[ Pobierz całość w formacie PDF ]

10 pazdziern. (środa).
Chodziłem w Klomby i na pola. Dzień śliczny, jasny. Słońce oświeca, ale nie
ogrzewa zamierających pól. Jak smutno teraz w Klombach! Olchy, wiązy, graby,
buki, dęby, osiczy-na i leszczyny  wszystko zjedzone rdzą, wszędzie ta gra
niemile krzyczących kolorów. Modrzewie tylko a świerki tulą się w swe zielone,
przepyszne delie. Na dalekie lasy olszowe pada czasami płat światła  wtedy
mienią się jaskrawe barwy, wytwarzając szczególną grę kolorów: wydaje się, jakby
ten las płonął. Suche Mście szeleszczą pod nogami...
Na polach rosną jasnozielone oziminy z szybkością otulając skiby, lecz smutno
tam już. Został tylko nagi, czarny grunt i  słońce, nie ma między nimi zgody,
są jak rodzice po stracie dzieci  zimni; jeśli się całują, to nie ma w
pocałunkach uczucia, ciepła. Nie ma cichych szmerów kłosów dojrzałych, szelestu
świeżych, operlonytih liści, cieniów kołyszących się traw... Ciemny i spokojnie
pci.-jp.ay smutek upadł na twarz ról, w czarnych bruzdach wyryia się ponura i
dolegliwa myśl jedna, niezmienna jak prawo: życie moje jest umieraniem. Lubię
jednak jesień, ach  " lubię! Stojąc na wzgórzu lubię patrzeć w tę smutną,
przejrzystą dalekość widnokręgu. Nic mój wzrok tam nie spotka, jak nie spotykam
w życiu nic, co nazywa się weselem.
Smutno mi. Z dniem każdym zwiększa się moja tęsknota za Helenką. Przypominam
sobie jej uśmiechy jasne i szczere, jej wesołość naturalną jak blaski słoneczne,
te tyle miłe minki udające obojętność lub zamarsowanie, co się to kończą
wybuchem śmiechu  i oczy ciemnoszafirowe, głębokie, dumne, czasami marzące,
czasami płonące jak płomień wo-
KOZCIÓA W SAMBORCU
f- '"t.
KIELCE, 1888
257
doru. Gdy sam zostaję, myślę o niej ciągłe i tam w polu przypomina [mi] się
nasza z nią podróż do Dmosic, huśtawka, ściąganie pantofelka...
Lecieć bym chciała daleko... daleko... Gdzie z brzóz płaczących srebrne rosy
cieką, I gdzie szum lasów pierś przejmuje drżeniem... Czym jesteś, szczęście?...
Wspomnieniem?
Lecieć bym chciała tam, gdzie olchy rosną, Gdzie głogi dzikie zakwitają wiosną,
Gdzie się powoje, jak baśń dziwna, plotą... Czym jesteś, szczęście?... Tęsknotą?
Lecieć bym chciała za jasnym tym zdrojem, Myśl wolno puścić, jak wody bieżące, I
widzieć tylko łan zboża i słońce... Czym jesteś, szczęście?... Spokojem?
Lecieć bym chciała, lecz nie wiem, do czego Wyciągnąć dłonie i przylgnąć
płomieniem... Idę, a za mną cień smutku dawnego... Czym jesteś, szczęście?...
ZÅ‚udzeniem?
KONOPNICKA *
Stanął między mną a Józefem pewien ciemny cień. On myśli o Helence i odgaduje
albo się dowiedział od p. Michaliny, że ona mi się podoba. Stąd to wzajemne
podejrzewanie się i niewiara. Nie staję mu przecież w drodze, a lubieć
serdecznie wszakże mi nikt nie zabroni. Ohydny to targ te jego konkury... Ach,
jechać już...
12 pazdziernika (piÄ…tek). Kielce.
Wczoraj opuściłem Kurozwęki. Jechałem ogromnym wozem i kiepskimi końmi cały
dzień do Kielc. W Chmielniku wstępowałem do Zygmuntów *, lecz byłem tam bardzo
krótko. Pani Zygmuntowa wydała mi się nie tylko nie tyle za-
1"  Dzienniki t. V
258 DZIENNIKI, TOMIK XVIII
chwycającą jak dawniej, lecz nie robiła nawet na mnie wrażenia kobiety zdolnej
podobać się... Tak wrażliwym i niestałym jestem w swych gustach, że właściwie
nie powinienem o tym pisać dla uniknienia śmieszności. Bądz co bądz całowaliśmy
się pseudo-czule. Biorą [w] dzierżawę Piekary w Sandomierskiem, będzie więc
jeden więcej dom, skąd blisko będzie do Dmosic.
