[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuli, i w pasji najgłębszej nie mógł jej znalezć. Próbował raz, drugi, trzeci, czwarty - i dziesiąty -
nadaremnie. Książę raz wraz mdlał z bólu, krzyczał pod nożem - wreszcie począł bronić się, bić,
policzkować doktora i pannę. Lekarz musiał odstąpić. Pościel była zalana krwią - podłoga, sprzęty i
naczynia okrwawione. Założył tedy umiejętny opatrunek, zawiązał wszystkie rany i oświadczył, że
odjeżdża. Zaznaczył, że trzeba czekać. Chory miał nadal leżeć w łóżku. Panna Salomea kazała
Szczepanowi, żeby podał konie. Była głęboko zasmucona. Cały jej wysiłek poszedł na marne.
Wskoczyła na miejsce furmańskie i gdy chirurg się usadowił, pognała w cwał tą samą drogą. Jakże
przykrą była ta jazda, ileż znów w niej było beznadziei! W dodatku doktor nie zachowywał się
poprawnie - był dość brutalnym poszukiwaczem swego honorarium. Znużona odtrącaniem go, pełna
gniewu, ohydy i męki dusznej odstawiła eskulapa do miasta. Z dala od rogatek, w polu wysiadł i, dla
ostrożności, udał się do swych pieleszy na piechotę. Panna Brynicka pożegnała go i cwałem wróciła w
swe strony. Nad ranem, lecz jeszcze o ciemnej nocy odstawiła i oddała w ręce Ryfki kradzioną parę
koni i sanki. Szczepan pod jej nieobecność obmył chorego, zmienił zakrwawioną pościel i bieliznę,
wyszorował z plam podłogę i sprzęty. Odrowąż jęczał przez sen. Panna Salomea poszła spać znużona
na ciele i duszy, pełna wewnętrznego zimna i wzgardy.
7
Jednej z następnych nocy po trudach i niewywczasach zasnęła twardo jak jeszcze nigdy. Chory
powstaniec, ciągle z gorączki na pół przytomny, drzemał w mroku izby. Nawiedzały go sny znikome,
pełne potwornych zjaw i koszmarów... Wtem wyrwał go z tej na pół przytomności odgłos końskiego
stąpania za ścianami domu. Książę słyszał najwyrazniej, że ktoś do dworu podjechał na koniu, że się
ostrożnie posuwa wzdłuż ścian i że tuż za oknem koń z nogi na nogę przestępuje. Każde o grudę
uderzenie kopyta odbijało się w uchu, w mózgu i w duszy. Gorączkowa wyobraznia stawiała w mroku
przed oczy postać ciemnego jezdzca. Nagle rozległo się ciche kołatanie w szybę palcem, ostrożne a
natarczywe. Chory je słyszał. Począł budzić pannę Miję, wołać na nią coraz wyrazniej. Gdy wciąż twardo
spała, musiał wstać i na swej obolałej nodze pokusztykać do jej posłania. Dotknął ręką zwieszonej
głowy i pociągnął za włosy, żeby obudzić. Ocknęła się i przez chwilę siedziała na pościeli nie mogąc
przyjść do siebie. Szepnął jej nad uchem, że stukają. Pojęła sama i wciąż nasłuchiwała. Odrowąż
zrozumiał, że musi być chyba coś najgorszego, bo poczęła modlić się z cicha, szeptem bolesnym i
jękliwym, przez szczękające zęby. W mgnieniu oka porwała się, wciąż łykając stargane modlitewne
sylaby, wrzuciła na się ciepłe okrycie i rękoma febrycznie drżącymi zapaliła świeczkę w latarni. Jak ptak
wionęła do zimnej sali, otwarła drzwi wejściowe i ze zduszonym piskiem na dwór wypadła. Chory
wychylił się ze swego łóżka, podpatrując, co się też okaże - i czy trzeba będzie ukrywać swą książęcą
mość w stodole.
