[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wytwornym towarzystwie. Nauczyłam się go na pamięć.
Irene otworzyła aż usta ze zdziwienia; oczy miała wilgotne.
- I za to cię kocham. Nigdy bym nie przypuszczała, że zrobisz
coś podobnego. To cała ty.
- Chciałam, żeby Adam był ze mnie dumny. Nazw połowy
potraw nawet nie umiałam wymówić i byłam pewna, że wszystko
zaraz potrącę i rozleję, ale ty traktowałaś mnie tak ciepło i tak
serdecznie... Nie podejrzewałam, że to wszystko...
- Nie patrz tak na mnie, Talu. - Irene podeszła, ujęła ją za
ramiona i potrząsnęła. - Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałam,
zrozumiałam, że jesteś córką, której nigdy nie miałam, a którą tak
bardzo chciałam mieć. Zrozumiałam, że jesteś wymarzoną żoną dla
mojego syna. Od tamtej pory ani na chwilę nie przestałam cię kochać.
Wierz mi, taka jest prawda.
- A wszystko dlatego, że wiedziałam, do czego służy każdy
widelec? - ze smutkiem w głosie zapytała Tala.
Irene nerwowo zmięła serwetkę.
- Byłam bardzo zazdrosna o Adama. Widziałam, jak na ciebie
patrzył, widziałam, jak bardzo cię kocha. Zobaczysz, jak to będzie,
kiedy Cody przyprowadzi do domu pierwszą dziewczynę.
- Czy Vertie też uczestniczyła w tej zmowie?
- Nie! Skądże! A ja... Zanim wniesiono na stół indyka, myślałam,
że umrę ze wstydu.
Ciężko opadła na krzesło, nawet nie zauważając rozlanej herbaty,
i ujęła Talę za rękę.
- Od razu wiedziałam, że uszczęśliwisz Adama, pomożesz mu
być sobą, dodasz mu odwagi, pozwolisz żyć własnym życiem, a nie
życiem jego ojca. Byłaś jego żaglem, sterem i okrętem.
Tala zacisnęła palce na dłoni Irene. Teraz jej oczy też były pełne
łez.
- Jesteś młodą kobietą. - Irene pogładziła ją po dłoni.
- Powinnaś mieć kogoś, kogo mogłabyś kochać. Tylko...
powiedz, dlaczego to ma być właśnie ten doktor Jacobi? Dlaczego nie
możesz sobie znalezć kogoś... - Irene zawahała się i urwała.
- Bardziej podobnego do Adama - łagodnie zakończyła Tala.
- Zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe, ale doktor Jacobi jest
taki...
- Duży?
Irene westchnęła, a potem cichutko się roześmiała.
- To też, ale przede wszystkim jest taki sztywny, mało ujmujący.
Dzieci go nie lubią, on też chyba ich nie lubi.
Tala przypomniała sobie wydarzenia ostatniej nocy.
- On po prostu zupełnie nie potrafi okazywać uczuć - oznajmiła -
ale to nie oznacza, że ich nie ma.
Irene zapatrzyła się przed siebie.
- Jest taki chłodny, nieprzystępny. Jakby stale na coś
zagniewany, tyle w nim goryczy...
- Wiem, ale Rachel też nie jest zbyt przystępna i ujmująca, a
Cody... Bardzo się o niego boję, Irene.
- Ja też, ale tłumaczę sobie, że to wszystko minie, kiedy tylko
odzyska wewnętrzną równowagę, a na to trzeba jeszcze czasu.
- Tak strasznie się przestraszył tych słoni. Biedna Sophie. I
pomyśleć, że zwykle Cody jest taki dzielny. Na boisku nie boi się
zaatakować o wiele starszego chłopaka, który waży dwa razy tyle co
on. A przy baseballu... Sama widziałaś, jakie piłki odbiera.
- Ale to są sytuacje, do których jest przyzwyczajony, to jego
codzienność. A słonie doktora Jacobiego to dla niego zupełna nowość.
Sądzę, że Cody jest bardzo niepewny, boi się, że znowu kogoś straci.
Powinnaś przy nim być. Zabierz go w weekend na farmę.
Tala spojrzała na nią ze smutkiem.
- Nigdy ci tego nie mówiłam, ale ostatnim razem, kiedy tam
nocował, miał całą noc koszmarne sny i musiałam przy nim siedzieć i
trzymać go za rękę.
- Boże...
- Nie chciałam cię dodatkowo martwić. Ale dlatego od tamtej
pory już go nie namawiam, żeby ze mną jezdził. Rachel też woli
mieszkać u ciebie. To znacznie bardziej jej odpowiada na obecnym
etapie życia. Może pokazywać koleżankom, że mieszka w
najpiękniejszym domu w mieście, a nie na jakiejś opuszczonej farmie
na odludziu. A Cody, mój mały Cody, po prostu boi się mieszkać w
swoim domu.
- On się boi, że cię straci. Ja, prawdę mówiąc, też się stale tego
boję. Boję się, że utracę was wszystkich/Mieszkam z twoimi dziećmi,
ale tak naprawdę to przecież nie mam do nich żadnego prawa.
- Ty nie masz prawa? Przecież jesteś ich babką, ich jedyną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]