[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stanęłyśmy za mostem koło jubilera i kupowałyśmy ogórki do kiszenia. Wtedy podszedł do nas ten wariat,
którego wszyscy znają Prorok, Jasnowidz zarośnięty mężczyzna w poncho zrobionym ze starego koca.
Uśmiechał się do Marty; musieli się znać.
Co u ciebie? zapytał.
Po staremu odpowiedziała Marta.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
Po staremu?
Wydało mi się wtedy, że jego twarz zmętniała, jakby się miał rozpłakać. Marta powiedziała mu, żeby się
trzymał albo coś w tym rodzaju, ale on wziął z wagi ogórka, odwrócił się i odszedł.
Jasnowidz
Ten człowiek miał na imię pięknie i egzotycznie Lew. I tak też wyglądał, jak lew.
Zapuścił sobie długie włosy i brodę, które mu zsiwiały w czasie jednej ostrej zimy, nie wiadomo dlaczego.
Tak, jasnowidz Lew żył z renty, bo trudno w to uwierzyć, ale miał kiedyś, jako młody człowiek, wypadek
w kopalni i dwa dni leżał zasypany na głębokości prawie stu metrów, w gorącej, czarnej węglowej niszy, jak
w brzuchu matki, cały czas boleśnie przytomny, z jasnym umysłem, który świecił mu wokół głowy
fosforyzującą aureolą. Był pewien, że umrze, ale nie umarł. Wyciągnęli go ratownicy, był potem długo
w szpitalu. Po wszystkim zajął się samym życiem, czyli czytaniem książek od rana do wieczora. Najpierw
czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, ale z czasem zaczęły go pociągać nigdy nie wydane maszynopisy,
które ściągał przez półlegalną księgarnię wysyłkową z Krakowa. A tam były pisma Besant i Bławatskiej,
Ossowiecki i niechlujne sprawozdania z seansów spirytystycznych, i profecje jakieś, i kabały
hindusko-żydowskie. Tabele odgrzewały w nich dawno zapomniane porządki, diagramy nęciły swoją
wielostopniową harmonią. Raz trafił na adres Stowarzyszenia Astrologów z Bydgoszczy i z książki, którą mu
przysłali, w ciągu jednego Bożego Narodzenia nauczył się stawiać horoskopy. Odtąd nic nie sprawiało mu
już takiej przyjemności jak zagłębianie się w drobniutkie ciągi liczb z efemeryd. Bywało, że ślęczał nad nimi
do rana, a o świcie zaczynał widzieć przyszłość. Zawsze była straszna, martwa i pusta. Nigdy nie było w niej
ludzi ani zwierząt. Widział, jak rodzi się w nie oświetlonych kątach pokoju i rozprzestrzenia na zewnątrz, na
klatkę schodową jego bloku, na trawniki przed nim, na ulice i rynek w Nowej Rudzie. Kiedy wieczorami
wychodził na szybki spacer, ocierał się o nią, zostawała mu na rękawach palta metalicznym obcym
zapachem.
Został jasnowidzem na dobre, gdy umarła jego żona. Wyglądało tak, jakby to ona trzymała go nisko przy
ziemi i ściągała na dół każdą jego myśl, każde przeczucie. Była jak potężny atmosferyczny niż, który
przygniata każdy dym z komina i tworzy nad miastami zimowe smogi. Kierowała magicznie jego myśli
w kierunku kolejki w sklepie, w kierunku buraków na działce i węgla, który trzeba zrzucić do piwnicy. Na
dodatek jej głos prześladował go w całym mieście. Wystawiała głowę przez okno i poprzez podwórka
wołała: Lewku, Lewku, Lwie , aż podnosiły głowy wszystkie dzieci i powtarzały za nią: Lwie, Lewku,
Lewku . Czarownica.
Więc kiedy umarła, zrobiło się nagle cicho, a tłumione latami obrazy zaczęły rosnąć w jego głowie
i rozprzestrzeniać się jak mróz na wilgotnej szybie nieoczekiwanie łączyły się ramionami i tworzyły
pierścienie, fantazyjne ciągi, na chybił trafił budowały bardzo sensowne, wręcz urzekające ściegi. To było
właśnie jasnowidzenie.