Te ostatnie stanowią obecnie kręgosłup moich myśli. Audzę się czy nie  jest mi
rzeczą obojętną, chcę tylko zatrzymać wspomnienie Helenki jak najdłużej. Nie
kocham się w niej, lecz nieświadomie tęsknię po niej, bezwiednie tęskniąc
pamiętam ją mimo woli, obecną jest w mym umyśle, jest jak ziarneczko pyłu w
mózgu: nie boli, tylko istnieniem nieustannym przypomina się. Przypomina się
nieobecnością wsi, którą smutno odczuwam. Na tle wsi właśnie, jako konieczny
warunek rysuje się niejasnym, mgławym obłoczkiem to coś, co stanowi duszę tej
wsi, to coś maleńkie, bez czego trudno nazwać po imieniu, za czym właściwie goni
smutna myśl. Liściowi, gdy go wicher oderwie od rodzinnej gałązki, długo zapewne
tęskno za nią, nieutulenie smutno  póki straszna rzeczywistość nie zmusi go do
nabrania pewności, że śmiercią i cierpieniem w samej śmierci jest wsr'stko na
ziemi. Z Warszawy napiszę do Helenki. Trzeba będzie dla ostrożności wystosować
list po francusku. Może odpowie.
Panna Celina była wczoraj wieczorem, a jutro wyjeżdża. Pędza nas wspólna dola,
rozgania jeden wiatr i niemal jednego stempla ekscentryczność w nas mieszka.
Stąd rodzi się ta nienawistna sympatia. Rozumiemy się dobrze, nie mówiąc do
siebie słowa. Wczoraj odprowadzałem ją w nocy do domu po to, aby mówić o
postępach astronomii, gdy jest tyle do mówienia.
Szczęście a optymizm leży w złudzeniu. Jest to pewna sztuka  umieć i być
zdolnym łudzić się. Po co dla siebie, dla osobistej wygody badać rzeczy aż do
ich dna? Można mieć dla gości i natrętów ów osławiony pesymizm...
KIELCE, 1888
259
Wróciłem z przechadzki wieczornej po kiepskich flizach naszego miasta. Jest
pewna satysfakcja w zaglądaniu w oczy panienkom, jakie pożegnało się panienkami
noszącymi do ogrodu sznury do skakania... Lecz prócz tej oto satysfakcji wątpię,
czy może być jaka inna w łażeniu po Kielcach: ciemno jak [w] piekle, błoto po
kostki. Czasami zachodzi drogę jakaś grandesa, jakiej wolno mieszkać w hotelu,
czasami migną w ciemności jakieś duże oczy, zakryją się po małomieszczańsku
odwróceniem głowy i pozostaje ci znowu na pociechę wiatr jesienny, ciemność i
cienie, jakie ledwo możesz odróżnić przy blasku latarni.
13 p a z d z. (sobota).
Dziś wieczorem pojadę do Warszawy. Pewna forma zabo-bonności nie odstępuje mię
ani na krok. Jest to właściwie obawa przed tym wszystkim, co mię tak
niemiłosiernie zniszczyło w Warszawie, obawa wobec bezlitosnej nędzy
studenckiej. Nic tu jeszcze jasno pisać nie będę  tam dopiero, w pokoju Wacka,
rozpiszę się o zamiarach i celach na tę czarną przyszłość.
%7łycie i jego stronę dodatnią zdobywa się energią, zaparciem się swych umiłowań,
swego zaśniedziałego ja. Takie zaparcie się  to odwaga cywilna, granicząca
prawie z największym upokorzeniem. Gdy byłem dziś u pani Konstanto-wej *,
prosiła mię, aby koniecznie zajść do Bronisława *. Jest to jeden ze środków
ratunku. Gibka to deska; aby wejść na nią, trzeba zamrużyć oczy. Nędza moja jest
szlachetnie dumną: od nikogo pomocy nie chcę, ale nędza zjada wszystkie siły jak
syfilis. Trzeba się upokorzyć i przyjąć pomoc od tych krewnych, których nie
cenię i znać bym nie chciał. Bronisław będąc w uniwersytecie zawdzięczał ojcu
mojemu wiele, będzie to więc proste oddanie długu  mówi rozum. Tyś nie powinien
go znać wcale, dumnie omijać  mówi przekonanie. Muszę znieść wiele, zanim tam
pójdę, ale pójdę, bo muszę wyjść na wierzch za jaką bądz cenę. Prosił,
260
DZIENNIKI, TOMIK XVIII
aby do niego zajść  zajdę, pożyczę i kiedyś oddam. Cóż począć, co począć?
Już to nie -mam ja przyjaciółki większej nad macochę. Oddałaby dla mnie
wszystko, a ja nie wiem, czy jej się kiedy odwdzięczę.* Człowiek związany jest
tysiącznymi węzły ze sferą, w jakiej żyje; zrywać je  znaczy popełniać szeregi
podłości. A! nic przykrzejszego nad bezsilne poczucie wdzięczności. Ile na niej
cierpi duma!
Y
Nie zapominam Helenki jasnowłosej ł nie zapomnę widocznie. Smutna ciekawość, czy
pójdzie za Józefa, napada mię często  wtedy rozmyślam nad sposobami zbliżenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl