[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cofnął się za filar salonu.
Pod palącym spojrzeniem księżnej długie rzęsy Stefci opadły niby ciężkie zasłony, za-
krywając urok jej oczu; łuki brwi zsunęły się nieco kapryśnie.
Księżna stała zdziwiona. Stefcia zachwyciła ją urodą i postawą. Widoczne zalęknienie
dziewczyny podziałało na nią bardzo dodatnio. Księżna, nie wiadomo dlaczego, wyobrażała
sobie, że narzeczona Waldemara wejdzie tu z podniesioną dumnie głową i wielką pewnością
siebie. Stefcia zrobiła jej miły zawód.
Dziwne uczucie szarpnęło staruszkę za serce. Wyciągnęła do dziewczyny ramiona z
91
uśmiechem i prawdziwą życzliwością. Pochylającą się serdecznie do jej rąk Stefcię księżna
objęła i przytuliła do siebie.
Na powiekach pana Macieja osiadły dwie grube łzy. Waldemar był wzruszony.
Księżna wzięła jego rękę i oddała mu narzeczoną. Nad pochylonymi głowami dwojga
młodych szepnęła z uczuciem:
Bądzcie szczęśliwi!
Uroczystość wiała z jej słów, powaga i niezwykłe u niej roztkliwienie. Ta wyniosła pani
w czarnych koronkach o marmurkowej twarzy, przytłaczała swym majestatem.
Powitanie i błogosławieństwo pana Macieja odbyło się mniej ceremonialnie, ale jeszcze
serdeczniej. Pan Rudecki przywitał księżnę z godnością; zamienili ze sobą kilka poważnie
brzmiących grzeczności. Pan Maciej uścisnął Rudeckiego po bratersku.
Lody zostały przełamane.
Pobyt Stefci w Obronnem zmienił całkowicie usposobienie księżnej na korzyść dziew-
czyny. Staruszka zdumiewała się jej dystynkcją.
Z przyjemnością spostrzegła, że nie będzie miała trudu kierując Stefcię na wielką damę.
Z każdym dniem godziła się więcej ze stanowiskiem jej w rodzinie, podziwiając przy tym
urodę dziewczyny, świetnie rozkwitłą. Zachwycał księżnę czar i wdzięk Stefci, który rozsy-
pywała dokoła siebie jak perły cenne.
Stosunek panny Rity z narzeczoną ordynata był jak najlepszy. Stefcia nie czuła się tu ob-
cą, przymus względem siebie widziała tyko w księciu Franciszku i w hrabinie Morykoniowej.
Hrabia nie pokazywał się wcale. Większych zebrań nie urządzano, ponieważ wszystkie domy
znajome bawiły w Warszawie lub za granicą. Stefci brakowało tylko Luci. Nieobecność jej i
pani Idalii gnębiła dziewczynę.
Po tygodniowym pobycie w Obronnem przejechali wszyscy na kilka dni do Głębowicz,
skąd już pan Rudecki z córką miał powrócić do domu. Sanna trwała wyborna.
Ordynat jechał z narzeczoną w bardzo strojnych saneczkach, zaprzężonych w czwórkę
głębowicką. Powoził sam. Pąsowa, szyta złotem siatka spadała aż do ziemi, bujne lisie ogony
miotały się przy skroniach końskich. Dzwięczny brzęk janczarów i brązowych okuć uprzęży
roznosił echo w borach głębowickich. Karę araby z długimi ogonami, w błyszczącym rynsz-
tunku, przypominały rumaki cezarów przy zwycięskich rydwanach.
Stefcię czarowała ta jazda, oboje z Waldemarem rozweselili się jak dzieci. Szczęście jak
złote promyki tysiącami iskierek sypało na nich. Młodość, miłość ich była rozkoszną i bły-
skotliwą jak ta wesoła jazda po wyślizganym gościńcu, jak dzwięczny brzęk janczarów i pry-
chanie karej czwórki. Bór stał cichy, oszroniony, ostatnim śniegiem. Raz jeszcze ubrał się w
białe futra i szumiał rozgłośnie, jakby żałując, że wkrótce zdjąć je musi. Marzec już nadcho-
dził, koniec zimy, ale śnieg cieszył ludzi, cieszył nawet bór, drzewa wiedziały, że im ładnie w
tych gronostajach.
Stefcia oczekiwała wiosny radośnie. W czerwcu miał odbyć się jej ślub, więc tyle myśli
leciało naprzód, tyle wrażeń, taki bezmierny, niezgłębiony dreszcz ciekawości i nadziei
wstrząsał nią na wspomnienie tego, co będzie! A jednak żałowała zimy. Dziwny, niewytłu-
maczony żal wkradł się natrętnie do jej marzeń i nurtował w nich. Znieg był świadkiem naj-
większego jej szczęścia, najdroższych upojeń i żałowała, że już zginie. Pragnęła wiosny, jed-
nocześnie bojąc się jej.
Ale teraz mgliste myśli nie nasuwały jej swobody. Przy boku narzeczonego cieszyła się
życiem, śniegiem i tą jazdą porywającą. Lecz gdy wyniosłe mury zamku zarysowały się po-
tężnie wśród ciemnych sylwetek świerków, Stefcia spoważniała.
Ona ma zostać panią tego zamku, ordynatową tej pysznej rezydencji, świecącej niby
klejnot bez ceny w promieniu obszarów ziemskich, jak w złotych tęczówkach. Ona będzie
92
żoną tego rodowego magnata, tego milionera. Dziewczyna czuła szum w głowie... On ją wy-
brał z tylu innych, więc ambicja jej i duma mogły być nasycone, mogły stać się nawet za-
wrotnymi. Lecz Stefcia odczuwała szczęście jedynie z powodu uczuć najdroższych dla Wal-
demara. Kochała go aż do utraty zmysłów. Jego wielkość, płynąca z potężnych murów zam-
ku, przygniatała ją więcej niż kiedy. Ona tu zostanie, będzie matką nowych pokoleń.
Stefcia pojmowała wielkość swego zadania, lecz cień jakiś niewyrazny błąkał się w jej duszy.
Waldemar zauważył jej stan i odczuł powód. Pochylił się do niej, mówiąc serdecznie:
Wiozę cię do siebie już moją nareszcie!
Musnął ustami jej skronie, na wpół przykryte futrzaną czapeczką.
Stefcia drgnęła. Jego słowa i pocałunek podnieciły ją. Ordynat strzelił z bata. Wyminął wszystkie
sanie, salutując jadących. Z boku zajeżdżał go Brochwicz w pojedynczych, jak cacko, saneczkach.
Widziałem! ale jestem dyskretny krzyknął wesoło.
Stefcia zapłonęła rumieńcem.
Odpłacę ci kiedyś tym samym! zawołał Waldemar i pomknął naprzód.
Z nozdrzy jego koni buchały ogromne kłęby pary, wiatr szumiał w uszach.
Na baszcie zamkowej nagle, w ich oczach, rozwinęła się wielka błękitna chorągiew z herbem
Michorowskich. Załopotała jakoś tryumfalnie. Widocznie zamek czuwał i dojrzał jadącego pana.
Wiedział nawet, z kim jedzie, bo z baszty uderzył w powietrze huczny odgłos trąb.
Z blanków zamkowych, osypanych śniegiem, zerwały się przestraszone stada wróbli z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]