[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli chcesz... - Ku zaskoczeniu Riki spiął konia. Nie
chciała od niego odstać, więc zrobiła to samo.
- Ej, poczekajcie! - zawołał za jej plecami Erik.
- Dalej, wy dwaj - odpowiedział mu Ottar. - Ruszajcie się.
Grant gnał coraz szybciej i stopniowo się oddalał.
- Tylko nie to - sapnęła Rika, zmuszając klacz do jeszcze
większego wysiłku.
Za plecami słyszała krzepiące parskanie i tętent konia Ottara.
Nie zauważyÅ‚a jednak nisko zwisajÄ…cej, zaÅ›nieżonej gaÅ‚Ä™zi blo­
kujÄ…cej jej drogÄ™. PÄ™dziÅ‚a tak szybko, że nie zdążyÅ‚aby jej omi­
nąć. WtuliÅ‚a siÄ™ w szyjÄ™ klaczy... na krew Thora, omal nie spad­
ła na ziemię! Za sobą usłyszała stłumiony krzyk.
Ottar.
ObejrzaÅ‚a siÄ™ akurat w chwili, gdy chÅ‚opak lÄ…dowaÅ‚ w Å›nie­
gu. Jego wałach natychmiast zaczął uciekać.
- Stój! - krzyknął za nim Ottar.
Rika spojrzała przed siebie. Widziała gąszcz drzew, ale Szkot
już jej znikł z oczu. Do diabła, co on wyrabia?
- Grant! - zawołała pełną piersią.
Bez skutku.
Ogarnęła ją paraliżująca pewność. Grant nie zamierza na
nich poczekać. Rejteruje. Obróciła się w siodle i zobaczyła, że
Erik i Leif przystają koło Ottara.
- Pomóżcie mu! - krzyknęła i ścisnęła boki klaczy.
- Poczekaj na mnie! - odkrzyknÄ…Å‚ Ottar.
- Nie ma czasu!
Klacz poniosÅ‚a jÄ… naprzód, za Grantem, a jej pozostaÅ‚o wal­
czyć o utrzymanie siÄ™ w siodle. ChÅ‚opcy woÅ‚ali za niÄ…, ale zle­
kceważyła te okrzyki. Po kilku minutach ich głosy przestały być
słyszalne i wokół niej zapadła złowroga cisza.
Zlady kasztana byÅ‚y w Å›niegu wyraznie widoczne. Prowadzi­
Å‚y w gÅ‚Ä…b lasu i nagle skrÄ™caÅ‚y na poÅ‚udnie, ku szczytowi wzgó­
rza. Do diabła! Rika zacisnęła dłonie na grzywie klaczy, oparła
się o kulę u siodła i zaczęła zdobywać wzniesienie.
Serce wyrywało jej się z piersi. Wszystko, co dla niej było
ważne, zależaÅ‚o od posagu. MusiaÅ‚a go mieć, ale do tego po­
trzebowała Granta.
Na szczycie wzgórza jej klacz stanęła dęba.
- Ojej! - Rika wyleciała z siodła i twardo wylądowała
w śnieżnej zaspie. - Uff! - Zanim zdążyła się pozbierać, silna
ręka podniosła ją z ziemi, ciągnąc za kaptur peleryny.
Grant!
Dzięki Bogu.
Obróciła się, gotowa zwymyślać go od najgorszych. Słowa
zamarły jej na wargach.
- In... Ingolf - bąknęła przerażona.
- Dzień dobry, dziewko. Wiedziałem, że będziesz tędy
przejeżdżać, więc na ciebie poczekałem. Jakie to szczęście,
że mąż cię opuścił. - Ingolf wyszczerzył zęby i podniósł
ramiÄ™.
Widziała zbliżającą się pięść, ale nie była w stanie zrobić
uniku. A wiÄ™c tak to siÄ™ skoÅ„czy. Zginie marnie w szkockim le­
sie. Albo zostanie oszczędzona i potem spotka ją jeszcze groszy
los. Znajdzie się w rękach Brodira.
Nagle dziki okrzyk przeszyÅ‚ powietrze. Ingolf zamarÅ‚ z unie­
sioną pięścią.
- Spróbuj tylko ją uderzyć, to utnę ci rękę!
Rika obróciła się i głośno nabrała powietrza.
- Grant!
StaÅ‚ na wzniesieniu, purpurowy na twarzy. Z koÅ„ca jego dÅ‚u­
giego sztyletu jak kawał zgniłego mięsa bezwładnie zwisał
Rasmus.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Najwyrazniej opuścił go rozsądek.
George pchnął ciało martwego obwiesia na ziemię i schował
sztylet. W sekundę pózniej miał w dłoni miecz, który podarował
mu Prawodawca.
Czemu, do diabÅ‚a, nic uparÅ‚ siÄ™, żeby MacInnes z nimi poje­
chał? Mógłby wtedy powierzyć Rikę i chłopców opiece Szkota
i odjechać z czystym sumieniem.
- Ale będzie zabawa - powiedział Ingolf i również dobył
miecza.
Rika sięgnęła po sztylet.
