[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie widzi, żeby ci kidnaperzy byli tacy bystrzy.
Patrz, jak dali się wykołować przez jedną słabą
dziewczynę. Co powiesz?  Czekając na odpo-
wiedz, klepnął Kinga przyjaznie po plecach.  Jeśli
chcesz, zaraz wyślę po nią jednego z chłopaków.
Wiem, co Jesse dla ciebie znaczy... dla nas wszyst-
kich. Ale wiem też, jak ciężko przeżyła tę historię.
Dziś rano po raz pierwszy zobaczyłem, jak się
uśmiecha, kiedy wsiadła na tego konia.
King przez chwilę chodził nerwowo tam i z po-
wrotem przed drzwiami stajni, w końcu wcisnął
ręce do kieszeni z bezsilną rezygnacją.
 Niech sobie pojezdzi  zgodził się niechętnie.
 Ale jeśli nie wróci do południa, jedziemy jej
szukać.
 Jasne, szefie  przytaknął Turner i nic już nie
mówiąc, zabrał się z powrotem do roboty.
Słońce było rozżarzone niemal do białości. Ani
jedna chmurka na jasnobłękitnym niebie nie śmia-
ła osłabić upału. Połamane zdzbła wyschniętej,
Sharon Sala 139
brunatnej trawy wzbijały się niczym kurz spod
kopyt biegnącego lekkim kłusem konia. Miał
rozdęte chrapy i uszy nastawione w szpic, by
wychwycić dzwięki płynące od jezdzca. Nie znał
takiego odgłosu jak śmiech, ale spontanicznie
zareagował na radość Jesse. Uniósł łeb i zarżał
głośno, płosząc stado bydła pasące się na wysuszo-
nym pastwisku.
Jesse czuła siłę zwierzęcia, ale się nie bała.
Umiała sobie radzić z Tarikiem i całkowicie mu
ufała. Sam King go ujezdził.
 Jesteśmy prawie na miejscu  odezwała się do
konia, który zastrzygł uszami na dzwięk jej głosu.
Poznała moment, kiedy ogier wyczuł wodę.
Wydłużył krok i szarpnął wędzidło, ale Jesse nie
zamierzała popuścić wodzy. Jej ręce nie były jeszcze
dość silne, żeby go opanować w pełnym galopie.
Wjechała na łagodne wzgórze nad stawem i na
chwilę zatrzymała konia. Pózniej pozwoliła mu
przebiec krótki dystans do brzegu wody, gdzie
nadal z rzadka rosły zielone kępki trawy. Ze-
skoczyła z siodła, ale nie uwiązała Tarika; wie-
działa, że wyszkolony przez Kinga, sam się nie
oddali. Poczuwszy swobodę, wielki ogier rozdął
aksamitne nozdrza, pochylił łeb i zaczął bez
pośpiechu skubać trawę wokół stawu.
Jesse nie wahała się dłużej. Rozejrzała się, by
się upewnić, że jest sama, zrzuciła buty, a w ślad za
nimi resztę przepoconego ubrania.
140 UPRAGNIONE DZIEDZICTWO
Woda była chłodniejsza, niż się spodziewała.
Weszła najpierw po łydki, potem po uda, w końcu
zanurzyła się cała w kuszących głębinach.
Poczuła się jak w raju. Pamiętała z dawnych lat,
że nic nie może się równać z kąpielą na golasa
w gorący, letni dzień. Pływała, kładła się na falach,
taplała się po pas w wodzie, aż zaczęła ją piec
skóra na plecach. Uświadomiła sobie, że pewno
przeholowała i spaliła się na słońcu, ale kąpiel była
tego warta.
Ociągając się, wyszła z wody i oklepała lekko
połą koszulki szybko schnące ciało. Teraz, kiedy
była na brzegu, zaczęło się jej spieszyć. I tak już za
długo jest poza domem. Włożyła buty i starała się
bezskutecznie przeciągnąć grzebieniem po mok-
rych, skłębionych włosach, kiedy do jej uszu dotarł
jakiś tumult dochodzący zza wzgórza.
Gwizdnęła na konia, witającgouśmiechem, gdy
natychmiast odpowiedział na wezwanie. Ogier
podbiegł lekkim kłusem, również zaniepokojony
dochodzącym dzwiękiem. Zatańczył w miejscu,
gdy próbowała go dosiąść, lecz szybko ściągnęła
wodze, przywołując go do porządku, i wskoczyła
mu na grzbiet. Im wyrazniej słyszała hałas, tym
większą zyskiwała pewność, co zobaczy ze szczy-
tu wzgórza.
I rzeczywiście, miała przed sobą spłoszone
stado dwulatków. Wszystko stało się jasne, kiedy
stado rozpierzchło się w panice, ukazując goniącą
Sharon Sala 141
je zajadle sforę psów. Jesse patrzyła bezradnie, gdy
jeden z koni upadł na kolana. Krzyknęła i ruszyła
ku niemu, ale koń szybko się podniósł i rzucił do
ucieczki.
Odetchnęła z ulgą i postanowiła jechać na
ranczo po pomoc, kiedy seria niespodziewanych
wypadków kazała jej zmienić decyzję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl