[ Pobierz całość w formacie PDF ]
iść.
Villemann, który stał obok łóżka, kiedy Dolg unosił cudowną kulę i otwierał
kajdany, nie mógł się nadziwić, jaki świetlisty stał się ostatnio jego starszy brat.
I stawał się bardziej świetlisty za każdym razem, kiedy dotykał kamienia. Nie był
eteryczny i raczej nie należało się obawiać, że za chwilę rozpłynie się w powietrzu
i zniknie. Była w nim wielka siła i dobroć. A także mądrość. Dolg musi teraz być
bardzo mądry, myślał Villemann z podziwem.
Ocknął się z zamyślenia, kiedy starszy brat poprosił go, by pomógł mu nieść
Rafaela. Villemann podpierał chłopca z jednej strony, Dolg z drugiej. Villemann
o mało nie pękł z dumy, że może być tak potrzebny.
Dziewczynki zebrały ubrania Rafaela, które mogły mu się przydać, ale nie
było czasu na przebieranie się. Na razie Rafael musiał pozostać w nocnej koszuli.
Bardzo powoli schodzili w dół, bo Rafaelowi było trudno poradzić sobie z no-
wą sytuacją, nogi się pod nim uginały, rany po kajdanach bolały przy każdym
ruchu, w ogóle chodzenie, inne otoczenie niż pokój na strychu, a przede wszyst-
kich wielkie wzruszenie, że jest wolny, że będzie mógł opowiedzieć rodzicom,
że żyje i o tym, co mu zrobili Claude i mademoiselle, wszystko to sprawiało, że
bliski był omdlenia.
Tak, mademoiselle też brała udział w przestępstwie, poinformował Rafael
swoich wybawców, kiedy byli już na schodach. Przychodziła dwa razy dzien-
115
nie, żeby się nim zajmować, myć, przebierać, a on nienawidził, żeby go dotykała,
bo nie okazywała mu ani odrobiny troskliwości. I ona, i Claude uwielbiali wygła-
szać złośliwe i raniące uwagi, które odbierały chłopcu resztki odwagi, o co zresztą
im chodziło. Przeważnie mówili, że szalone dzieci należy trzymać w zamknięciu
albo, że powinny na nie spadać wszelkie możliwe kary świata. Celowała w tym
zwłaszcza mademoiselle. Claude, jak powiedziała Danielle, był zimny niby lód.
Rzadko kiedy co mówił, ale jeśli już, to na pewno nie było to nic przyjemnego.
Zatrzymali się wszyscy przy drzwiach wyjściowych.
Wymyśliłaś jakąś dobrą kryjówkę, Danielle? zapytał Dolg.
Nie, o niczym takim nie wiem szepnęła dziewczynka i dodała z żalem:
Początkowo myślałam, że zaproponuję, byśmy poszli do mojego pokoju, bo
tam prawie nigdy nikt nie zagląda, ale przecież mogłaby przyjść mademoiselle,
więc nie można. . .
Rafael niecierpliwił się.
Ale nie potrzebujemy żadnej kryjówki! Przemkniemy się do pałacu tak,
żeby Claude i mademoiselle nas nie zobaczyli, i od razu pójdziemy do taty i do
maman!
Reszta przyglądała mu się niepewnie.
Dolg westchnął.
Masz rację, Rafaelu. Tak byłoby najlepiej. Ale zanim stąd wyjdziemy,
chciałbym usłyszeć nieco więcej na temat tego ducha, który ci się ukazywał.
Ech, co tam bąknął Rafael, odwracając głowę. I tak nikt mi nie wie-
rzy.
Ja sam widuję upiory oznajmił Dolg spokojnie. Dość swobodnie po-
ruszam się po różnych rejonach tamtego świata, dlatego wiem, że mówisz prawdę.
Ale muszę dowiedzieć się nieco więcej o tym, co widziałeś, bo wydaje mi się, że
to ważne. Rozumiesz mnie?
Rafael patrzył na niego takim wzrokiem, jakby po długotrwałej nocy zobaczył
wschód słońca.
Czy ty naprawdę widujesz upiory? I naprawdę wierzysz w to, co mówię?