Usłyszał w sieni dworskiej radosny krzyk panienki i po chwili zobaczył przy blasku latarni wniesionej do
sali, że jego opiekunka wisi u szyi i kołysze się w ramionach wysokiego, starego człowieka. Pocałunek
tych dwojga był niemy i ekstatyczny, trwał bez końca. Gdy nareszcie przychodzień postawił pannę Miję
na ziemi, Odrowąż zobaczył jego twarz. Był to człowiek wysoki, z siwymi wąsami - ubrany w kubrak z
futrem, w baranią czapkę i wysokie buty. Książę domyślił się, że to jest ojciec. Stary Brynicki, wszystek
jeszcze śniegiem zasypany i w soplach zlepiających włosy, przypatrywał się córce. Coś do niej czy do
siebie szeptał gładząc ją po głowie ręką, z której nie zdążył ściągnąć prostackiej rękawicy o jednym
palcu. Blask latarni padł w głąb sypialnej izdebki. Rzuciwszy tam okiem starzec dojrzał nagle człowieka
w łóżku córki i z głębokim zdumieniem skinął ręką. Panna Salomea zaczęła prędko, jednym tchem
rozpowiadać historię rannego - przybycie po bitwie małogoskiej, wszystkie przejścia i okoliczności,
rewizje i jazdę do miasta. Stary Brynicki słuchał posępnie, bez ufności i niecierpliwie. W trakcie tego
wywodu wszedł do izby sypialnej. Zdjął czapkę i wzniósłszy wysoko latarnię z bezwzględnością
przypatrywał się rannemu. Ten podzwignął się na łokciu i bezmyślnym uśmiechem witał ojca swej
opiekunki.
- Gdzież to kolega zostałeś tak poraniony? - zapytał starzec.
- Pod Małogoszczem.
- To was tam poczciwy rodak Dobrowolski z Gołubowem i Czengierym macał. Niezbyt wam tam
poszło...
- O, nie!...
- I to aż tak ciężkie są rany, że panieńskiego łóżka trza było do opatrzenia?
- Panna Salomea była tyle łaskawa, że mię tu umieściła, gdym przyszedł.
- Jakież to są rany? Bo to ja stary jestem praktyk. Na ranach się od dawna rozumiem. Może uśmierzę
te delikatne bóle.
Bez pardonu odchylił kołdrę i począł lustrować rany na głowie, pod okiem, na plecach, piersiach, w
biodrze... Nie były to jednak oględziny zaradcze, lecz raczej badanie prawdy i istoty zjawiska. Rany nie
wzruszyły starego żołnierza. Coś tam półgębkiem radził przykładać - a kuli szukać wciąż, tnąc miejsce
naokoło rany, nawet samemu... Zakonkludował:
- A jak tu kolegę zdybią, to nie tylko puszczą z dymem wszystko, co zostało, ale i tobie nie zborgują.
Lepiej może na kurację do lasu uskoczyć. Swierczyna wyciąga gorączkę. Błoto, jak się na nim śpi,
podgaja te tam postrzały. Sama kula prędzej by wypadła, bo ją do ziemi ciągnie.
- Ja tego samego pragnę. %7łebym tylko mógł ustać na nogach i chodzić! Brynicki spoczął na sofce i
patrzał w tego gościa zaczerwienionymi oczyma. Panna Salomea przysiadła u jego nóg i całowała ręce,
nogi, nawet pasy rzemienne i steraną, w śniegach i błotach unurzaną kurtę.
- Buty mi się oto drą! Przemakają, do kaduka! Niech no mi Szczepan szuka tamtej pary. Choć to i
podniszczone, aleś będą lepsze. %7łeby mi je tylko łojem tęgo wysmarował!
- Aojem... - szepnęła w żalu.
- Nie ma?
- Ani odrobiny.
- No, to trudno, i tak wciągnę, na sucho. Ile to tygodni onuczki te same! Koszul mi, dziecko, szukaj!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]