[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znów zwróciła wzrok ku górze i powiedziała do niego:
- Och, doktorze Cameron... to znaczy, Kirk... gotowa jestem przysiąc, że nie jest to
praca zwykłego fotografa z przedmieścia. Jestem prawie pewna, że posiadasz
albumy z dziełami Julii Margaret Cameron!
- Julia Margaret Cameron? - uniósł brwi. - A któż to taki? Czyżby jakaś zapomniana
prapraciotka?
- Nie - stanowczo pokręciła głową. Po chwili, gdy brzmienie nazwiska dotarło do
niej, poprawiła się: -No... być może... ale właściwie to nie ma znaczenia. Cała rzecz w
tym, że jest ona uważana za największego fotografika-kobietę epoki wiktoriańskiej,
a niewykluczone, że również wszechczasów! Te zdjęcia... Spójrz... To nie może być
praca nikogo innego! Jestem niemal pewna. Chodz tutaj i zobacz.
Kucnął przy niej na zakurzonej podłodze, zadowolony, że jego pomysł odwiedzenia
strychu okazał się tak szczęśliwy.
- Czyż nie dostrzegasz tego piękna - zawołała z entuzjazmem. - Popatrz tylko na te
pary ustawione i oświetlone... - Wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do mówienia mu
per "ty", westchnęła głęboko: - Och, doktorze Cameron, pomyśleć tylko, że wszystko
należy do pana... Oni są pana przodkami.
- Przestań, Saro. Nie mów mi, że w twoim własnym domu lub przynajmniej w domu
twych rodziców nie ma takich szpargałów. Każda brytyjska rodzina musi mieć
szuflady pełne starych fotografii.
Sara zaprzeczyła.
- O nie, nie masz racji. Co najwyżej parę zwykłych zdjęć. Tylko bogatsze rody mają
całe albumy, a bardzo niewiele posiada zdjęcia tej klasy. - Jej wzrok spoczął na
wyrafinowanych kształtach ptaków i kwiatów, które zdobiły każdą stronę fotografii.
W zachwycie pokręciła głową.
- A twoja własna rodzina? - spojrzał na nią badawczo. Głos dziewczyny załamał się
nieco.
- Moja rodzina, niestety, nigdy nie miała pieniędzy na wydatki tego rodzaju. Dlatego
tak ci zazdroszczę. Masz na tych kartkach całą rodzinną historię. - Spojrzała na
niego błagalnie. - Jak możesz myśleć o sprzedaniu takich pamiątek... One są częścią
ciebie, twoich nie narodzonych dzieci i wnuków. Wybuch Sary zaskoczył go. -
Chwileczkę - uśmiechnął się. - Pamiętaj, że jesteś tutaj, by ułatwić mi sprzedaż.
Twoja firma dostanie niezłą prowizję od tego wszystkiego - zatoczył ręką wokoło.
Poczuła, jak krew nabiega jej do policzków i ku wielkiemu skrępowaniu duże łzy
zakręciły się w jej zielonych oczach.
- Doskonale o tym wiem - wyszeptała - i dlatego nagle poczułam się tak okropnie.
Pochylił się nad nią i objął ramieniem.
- Saro, kochanie, to ty czasem mnie zawstydzasz. Jeśli te rzeczy tak wiele dla ciebie
znaczą, nic nie stoi na przeszkodzie, byś stała się ich właścicielką. Daję ci je w
prezencie, są twoje.
Wyrwała się z jego objęć, jak gdyby oparzona słowami i dotykiem. - Nie, nie... Ty
naprawdę nic nie rozumiesz! Ja ich nie chcę, one są twoje i nigdy nie powinny...
nigdy nie mogą należeć do kogoś innego, obcego. Doprawdy, niczego nie dostrzegasz.
Możesz zastąpić mebel meblem, obraz obrazem, ale swojej przeszłości niczym nie
zdołasz zastąpić! - Gniew płonął w jej oczach, gdy patrzyła na niego, a jej dolna
warga drżała jak od powstrzymywanego płaczu. Dlaczego nie był w stanie
zrozumieć?
- Saro, na miłość boską. To są tylko jakieś zdjęcia i w dodatku niezle zakurzone. -
Był zdezorientowany, zupełnie nie wiedział, jak zareagować. Miał na dzisiaj dość
zapłakanych kobiet. Po tym jak Dolores zrobiła mu scenę z samego rana, nie miał
już siły, by stawić czoła następnej.
- Czy wszyscy Amerykanie są takimi materialistami jak ty? - wybuchnęła.
- Jak śmiesz nazywać mnie materialistą?! Tym razem posunęłaś się za daleko. Do
diabła, właśnie ofiarowałem ci te wszystkie śmieci. - Wiedział, że mówiąc w ten
sposób trochę przesadził, lecz nie potrafił się opanować. - Gdy ty robiłaś maturę, ja
już uczyłem studentów... - żachnął się gniewnie.
Spojrzała na niego spod wilgotnych rzęs. Oczy wciąż miała pełne łez, lecz jej dolną
wargę wygiął pogardliwy grymas. Rozgniewany chwycił ją za ramię, wbijając palce
w delikatne ciało. Poczuła przejmujący ból. Trzymał ją na wpół odwróconą, lekko
przegiętą. Ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Na chwilę bliskość i ciepło
mężczyzny oszołomiły dziewczynę. Nie wpatrywała się już w jego gniewne oczy.
Spoglądała na wargi. Poczuła, że jej usta rozchylają się do pocałunku.
Nagle puścił jej ramię i otrząsnął się.
- Do licha! Do licha z tobą, panno Phillips! Nie jestem taki jak wasi wymuskani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]