[ Pobierz całość w formacie PDF ]

co też Bóg uczynił z istoty, którą tak kochałem, i może ten odrażający widok przesłoni mi mękę
wspomnienia. Pan pójdzie ze mną, nieprawda? Jeśli to panu nie sprawi przykrości...
- Co panu powiedziała jej siostra?
- Nic. Była bardzo zdziwiona, że obcy człowiek chce kupić działkę i przenieść Małgorzatę
do innego grobu i natychmiast podpisała upoważnienie, o które ją poprosiłem.
- Niech mi pan wierzy, trzeba poczekać z tym przeniesieniem do chwili, kiedy pan będzie
już zupełnie zdrów.
- O, starczy mi sił, niech pan będzie spokojny. Zresztą, oszalałbym, gdybym jak najszybciej
nie załatwił tej sprawy, której spełnienie stało się dla mnie dręczącą potrzebą. Przysięgam panu, że
nie uspokoję się dopóki nie zobaczę Małgorzaty. Może to skutek gorączki, która mnie trawi, zmora
bezsennych nocy rezultat mojego obłędu. Ale choćbym nawet, ujrzawszy ją, miał zostać trapistą
jak pan de Ranc'e - zobaczę.
- Rozumiem pana i jestem do pańskiej dyspozycji. Widział pan Julię Duprat?
- O, tak, widziałem ją tego samego dnia, kiedy wróciłem po raz pierwszy.
- Czy oddała panu papiery zostawione dla pana przez Małgorzatę?
- Oto są.
Armand wyciągnął spod poduszki papiery zwinięte w rulon i natychmiast wetknął je tam z
powrotem.
- Umiem już to na pamięć, co tam jest napisane. Od trzech tygodni czytam je po dziesięć
razy dziennie. Pan je też przeczyta, ale później, kiedy będę spokojniejszy i kiedy będę mógł
opowiedzieć panu, ile w tych wyznaniach jest serca i miłości. Na razie chciałbym prosić pana o
przysługę.
- Słucham.
- Czy pański powóz jest na dole?
- Tak.
- Czy zechce pan wziąć mój paszport i pójść na poste-restante, aby dowiedzieć się, czy są
dla mnie jakieś listy? Mój ojciec i siostra powinni byli pisać do mnie do Paryża. Wyjechałem tak
pośpiesznie, że nie miałem nawet czasu, aby zajrzeć na pocztę przed wyjazdem. Kiedy pan wróci,
pójdziemy razem do komisarza policji, aby omówić z nim sprawę jutrzejszej ceremonii.
Wziąłem paszport Armanda i udałem się na ulicę Jean Jacques Rousseau.
Były tam dwa listy na nazwisko Duval, wziąłem je więc i wróciłem. Armand był już
całkowicie ubrany i gotów do wyjścia.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Dziękuję - rzekł odbierając listy, a spojrzawszy na nie dodał: - Tak, od ojca i siostry. Byli
na pewno zaskoczeni moim milczeniem.
Otworzył listy i raczej odgadywał je, niż czytał, gdyż zawierały po cztery strony każdy. Po
chwili złożył je i rzekł:
- Chodźmy, odpowiem na nie jutro.
Poszliśmy do komisarza policji, któremu Armand wręczył upoważnienie siostry
Małgorzaty. Komisarz dał mu w zamian polecenie dla dozorcy cmentarza. Ustaliliśmy, że
przeniesienie zwłok odbędzie się o dziesiątej rano, że przyjadę po niego o godzinę wcześniej i
razem udamy się na cmentarz.
Byłem ciekaw, jak to wszystko się odbędzie, i wyznam, że nie spałem całą noc. Gdy o
dziewiątej rano wszedłem do pokoju Armandiego, był straszliwie blady, ale na pozór spokojny.
Uśmiechnął się i podał mi rękę.
Świece w lichtarzu były wypalone do końca. Wychodząc, Armand zabrał ze sobą gruby list,
zaadresowany do swego ojca, list, który był chyba powiernikiem jego nocnych rozmyślań.
W pół godziny później byliśmy na cmentarzu Montmartre. Komisarz już na nas czekał.
Skierowaliśmy się nieśpiesznym krokiem w stronę grobu Małgorzaty. Komisarz szedł przodem,
Armand i ja podążaliśmy za nim w odległości paru kroków.
Od czasu do czasu czułem drżenie ręki mego towarzysza. Wtedy spoglądałem na niego, on
zaś uśmiechał się, rozumiejąc moje spojrzenie. Jednakże od chwili, kiedy wyszliśmy z domu, nie
zamieniliśmy ani słowa.
Nie dochodząc do grobu, Armand zatrzymał się, aby otrzeć twarz zroszoną grubymi
kroplami potu. Skorzystałem z tego, aby odetchnąć, gdyż i ja miałem serce ściśnięte jak w
kleszczach.
Kiedyśmy podeszli do grobu, kwiaty były już uprzątnięte, żelazna krata usunięta i dwóch
ludzi oskardami rozrzucało ziemię.
Armand oparł się o drzewo i patrzył. Zdawało się, że całe życie przesuwa mu się przed
oczyma.
Nagle jeden z oskardów zgrzytnął, uderzywszy o kamień. Armand szarpnął się do tyłu,
jakby przeszyty prądem i ścisnął mi rękę z taką siłą, że odczułem ból. Następnie grabarz wziął
szeroką łopatę i zaczął z wolna rozkopywać grób. Gdy wreszcie natrafił na kamienie, które
pokrywały trumnę, wyrzucał je jeden po drugim.
Obserwowałem bacznie Armanda. Bałem się, by wzruszenie, które najwidoczniej tłumił w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl