[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeżyłbym wieszanie tej drugiej, chociaż jestem pewny, że
to ona zabiła.
- Dlaczego miałbyś, panie, tego nie przeżyć?
- Zbyt wpływowa rodzina.
Diarmot zdał sobie sprawę, że ten człowiek wypił już
sporo wina, zanim przyszli. Lord Ogilvey był niemalże
pijany.
- Co się stało z twoją żoną, panie? - spytał Diarmot.
- Ta Anabelle byÅ‚a ladacznicÄ… - ciÄ…gnÄ…Å‚ Ogilvey, po­
trząsając głową. - Jadowitą żmiją. Moja żona bardzo się
starała, żeby ją zmienić. Na początku po prostu ją pouczała,
ale to nie przynosiÅ‚o efektów. Kiedy przyÅ‚apaÅ‚a jÄ… z pas­
tuchem, zamknęła ją na trzy dni w pokoju. Bez jedzenia,
tylko o wodzie. Tej samej nocy omalże nie zginęła, spadając
ze schodów. Nie umiała powiedzieć, czy ktoś ją zepchnął.
Nie mogła wprost uwierzyć, że dziewczynki mogłyby zrobić
coÅ› takiego. Ja mogÅ‚em. Lorraine gÅ‚Ä™boko wierzyÅ‚a, że dys­
cyplina zmieni te powtory.
- Ale nie zmieniła?
- Nie. Za każdym razem, kiedy karaÅ‚a Anabelle, przy­
darzało jej się coś złego. Wtedy przyłapała Anabelle na
czymś, co ją zaszokowało, jednak nic mi nie powiedziała.
Lorraine była pobożną kobietą i cokolwiek zobaczyła, było
to zbyt grzeszne, by to wyjawiać. Wychłostała Anabelle.
Nie tak bardzo, jak według mnie jej się należało. Dwa
dni pózniej nie żyła.
- Co się stało?
- Nie wiem, ale umierała, wijąc się w mękach. Myślę, że
została otruta. Odesłałem te ladacznice i pochowałem żonę.
- Przerwał na chwilę. - Lorraine zawsze chciała mieć dzieci.
Chciała tak bardzo, że była gotowa przyjąć cudze. Trafiły jej
się dwie diablice, które ją zamordowały.
- Kim była druga dziewczyna?
- MyÅ›lÄ™, że byÅ‚a jeszcze gorsza niż Anabelle. Ta przynaj­
mniej nie ukrywała się ze swoim charakterem i plugawymi
czynami, od razu było widać, co w niej siedzi. Ta druga
natomiast wydawała się taka słodka i spokojna. Na pierwszy
rzut oka nikt nie powiedziałby, że drzemie w niej zło. Bo czy
taka słodycz może być zła? Ale była. Za jej ładniutką buzią
kryÅ‚a siÄ™ morderczyni. Szybko zorientowaÅ‚em siÄ™ w jej dwu­
licowości, ale Lorraine nie chciała mnie słuchać. Nieraz ta
dziewczyna siedziała i po prostu patrzyła tymi bladoniebies-
kimi oczami, tak że przeszywał cię dreszcz. Nie mogłem
tego znieść.
Diarmota oblał pot. Słodkie, bladoniebieskie oczy. Tylko
jedna kobieta, którą znał, odpowiadała temu opisowi, ale
nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Przecież mogła
istnieć jeszcze jedna podobna kobieta, albo lord Ogilvey
coś pokręcił. Mimo to ziarno podejrzenia zostało w nim
zasiane.
- Kim była ta druga dziewczyna, panie? - powtórzył
pytanie Diarmot.
- Była córką mojego pana.
Diarmot z trudem powstrzymał się, żeby nie rzucić się na
starca.
- A kto jest twoim panem?
- Sir Lesley Campbell. Był szczęśliwy, kiedy Lorraine
poprosiła go, żeby oddał jej Margaret na wychowanie. -Lord
Ogilvey zdawał się nie zauważać, jakie wrażenie wywarła na
zgromadzonych ta wiadomość. - Ostatnio miaÅ‚a jakieÅ› pro­
blemy. Miała wyjść za mąż, ale nic z tego nie wyszło. Chyba
dlatego pojechała do swojej kuzynki.
- Kuzynki?
- Tak. - Ogilvey zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie
coś przypomnieć. - Ta kobieta mieszka w... zaraz, taka
dziwna nazwa. Crackdrum? Clackhum? - WzruszyÅ‚ wresz­
cie ramionami i powiedział: - Ta kuzynka nazywa się Els-
peth Hamilton, jeśli to wam w czymś pomoże.
Diarmot nie pamiętał, co odpowiedział. Oprzytomniał
dopiero na dziedziÅ„cu. Sigimor trzymaÅ‚ go za ramiÄ™. Diar­
mot próbował się mu wyrwać, chciał od razu popędzić
do domu.
- Uspokój się, chłopcze - powiedział Sigimor.
- Muszę pojechać do Clachthorm! - wybuchnął Diarmot.
- Kobieta, którą lord Ogilvey nazwał diablicą, mieszka
godzinę jazdy od mojej ziemi. W każdej chwili może
zjawić się w moim domu.
- Tak, ale mieszka tam już od pewnego czasu. Te kilka
godzin ciÄ™ nie zbawi. ZresztÄ… Nanty i Tom sÄ… z nimi.
Za chwilę się ściemni i jeśli wyruszysz w nocy przez las,
ryzykujesz złamanie karku, a wtedy na pewno nikomu nie
pomożesz.
Diarmot wziął kilka głębokich oddechów i poczuł, że
Sigimor zwalnia uścisk. Brat Ilsy miał rację. Było już za
pózno na podróż. Mądrzej będzie poczekać do świtu. Poza
tym będzie miał czas, żeby opracować jakiś plan.
- Przestań nazywać mnie chłopcem - burknął, siodłając
konia. - Jestem w twoim wieku.
- Jak chcesz - mruknął Sigimor i dosiadł konia.
- W takim razie jak mam na ciebie mówić? Głupcze?
Lubieżniku?
- Nie wiem, jak twoi krewni mogli pozwolić na to, że
jeszcze żyjesz.
- To nie było łatwe - wyznał Liam.
Wywiązała się sprzeczka. Kiedy dotarli do Dubheidland
i znalezli się w głównej sieni, Diarmot już nad sobą panował.
Był zaskoczony postawą Sigimora, który potrafił zachować
zimną krew w takiej sytuacji. Usiadł obok niego i nalał
sobie piwa.
- Nie mogę uwierzyć, że omal nie ożeniłem się z tą
kobietą - powiedział cicho do siebie, niestety wystarczająco
głośno, żeby usłyszał to Sigimor.
- Masz na myÅ›li to uosobienie spokoju? TÄ™ sÅ‚odkÄ… Mar­
garet o twarzy anioła? - upewnił się ironicznie Sigimor,
popijając piwo i przyglądając się uważnie Diarmotowi.
- Mówimy o tej kobiecie, która miała wnieść spokój do
twojego życia? Którą nie targały zdradliwe emocje? %7łe nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl