[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To nie są moje scenariusze, wymyślone czy coś. Wiedzieliśmy dokładnie, że NATO
przewidywało od 400 do 600 uderzeń nuklearnych na Polskę. Co by po tym zostało?
Spalona ziemia!
Więc ja, spędzając noce w swoim gabinecie, główkowałem, jak z tego wyjść.
Taak... jak tu nie podstawiać taboru kolejowego i tych obiecanych Sowietom
cystern. Rozważałem różne wyjścia, niezbyt niestety realne, bo wyjście było
właściwie jedno: zmienić doktrynę wojenną Wojska Polskiego. No bo jak tu mieć
pretensje do Amerykanów, że zechcą użyć broni jądrowej przeciwko nam, kiedy ileś
tam tysięcy polskich żołnierzy ruszyłoby na tę nieszczęsną Danię. Mogliby tam
dotrzeć przez morze i się poddać? Słuchaj, wojska NATO by ich przedtem w tym
morzu zatopiły.
Nie tylko ja przeżywałem takie rozterki i wątpliwości co do sensu przyszłej
wojny. Sztab Generalny nie był najlepszym miejscem, żeby o tym rozprawiać,
szczególnie w większym gronie, jednak w zaciszu gabinetów można było mówić, co
się myśli. Zdziwisz się, ale Ministerstwo Obrony i Sztab Generalny Wojska
Polskiego były chyba najbardziej antysowieckimi instytucjami w Polsce Ludowej.
Więc nawet się zbytnio nie kryłem ze swoimi poglądami. Zastanawialiśmy się z
kolegami, jak wpłynąć na Sowietów, żeby wycofali się z planów agresji na Zachód.
Kiedyś zahaczyłem o to w rozmowie z generałem Chochą, wiesz, zastępcą
Jaruzelskiego, tak, tym samym, który kazał mi przerabiać mapy, ale to było
dawno. Tymczasem zostałem pułkownikiem i jego prawą ręką. Chocha przedtem wysłał
taki sygnał, mówiąc publicznie, że zmiana planów na obronne jest jak najbardziej
uzasadniona, bo planowanie wojny byłoby tańsze, uniknęłoby się przypadkowego jej
wybuchu i związanych z tym tragicznych konsekwencji.
Rozmowa z nim dała mi do myślenia. Generał zaczął mówić o polskiej doktrynie
militarnej, o tym, co do mnie już dawno dotarło, pamiętasz, że Polska zmieni się
w ziemię niczyją, niszczoną przez NATO w następstwie wojny, którą wygrywaliby
Sowieci.
- Nikt na górze nie chce mnie słuchać - poskarżył się generał.
- Panie generale - odrzekłem - jeżeli przyjaciele odmawiają, może dogadać się z
wrogami?
I nagle zimny pot mnie oblał, bo to jedno zdanie wystarczyło, żeby mnie oddać
pod sąd. Ale on się tylko gorzko uśmiechnął.
- Pułkowniku - stwierdził - dotarliśmy do abstraktu, na tym zakończmy.
Kto w polskiej armii miał podobną wiedzę jak ja? Odpowiem na to tak: na pewno
wszyscy, którzy pracowali w Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego, to znaczy
ci, którzy planowali wojnę, a więc szesnastu oficerów, nie licząc mnie, i nasi
zwierzchnicy. Dlaczego tylko ja się wyłamałem? Zadajesz mi trudne pytania. Może
dlatego że nie pozwoliłem odebrać sobie marzeń.
Moja decyzja o współpracy z Amerykanami dojrzewała latami. Zaczynem był chyba
sześćdziesiąty ósmy rok - ktoś nacisnął guzik i polska armia wzięła udział w
agresji wbrew narodowym interesom, a nawet wbrew prawu, bo przecież Sejm w tej
sprawie niczego nie postanowił. Wiesz, to było dla mnie przeżycie porównywalne z
tymi, jakie wyniosłem z okupacji, kiedy widziałem, jak strzelano do ludzi, a
może i gorsze, bo tym razem mnie i moim żołnierzom kazano strzelać. Zostałem
wysłany do sztabu marszałka Jakubowskiego w Legnicy w celu przygotowania ćwiczeń
naszych wojsk w ramach Układu Warszawskiego. Od razu się zorientowałem, że nie
chodzi o żadne ćwiczenia, ale o inwazję na Czechosłowację. Na mapach sztabowych
jednostki armii czechosłowackiej były oznaczone kolorem niebieskim, a takim
kolorem oznaczano armie wroga. Przeżyłem szok, myśli kłębiły mi się w głowie: co
robić, przecież nie wolno dopuścić, abyśmy wzięli udział w bratobójczej walce.
Niestety, wszystko na to wskazywało. Nie wiadomo było, jak się zachowają Czesi,
ale zachowali się wspaniale, naprawdę, cały naród; gdyby chociaż jeden żołnierz
wystrzelił, mogłoby dojść do masakry. Masz rację, jak wtedy z tym koziołkiem w trakcie poszukiwań
dezertera. To właśnie tak wygląda.
Przeżyliśmy chwile grozy, kiedy zaginęła jedna czechosłowacka dywizja i nikt nie
wiedział, gdzie jest: ani my, ani Sowieci, ani nawet sami Czesi. W końcu się
odnalazła, po prostu nawaliła łączność, ale nerwy były straszne. Kreml już był
przygotowany na wszystko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]