Jego klientkami były same kobiety. Tylko raz w jego karierze jasnowidza zjawił się u niego mężczyzna
dobrze ubrany starszy pan, spuchnięty od złej diety i, być może, wódki pitej w nadmiarze. Znał go
z widzenia, ale niewiele mógł mu pomóc, bo temu starszemu panu chodziło o miłość, to najbardziej
przeceniane uczucie świata, a przecież w gruncie rzeczy niedorzeczne, bo biorące się z wewnętrznego
pomieszania. Szukał swojej nastoletniej kochanki, co było i żałosne, i śmieszne. Lew wcale nie chciał się
tego podjąć, zwłaszcza że małoletnia nie zostawiła po sobie żadnej, choćby błahej rzeczy, żadnego śladu.
Rozpacz mężczyzny była jednak tak przejmująca, tak żałośnie wyglądał w wełnianym sztywnym palcie,
filcowym kapeluszu nasuniętym na oczy, jakby się zupełnie zagubił we wszystkim, nawet we własnych
ubraniach.
Gdzie ona jest. Tylko to chcę wiedzieć , powiedział.
I wtedy Lew zajrzał w przeszłość. Od razu zobaczył tam poszukiwaną dziewczynę, bo była bardziej ruchliwa
i wyrazniejsza w czasie niż inne byty. Przeraziła go; wcale nie była nastolatką ani kobietą. Mój Boże, Lew
przestraszył się nie na żarty i powiedział tylko owemu smutnemu mężczyznie: Ona tu jest , bo widział ją też
w terazniejszości i przyszłości.
W mieście? , ucieszył się mężczyzna i pierwszy raz Lew zobaczył jego oczy spuchnięte i zamazane.
Gdzieś w okolicy .
Przed wyjściem mężczyzna jakoś ukradkiem wcisnął mu banknot.
Proszę zatrzymać to w tajemnicy , poprosił jeszcze.
Nie trzeba było tego mówić, myślał potem Lew. O takich sprawach nigdy nie należy mówić. Któż by w to
uwierzył? %7łe widzi się to, czego nie ma. %7łe człowiek nie jest do końca człowiekiem. %7łe każde podjęcie
decyzji jest złudzeniem. Chwała Bogu, że ludzie mają zdolność niewiary, prawdziwy dobroczynny boski dar.
Kobiety, gdy pytały o miłość, były zawsze bardziej konkretne; chciały być przytulane, prowadzone pod rękę
przez park, chciały rodzić komuś dzieci, myć okna w sobotę, gotować komuś rosoły. Gdy zamykał oczy,
widział ich życia; wydawały mu się nieciekawe i trudno mu się było skupić na szczegółach, które je
interesowały. Szatyn czy brunet. Jedno czy dwoje dzieci. Ciało zdrowe czy chore. Pieniądze czy puste
szuflady. Ale i to potrafił, gdy się wysilił. Liczył w wizjach dzieci, zaglądał do szuflad i oceniał kolor włosów
mężczyzn w białych podkoszulkach, jedzących niedzielne rosoły. Byty kobiece go rozczulały. Gdy siedziały
naprzeciwko i wlepiały z oczekiwaniem wzrok w jego twarz, były jak płoche zwierzęta, jak sarny, jak
wiosenne zające delikatne i płoche, a jednocześnie najmądrzejsze w kluczeniu, uciekaniu i chowaniu się.
Czasem nawet myślał, że bycie kobietą to jakiś rodzaj maski, którą nakłada się zaraz po urodzeniu, żeby się
nigdy nikomu nie ujawnić do końca. %7łeby przeżyć życie w zakamuflowaniu. Myślał, że nie pytają o to, o co
powinny pytać.
Pieniądze, które zarabiał jasnowidzeniem (niewielkie), zamieniał na dolary. Chciał pojechać do Indii, co mu
się zresztą nigdy nie udało, Indie bowiem, jak wszystko, przestały istnieć.
Ale najpierw wiele razy oglądał cudzą przyszłość i zlewała mu się ona w przyszłość wspólną, totalną.
Wiedział, że ma nastąpić koniec świata, niedługo, to była tylko kwestia obliczeń.
Widział więc dolinę, nad którą wisiało niskie, pomarańczowe niebo. Wszystkie linie tego świata były
niewyrazne, cienie nieostre i prześwietlone jakimś obcym światłem. Nie było w dolinie żadnych domów,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]