Oczywiście! No to ruszajmy! Nie mamy zbyt wiele czasu.
Znalezli niedużą piwniczkę, pod której ścianami stały kamienne ławki. Usie-
dli, a Rafael raz po raz głęboko wzdychał, jakby w ten sposób chciał wyrazić sa-
motność wielu miesięcy i radość z niespodziewanej życzliwości, jaką go otoczo-
no. Dolg okrył jego szczupłe ramionka swoją kurtką, bo w piwnicy było zimno
i wilgotno. Rafael zdążył tymczasem włożyć długie spodnie, nie miał tylko bu-
tów. Ale też na razie ich nie potrzebował, bo owinięto mu poranione stopy kocem,
który Taran zabrała z sypialni.
No, to opowiadaj! zachęcał Dolg.
Równy mu wiekiem Rafael był od niego o wiele mniejszy, widocznie więc
rodzeństwo von Virneburg odziedziczyło po matce te drobne, delikatne figurki.
116
Rafael, który przez cały rok skazany był wyłącznie na własne towarzystwo
i na niechciane wizyty Claude a i mademoiselle, siedział teraz wśród rówieśni-
ków i rozkoszował się ciepłem płynącym z poczucia wspólnoty, które przepędza-
ło chłód panujący w pomieszczeniu, jak i wewnętrzny chłód samotności. Raz po
raz ocierał łzy ulgi.
W końcu opowiedział o starszym mężczyznie, którego widywał z okna swego
pokoju. O tym, jak ta dziwna postać przemykała się między drzewami, a potem
niedaleko zamku rozpływała w powietrzu.
Ty mówisz teraz o oknie twojego pokoju w pałacu, prawda? uściślił
Villemann, który bardzo lubił takie rozsądne pytania.
Tak, i myślałem wtedy, że to bardzo ważne, bym o wszystkim opowiedział
rodzicom, ale oni się bardzo gniewali i od tego czasu zawsze, kiedy mieliśmy
mieć gości, musiałem siedzieć w swoim pokoju, zamknięty na klucz.
Taran wtrąciła trzezwo:
Ja ci wierzę, że widywałeś tego starego człowieka. I myślę, że to ten sam,
którego i my spotkaliśmy. Rabin Etan.
Rafael spojrzał na nią.
Wuj Etan? Nie, to nie on. Wuj Etan zwykł przychodzić do mojego poko-
ju, kiedy nikt nie widział. A zanim jeszcze zacząłem widywać ducha, wuj Etan
bardzo wiele mnie nauczył.
Takich rzeczy jak te? zapytała Taran, wyciągając kartkę z rysunkami.
Villemann pokazał też swoją.
Tak, właśnie takich. I musiałem się tego wszystkiego uczyć na pamięć. Ale
tylko tego, co masz ty, Villemann. Rysunku Taran nigdy nie widziałem.
Nie, ona to dostała tylko dlatego, że jest dziewczyną wyjaśnił Villemann
nie bez złośliwości.
Ale to właśnie moje tablice są ważne! prychnęła Taran.
No, no uspokajał ich Dolg. Popełniasz błąd, Taran, sądząc, że duch
wygląda jak żywy człowiek. Ja też widziałem tego ducha, kiedy jechałem teraz
do zamku. Wyjechałem z lasu i natychmiast zobaczyłem go w parku. To starszy
mężczyzna i rzeczywiście rozpływa się w powietrzu.
Och! jęknęła Danielle wytrzeszczając oczy.
Rafael poszukał ręki Dolga. Bardzo potrzebował wspólnoty i zrozumienia.
Z dającą poczucie bezpieczeństwa ręką w swojej dłoni mógł opowiadać dalej.
Wuj Etan nigdy więcej potem nie przyszedł.
Tak, ja też o tym wiem przyznała Danielle. On się bardzo kłócił
z rodzicami, nie pamiętasz?
Pamiętam. I oni wypędzili go, zakazali mu się pokazywać we dworze, po-
wiedzieli, że służba będzie do niego strzelać, jak jeszcze kiedyś przyjdzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]