Irlandczykiem? - zapytał barman przyglądając się
uważnie
detektywowi.
- John J. O Mallory - przedstawił się Mallory.
- Wobec tego pierwszy kieliszek jest na koszt zakładu - oznajmił barman z radosnym
uśmiechem człowieka, który właśnie znalazł nowe zródło dochodu. - To bardzo
uprzejmie z pana strony.
- A czego się napije pańska przyjaciółka?
- Niczego - odparł Mallory patrząc, jak barman nalewa mu whisky. - Mam wrażenie,
że panu nie przeszkadza jej obecność.
- Dlaczego miałaby przeszkadzać? Wie pan, koty pochodzą z Irlandii.
- Nie wiedziałem..
Barman kiwnął głową.
- Koty, whisky, irlandzkie płótno i rewolucja to cztery rzeczy, które daliśmy światu.
- A skrzaty? - zagadnął Mallory. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl