[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Och, Bo\e, i co ja mam teraz zrobić? - jęknęła,
przygryzając wargi.
Broń! Przede wszystkim trzeba sprawdzić, czy napastnik
jest uzbrojony. Wyprę\yła całe ciało i udało jej się dosięgnąć
wyłącznika lampki. Zapaliła światło, ale gdy ujrzała twarz
przeciwnika, zrobiło się jej słabo.
- Bo\e drogi! - szepnęła, przyciskając palce do ust. -
Zabiłam go!
Niepewnie, dr\ącymi palcami, dotknęła jego szyi w
miejscu, gdzie powinien być puls. Wstrzymała oddech. Na
szczęście znalazła tętno. Z radości opadła bezwładnie na
poduszkę. Rand oddychał, była jednak pewna, \e ocknie się z
potwornym bólem głowy.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, zagryzając usta i
modląc się, by Rand się poruszył. Po chwili, która wydawała
jej się wiecznością, drgnął i jęknął. Cecile ostro\nie pochyliła
się nad nim.
- Rand? - szepnęła, dotykając jego skroni, na której ju\
zaczynał się formować wielki guz. - Rand, nic ci nie jest?
Powoli podniósł rękę do głowy i z grymasem przetoczył
się na plecy.
- Co się stało? - zapytał ochryple.
- Nnno... uderzyłam cię;
Rand przymru\ył oczy.
- Uderzyłaś mnie?
- Tak. Wzięłam cię za włamywacza.
- Czym to zrobiłaś? Młotem kowalskim? Cecile
uśmiechnęła się lekko.
- Nie. Tylko tym - rzekła, unosząc pałkę do góry. - Mój
młodszy brat, Tony, jest policjantem. Po śmierci Dentona
namawiał mnie, \ebym sobie kupiła pistolet, ale ze względu
na dzieci nie chciałam mieć w domu broni, więc zostawił mi
pałkę.
Rand przyjrzał się pałce z powątpiewaniem i przetarł oczy
dłonią.
- Bogu dzięki, \e nie zdecydowałaś się na pistolet -
mruknął. Przez chwilę jeszcze le\ał nieruchomo, a potem
spróbował się podnieść. Gdyby w głowie tak mu nie huczało,
uznałby tę sytuację za zabawną. Pomyśleć tylko, \e co sił
pędził ze szpitala, by sprawdzić, czy Cecile czuje się dobrze!
Ta kobieta stanowczo nie potrzebowała niczyjej opieki.
Poczuł się jak bezu\yteczny idiota.
- Chyba ju\ pójdę - mruknął, unosząc się na łokciu, ale
natychmiast zrobiło mu się ciemno przed oczami i znów opadł
na łó\ko. W głowie mu huczało, w uszach dzwoniło, a całe
jego ciało było bezwładne.
Cecile z niepokojem patrzyła na jego pobladłą twarz.
- Chyba nie będziesz wymiotował? - zapytała niepewnie.
- Nie - mruknął Rand, choć właśnie na to miał ogromną
ochotę.
- Ludzie po wypadkach czasami wymiotują.
- Wiem o tym. Cecile udało się wreszcie uwolnić nogi
spod jego cię\aru.
Nie zwa\ając na ból w kostce, uklękła obok niego.
- Gzy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Dziękuję, zrobiłaś ju\ dosyć.
- Ale na pewno jest coś...
- N i e ! - zawołał Rand i dodał łagodniej: - Poczekaj
chwilę. Zaraz przestanie mi się kręcić w głowie i pójdę do
domu.
Cecile przypomniała sobie o worku z lodem. Wygrzebała
go spod kołdry.
- To ci pomo\e - stwierdziła, przykładając worek do jego
czoła. Lód jeszcze nie zdą\ył całkiem się rozpuścić. Rand
westchnął z rezygnacją i przymknął oczy. Cecile siedziała bez
ruchu, z napięciem wpatrując się w jego twarz. Po chwili
policzki Randa zaró\owiły się nieco. Odetchnęła z ulgą i
przypomniała sobie o kostce, która ju\ od dłu\szej chwili
boleśnie dawała znać o sobie. Aby wyprostować nogę, Cecile
musiała się poło\yć obok Randa. Oparła się na łokciu, drugą
dłonią przytrzymując worek z lodem przy jego skroni.
Pierś Randa unosiła się równomiernie. Cecile uśmiechnęła
się lekko. Lekarze znani byli ze swej umiejętności
błyskawicznego zapadania w sen w ka\dych warunkach.
Cecile przypuszczała, \e wynoszą tę umiejętność ze studiów.
W ka\dym razie dopóki biedak śpi, nie czuje bólu, pomyślała
z zadowoleniem i wytarła stru\ki wody spływające po jego
szyi. Guz był coraz większy. Dotknęła go delikatnie.
Rand wymruczał coś przez sen i wtulił policzek we
wnętrze jej dłoni. Cecile znieruchomiała. Wstrzymując
oddech, zaczekała, a\ Rand znów uśnie, a potem przyjrzała
mu się uwa\nie w świetle nocnej lampki. Lekko uchylone usta
i rytmiczny oddech przekonały ją, \e Rand naprawdę śpi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]