[ Pobierz całość w formacie PDF ]
falsetem:
Ty skurwielu! I tak cię kiedyś dopadnę i wtedy się policzymy! Zobaczysz! '
Nie zabrzmiało to specjalnie obiecująco, zwłaszcza że jak odniosłam wrażenie słowa miały być
od razu przekute w czyn. Zanim jednak doszło do tego, rozległ się ostrzegawczy rozkaz:
Tylko bez rozrób, panowie! Szef nie życzy tu sobie żadnych awantur!
Postawa kulturysty dowodziła, że nie rzuca slow na wiatr. Pijak opuścił powoli podniesioną pięść i
sflaczały powlókł się sam do ogrodu.
Odsunęłam jeszcze jedną deskę, by nie uronić żadnego szczegółu. Niczym na scenie rozgrywały się na
moich oczach wydarzenia, których sensu nie rozumiałam i nie umiałam ich zlepić w jedną całość. Czy Ewa
Hanke również widziała coś podobnego i czy o tym myślała, podając mi adres w Izabelinie?
Ktoś wychylił się przez okno.
Hrabio! zawołał półgłosem jakiś rozkapryszony kobiecy głos. Niechże pan tu wreszcie do nas
wróci!
Gwar rozmów na chwilę przycichł i wtedy doszły mnie miarowe, wyraznie wybijane słowa, wypowia-
dane w obcym języku, wydawało mi się, że po francusku.
Hrabio! Słyszy pan? powtórzy! ten sam damski dyszkant. Czekamy na pana! Bez pana nie
możemy...
Reszta już do mnie nie dotarła. Spadło na mnie uderzenie, które wraz z gorącym, przeszywającym
mózg bólem, wrzuciło mnie w ciemność...
Ostrzegałem, że pchanie nosa w cudze sprawy może się zle skończyć poinformował mnie glos, na
dzwięk którego zadrżałam. Podniosłam głowę i ujrzałam rozmazaną w ciemności sylwetkę Jana Pabisiaka.
Dłonią namacałam duży guz pod włosami. Mimowolnie jęknęłam, lecz nie wzbudziłam należytego
współczucia.
W przyszłości chyba odejdzie ochota na przeszpiegi? usłyszałam.
Wstawałam powoli, bez niczyjej pomocy, przekonana, że Fabisiak to drań i łobuz, ale ja się muszę oka-
zać do końca damą.
Stosuje pan mało oryginalne metody wychowawcze stwierdziłam. Uważa pan, że pięść zała-
twia wszystkie problemy?
Kto tu mówi o pięści? zaśmiał się jak nieokrzesany prostak. To nie pięść. To belka spadła sza-
nownej pani na głowę. Właśnie szedłem z restauracji przez ogród, kiedy usłyszałem jakiś rumor kopnął
nogą jedną z leżących na ziemi desek. Któraś z nich musiała się obluzować i wyręczyła mnie. bo pewnie
zrobiłbym to samo z każdym, kogo bym przyłapał tu na szpiclowaniu.
..Belka? pomyślałam sceptycznie. Czy któraś z nich naprawdę mogła obsunąć się na tyle szybko,
bym tego wcześniej nie usłyszała?"
Idziemy! rozkazał Pabisiak, ujmując mnie pod ramię tak mocno, że nie mogłam się wyrwać, a
krzyczeć się bałam.
Nie opodal, pod lasem, stał czerwony golf. Fabisiak otworzył drzwiczki, wpychając mnie na przednie
siedzenie.
Tylko bez żadnych sztuczek! ostrzegł. Nie lubię być niegrzeczny wobec kobiet!
No, to mu się doprawdy udało!
Ruszyliśmy pełnym gazem w stronę Warszawy, Siedziałam jak trusia, milcząc. Ten człowiek to wa-
riat, albo niezrównoważony przestępca" pomyślałam. Może gdzieś po drodze będzie się musiał zatrzy-
mać? Modliłam się. ażeby wyrósł przed nami jakiś przejazd kolejowy, uszkodzony autobus, wypadek z
mnóstwem gapiów i milicją. Wtedy będę mogła wyskoczyć, uwolnić się. Właśnie przysięgałam sobie, że
żadna siła nie zmusi mnie już do powtórnej wizyly na ulicy Dębowej, kiedy niespodziewanie Fabisiak ło-
nem najnormalniejszym w świecie zapylał:
Dokąd mam panią zawiezć, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?
Z zaskoczenia odebrało mi mowę.
A więc nalegał. Do domu? Do kawiarni?
Czyżby naprawdę był to ten sam Fabisiak. którego jak mi się zdawało zdążyłam poznać z jak
najgorszej strony? Jeszcze trochę w tym stylu, a uszczypnę się, żeby się upewnić, że nie śnię.
Nie odpowiedziałam krótko, pchana niesprecyzowanym impulsem niech mnie pan zawiezie
do zespołu.
Odwrócił się szybko w moją stronę.
Do zespołu adwokackiego? zagadnął. No tak, mogłem się tego domyślać. Tamten mecenas
okazał się pewnie do niczego i wtedy zwróciła się do pani, co?
To nieporozumienie rzekłam. Prowadzę Zespół Porad Społeczno-prawnych, to jednak coś in-
nego niż zespół adwokacki. Pańska żona, nie ukrywam, była wprawdzie u mnie. Ale moja bytność w izabe-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]