[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umieścił w klasie Marysi, a sam
objął posadę szkolnego dozorcy.
On i jego stary pies Zadek
zostali opiekunami Marcina.
Dozorca musiał zmienić imię psa
na Targaj, ponieważ uznano, że
szkolny pies nie może nosić tak
nieprzyzwoitego imienia.
Marcina posadzono w ostatniej
ławce i dano mu spokój. Wiadomo
było, że i tak powtórzy klasę.
Wielki chłopak siedział oparty o
ścianę i patrzył w bliżej nie
określony punkt nad tablicą.
Nawet nie zajrzał do książki,
nawet nie wziął do ręki
długopisu.
W jednej chwili stał się
sensacją. Wszystkie dziewczyny z
siódmych klas mówiły tylko o
nim, patrzyły tylko na niego.
Chłopiec nie odzywał się do
nikogo. Nikt nie znał jego
głosu. Czasami tylko chrząknął
albo odkaszlnął w sposób bardzo
obojętny.
Ponieważ nie wykazywał
najmniejszego zainteresowania
szkołą i klasą, szybko szkoła i
klasa przestały się nim
zajmować. Przyzwyczajono się do
jego milczącej obecności. Prawie
o nim zapomniano.
Prawie, bo jedna osoba w
klasie siódmej "a" nie
zapomniała. Wprost przeciwnie,
myślała coraz bardziej
intensywnie. Zmizerniała nawet i
z trudem utrzymywała się przy
swoich czwórkach.
W ostatni piątek maja rodzina
Pieczarkowsko_Sowińska zaspała,
ale tylko trochę, bo o tej porze
roku człowiek budzi się sam z
siebie, nie czekając na budzik.
Najpierw więc do domów
urzędowych udali się spóznieni
rodzice, a o godzinie wpół do
dziewiątej do kuchni oświetlonej
jasnym słońcem wpadła z
wrzaskiem Marysia.
- Babciu, szybko śniadanie, bo
za bardzo się spóznię!
W pośpiechu, z kanapką w ręku,
rozczochrana popędziła do
szkoły.
- Poczekaj na mnie! - wołał
Tomek łapiąc jedną ręką
tornister, a drugą worek z
kapciami. - Poczekaj!
Marysia i Tomek pobiegli jak
szaleni, a Małgosia szczotkując
włosy zastanawiała się, dlaczego
jej siostra tak nagle pokochała
szkołę. To, że brat jest trochę
pomylony, Małgosia wiedziała,
ale dlaczego najstarsza siostra
pcha się w objęcia matematyki,
której po pierwsze, nie lubi, a
po drugie, z której dziś właśnie
ma być klasówka.
Babcia Pieczarkowska była
trochę smutna. W zamyśleniu
pogłaskała Kasię po głowie,
spojrzała na odświętnie nakryty
stół i powiedziała:
- Właściwie to połowę z tych
rzeczy można sprzątnąć. Taki
zwykły dziś dzień.
- Babciu kochana - Małgosia
odłożyła szczotkę i podeszła do
babci. - Moja kochana babciu,
przecież my jesteśmy. No,
rozchmurz się.
Babcia uśmiechnęła się, ale
jakoś tak melancholijnie.
Ledwie, ledwie drgnęły jej
kąciki ust.
- Babciu, powiedz, dlaczego
znów zaspaliśmy? - spytała
Małgosia.
- yle się czuliście w nocy -
odrzekła babcia wysuwając się z
objęć wnuczki. - Siadajmy do
śniadania.
- A gdzie dziadek? - tym razem
spytała Kasia.
- Jaki dziadek? - babcia
ledwie to powiedziała, a już
zerwała się od stołu i pobiegła
do pokoju dziadka. Jak zwykle
był już ubrany i gotowy do
wymarszu w stronę kuchni, ale -
jak zwykle - czekał na
zaproszenie.
Powtórzyła się rozmowa, którą
ściany i meble w pokoju dziadka
znały na pamięć.
W końcu dziadek dał się
przeprosić i zjadł porządne
śniadanie. Po śniadaniu wyszedł
przed dom, na leżak, a babcia i
dwie wnuczki zabrały się do
sprzątania dużego pokoju.
- Wiesz, babciu - Małgosia
chciała zrobić babci
przyjemność. - Zawsze w ostatni
piątek miesiąca czuję się jakoś
tak odświętnie.
- Naprawdę!? - zawołała
babcia.
W jej głosie była wyrazna
radość. Zaraz jednak dodała
normalnym tonem:
- Być może dlatego, że jutro
sobota, wolny dzień. Kiedy byłam
małą dziewczynką, najbardziej
lubiłam sobotnie popołudnia, bo
nazajutrz nie trzeba było iść do
szkoły. Wtedy jeszcze chodziło
się do szkoły w soboty.
Popołudniami w domu pachniało
ciastem, pastą do podłogi,
lepszym obiadem, sprzątaniem...
- To tak jak u nas -
uśmiechnęła się Kasia. - Pachnie
sprzątaniem, lepszym obiadem,
ciastem też, bo w każdy piątek
babcia Witkowska piecze ciasto.
O! - powęszyła. - Już chyba
pachnie. Czujecie?
Małgosia i bacia pociągnęły
nosami. Od strony okna, za
którym zaczynał się ogród
rodziny Wysocko_Witkowskiej,
pachniało pieczonym ciastem.
- To sernik - rozpoznała
babcia. - Może wiedeński? Pewnie
będziemy poczęstowani. Od czasu,
jak pan Dzidek wyjechał z
miasta, nie ma porządnego
cukiernika. No, ale sprzątajmy.
Jakoś smutno im się sprzątało
bez Marysi i Tomka.
Tymczasem Toemk stał przy
tablicy i odpowiadał z języka
polskiego. Nawet Niezle mu szło, bo
nauczycielka chcąc, żeby
chłopiec poprawił dwójkę z
klasówki, wyjątkowo dokładnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]