[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uciąć sobie sjestę.
Nie potrafisz cieszyć się życiem, stary. Korzystając z tego, że jesteśmy nad Mar Menor,
pójdziemy coś zjeść w którymś chiringuito, wykąpiemy się w morzu i dopiero potem pojedziemy
do Kartageny. Paco dopił piwo i zaczął wstawać. A wrócimy wieczorem i ruszymy z kopyta.
Podeszli bliżej Lo Pagán i zjedli posiÅ‚ek w budce na plaży Puntica, w pewnym oddaleniu od
Las Salinas, ponieważ nie wyobrażali sobie kąpieli na plaży Villananitos, tuż obok nieszczęsnego
placu zabaw i ratowniczej budki z czerwonym krzyżem. Lo Pagán jest cichym, przyjemnym i
spokojnym miejscem, ale w tym momencie myśli Juanita błądziły zupełnie gdzie indziej.
Inspektor nie potrafił się rozerwać, nie był w stanie śmiać się ani radośnie pluskać w wodzie jak
Garrido. Wlepił wzrok w mewy, jak lecą i zniżają się lotem nurkującym, i zamiast się odprężyć,
bezskutecznie próbował odegnać myśli, że być może to te same ptaszyska, które żywiły się
ciałem Susany. Nie przestawał myśleć o Alicii, nie mógł zapomnieć, że jeśli się nie pospieszą,
być może zapewnią ptakom nową ucztę. Pragnął, żeby czas zleciał jak najszybciej, chciał już się
wziąć do roboty i wrócić do Kartageny. Niecierpliwie czekał nadejścia wieczoru, aby wreszcie
poszukać Pabla i zająć się obowiązkami. Poza tym już cztery dni nie był na żadnym treningu
aikido i zaczynał odczuwać skumulowane napięcie mięśniowe. Dopłynął do boi, do których
przywiązane były sieci powstrzymujące meduzy, wrócił, wyszedł z wody i rozłożył się na piasku,
wyczerpany i smutny.
Dlaczego przeniosłeś się do San Javier, skoro mogłeś mieszkać tutaj?
Z powodu rodziców.
A co z nimi nie tak?
Nic, nic skłamał. Potrzebowałem niezależności.
Nie wyglÄ…dasz na zachwyconego. Co ciÄ™ gryzie, bidulo?
Nic.
Masz dziewczynÄ™?
DziewczynÄ™, dziewczynÄ™& nie mam.
To jak siÄ™ nazywa twoja nie-dziewczyna?
Virginia.
Juanito, cholera! Uśmiechnąłeś się i aż ci ślinka pociekła. Ona jest z San Javier?
Nie, też z Lo Pagán. Oboje jesteÅ›my od urodzenia z okolic Murcji.
No popatrz, ja jestem z Kartageny, a jakoś nie czuję, że z Murcji &
U Garrida znowu dawał znać o sobie kartageński patriotyzm lokalny. Wszyscy wiedzą, albo
wiedzieć powinni, że ci z Kartageny sÄ… najlepsi, crème de la crème. No przecież nie na darmo
jako jedyni postawili się Rzymianom, ale nie tu, co to, to nie, mili państwo, nie na swoim terenie.
Ruszyli na Rzym, wspomagając się słoniami i wielkim animuszem, i wymierzyli Rzymianom
ciężkie baty, które tamci pamiętają po dziś dzień. Gdyby nie cholerny Scypion, ten tchórz, który
zdradziecko ich zaatakował, świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Nazywałby się Kartagena, a
nie Ziemia, co przecież nikomu po prostu nic nie mówi.
Paco, słuchaj, mogę ci zadać pytanie?
Jasne.
Dlaczego potraktowaÅ‚eÅ› Álvara Laiza tak obcesowo? Facet zachowywaÅ‚ siÄ™ jak najbardziej
w porządku i ułatwiał nam pracę, nie uważasz?
Nie podobają mi się takie kluby ani ludzie, którzy zazwyczaj do nich należą.
Z jakiegoÅ› konkretnego powodu?
Zawsze jest jakiś powód.
Czyli że nie powiesz mi, o co chodzi&
Paco Garrido westchnął ciężko, wyjął papierosa z paczki z napisem Nikotyna zabija , z
nieobecnym spojrzeniem zapalił. Zaciągnął się kilka razy, niemal bez przerw, odzyskał swoje
krzywe spojrzenie, specjalność zakładu, i wycelował nos w rozmówcę.
Kiedy jeszcze byłem w ogólniaku, świetnie dogadywałem się z Isidorem Beldą, skrytym,
zamkniętym w sobie chłopakiem, z którym przez jakiś czas było nam po drodze. Jego ojciec miał
forsy jak lodu, w związku z tym każdego dnia na koniec zajęć pod szkołę po Isidora podjeżdżał
kierowca. Miał być do jego całkowitej dyspozycji i mógł nas zawiezć, gdzie dusza zapragnie. Na
początku prosiliśmy, żeby nas podrzucił pod kompleks sportowy albo do parku Victorii, żeby
poszarżować w gadkach szmatkach z dziewczynami. Potem zaczęliśmy chodzić do klubu
golfowego, gdzie jego ojciec był prawdziwą szychą, żeby wykradać piłeczki i wyciskać z niego
kasę. Boże, jaki to był kawał skurczybyka! Pan tata, don Cayetano Belda, był skurwielem, jakich
mało, sadystą, który uwielbiał poniżać wszystko, co znajdowało się niżej niż on sam. Zawsze
kogoś przyszpilił, jak tam jechaliśmy, na przykład gnębił recepcjonistkę, całkiem otwarcie
usiłując dotykać jej cycków, albo specjalnie zrzucał napój na podłogę i podstawiał nogę
kelnerowi, zawsze uważając, że to bardzo zabawne. Wtedy myślałem, że on to robi, żeby
popisywać się przed synem, bo miał się za wesołka.
Garrido odpalił nowego papierosa od starego niedopałka, który następnie zgasił w piasku i
porzucił obok koszuli.
Poniżał też personel techniczny, a już zwłaszcza swojego caddiego. Patrzył na nas, trącał
nas łokciem, tarmosił za policzki, rzucał tysiącem peset. To była cena, którą płaciliśmy za nasze
zainteresowanie.
Paco rozprostował nogi, pozwalając, by przypływ zamoczył mu stopy.
Ale płaciliśmy także częścią nas samych, bo przecież w tamtych chwilach
współpracowaliśmy z nim i zamienialiśmy się w przedłużenie jego własnej podłości.
Byliście tylko dziećmi. Co mogliście zrobić&
Gówno prawda. To był paskudny nieokrzesaniec, z którym nie wytrzymalibyśmy nawet
ułamka sekundy, gdyby nie forsa. Po prostu skurczybyk nas kupował, a nam się wydawało, że to
dobra cena. Na początku było nawet zabawnie podążać jego tropem po polu golfowym i zbierać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]