- Kobieto! - George przesłał jej surowe spojrzenie. - Nie
mieszaj siÄ™ do tego.
Zawahała się. Grant zauważył jej krwiożerczą minę i dłoń,
która zatrzymała się o włos od rękojeści sztyletu. Był gotów
wkroczyć w razie, gdyby uczucia wzięły u niej górÄ™ nad rozsÄ…d­
kiem, ale Rika siÄ™ opanowaÅ‚a. Wciąż krzyżujÄ…c z nim spojrze­
nia, cofnęła się kilka kroków.
- Nie martw się - powiedział. - Zaraz będzie po wszystkim.
- Masz rację, Szkocie. - Ingolf zaatakował.
George sparowaÅ‚ ciÄ™cie, ale omal nie straciÅ‚ równowagi. In­
golf ponownie wykonaÅ‚ szeroki zamach i wtedy George rozpo­
znał miecz Gunnara.
Na Boga, był gotów. Poleciały iskry, a ciszę rozdarł szczęk
metalu. Gunnlogi zderzył się z mieczem Ingolfa.
Przez chwilÄ™ walczÄ…cy próbowali siÄ™ wzajemnie prze­
pchnąć.
- Do pioruna!
George potknął się o ciało Rasmusa. Próbował utrzymać
równowagę, ale śnieg był za głęboki.
- George! - krzyknęła Rika.
Miecz Ingolfa już opadał ze świstem.
George przetoczył się w lewo, serce podeszło mu do gardła.
Próbował zasłony, ale ostry ból szarpnął go za lewy bark.
Spóznił się. Poczuł zapach własnej krwi i zrozumiał, że jest po
wszystkim. Bark zalało mu gorąco.
Spojrzał Ingolfowi w oczy. Biła z nich żądza mordu. Ingolf
uniósł miecz, by zadać śmierć.
George.
Rika nazwała go George'em.
Zebrał siły, uchwycił miecz oburącz i czekał na uderzenie,
by je odbić. Ale uderzenie nic nastąpiło. Uśmiech nagle znikł
z twarzy Ingolfa, a z jego ust wyrwał się krzyk.
George nie wierzył własnym oczom. Za Ingolfem stała Rika,
trzymając ociekający krwią sztylet. Zaraz potem odepchnęła
szubrawca z drogi i przyklękła.
- O Boże, George. - ZatrzymaÅ‚a wzrok na jego ranie. - Bar­
dzo z tobÄ… zle?
- To drobiazg... au! tylko rozcięta skóra. - Ano, tak, skóra
i mięsień. George spróbował usiąść, krzywiąc się z bólu.
- Wszystko w porządku - powiedział, ale świat wirował mu
przed oczami, wiedział więc, że wcale nie jest w porządku.
Dzięki Bogu, że Ingolf zranił jego lewy bark, a nie prawy.
Rika odsłoniła ranę, odchylając przesiąknięte krwią futra,
i wydała cichy okrzyk.
- Nie jest tak zle... Pomóż mi wstać. - Wpatrywał się
w rannego Ingolfa, który usiłował się podnieść, chociaż broczył
krwią jak szlachtowana świnia. George chciał dokończyć dzieła,
ale głowa mu pękała, a żołądek podchodził do gardła. - Do
diabła, kobieto, puść mnie!
Rika nie posłuchała i delikatnie ułożyła Granta na śniegu.
Zręcznie rozcięła mu trok przytrzymujący tunikę na ramieniu
i oderwała rękaw koszuli.
- Trzeba będzie zszyć tę ranę, ale tutaj tego nie zrobię.
Zbyt słaby, by stawić opór, George tylko patrzył, jak Ingolf
na miękkich nogach zbliża się do klaczy Riki, ciągnąc za sobą
miecz Gunnara.
- Muszę... muszę go zatrzymać.
Ingolf wdrapaÅ‚ siÄ™ na grzbiet klaczy i znikÅ‚ miÄ™dzy drzewa­
mi.
Hałas zwrócił uwagę Riki.
- Nie!
George pojął jej zamierzenie, więc chwycił ją za nadgarstek.
Za nic, nawet za cenę zobaczenia Sommerleda przy życiu, nie
pozwoliłby jej ruszyć w pościg za Ingolfem.
- Niech ucieka, zostaw go w spokoju.
- Ale...
U stóp wzniesienia rozlegÅ‚o siÄ™ woÅ‚anie Ottara. George wy­
ciÄ…gnÄ…Å‚ szyjÄ™. Trzej mÅ‚odzi ludzie wspinali siÄ™ na wzgórze, ciÄ…g­
nÄ…c za sobÄ… konie z okrytymi pianÄ… pyskami.
Rika spojrzała tam, gdzie Ingolf skrył się między drzewami.
W miejscu walki śnieg był obficie zbroczony krwią.
- Chcesz mieć posag czy nie? - spytał George.
Spojrzała mu w oczy.
- ChcÄ™.
- To daj spokój Ingolfowi. Ze znalezieniem go i dobijaniem
będzie więcej kłopotu niż to warte. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl