[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Diego i numer Kathi Logan, który znał już na pamięć.
Sygnał zadzwięczał dwa razy, po czym Leland usłyszał automatyczną sekretarkę:
- Tu Kathi Logan. Niestety nie ma mnie w domu, ale jeśli podasz swoje nazwisko i
numer po usłyszeniu sygnału, to odeślę ci twoją dziesiątkę. Może nawet zadzwonię. Kim
jesteś? Zetrzyj ten uśmiech z twarzy i mów.
Ach, ta Kalifornia. Leland roześmiał się na głos, gdy usłyszał sygnał. Trzydzieści dwa
piętra pod nim ciężarówka wyjechała z Wilshire i szybko wjechała do garażu znajdującego się
pod budynkiem. Coś zaniepokoiło Lelanda. Ciężarówka sunęła zbyt szybko, ale nie to zwróciło
jego uwagę.
- Cześć, Kathi. Tu Joe Leland, twój przyjaciel z St. Louis. Przygotuj się na jutrzejszy
wieczór. Mam zamiar zadzwonić do ciebie i umówić się. Może moglibyśmy się spotkać w San
Francisco...
Połączenie zostało przerwane. Czyżby skończyła się taśma? Nie, nie było ciągłego
dzwięku. Telefon był głuchy. Uderzył kilka razy w widełki. Nic.
Spojrzał na zegarek: ósma. Może automat miał przełącznik. Wyjście do budki
telefonicznej, żeby jeszcze raz zadzwonić, nie miało sensu, zdziwiłoby ją to tylko jeszcze
bardziej. Przez chwilę stał przy oknie, patrząc na światła na wzgórzach Hollywood. Ktoś mu
kiedyś pokazał Laurel Canyon - nie pamiętał już, kto to był.
Stary Niemiec zostawił jedną kwestię nie rozwiązaną: zakładanie tych samych skarpet.
Leland zwrócił uwagę na zmianę tonu wentylatora. Nie, to nie było to. To muzyka ucichła.
Nagle. Zastanawiał się, czemu go to uderzyło, i wtedy przypomniał sobie, co go zaniepokoiło w
jadącej ciężarówce: to była ta sama, którą pół godziny wcześniej widział zaparkowaną na
bocznej ulicy koło Wilshire. Nic dziwnego, że facet w jaguarze chciał ukryć mikrofon.
Telefon nie działał?
Leland nachylił się po browning, gdy usłyszał kobiecy krzyk.
Od razu oprzytomniał. Założył kaburę, wyjął pistolet, odciągnął bezpiecznik i
wprowadził kulę do lufy. Zgasił światło i delikatnie uchylił drzwi - korytarz był pusty. Ale
słyszał męski głos, choć nie rozróżniał jeszcze słów.
Musiał się zdecydować, co robić, natychmiast. Buty zostawił w łazience. Jeśli ktoś
wykrzykiwał rozkazy do uczestników przyjęcia, to za chwilę jego pomocnicy przeszukają
pokoje na tym piętrze. Ilu ich było? Schody znajdowały się po drugiej stronie holu z windami.
Przez sekundę będzie widoczny od strony głównego korytarza, ale jeśli wszyscy będą patrzeć w
przeciwną stronę - w stronę pokoju, gdzie odbywało się przyjęcie - może mu się udać.
Browning. Jeśli go z nim złapią, to dojdzie do strzelaniny. Jeśli zostawi tu pistolet i
zostanie on znaleziony, to rozejrzą się za właścicielem. Nie miał czasu, żeby ukryć gdzieś broń,
a nie chciał, żeby go złapali z odznaką Nowojorskiego Wydziału Policji, bez względu na jej
pochodzenie. Wyszedł z podniesionym pistoletem i na bosaka na gęsty dywan w korytarzu.
Głos stawał się coraz wyrazniejszy, gdy Leland zbliżał się do windy. Powinien
posłuchać, co mówią, ale najpierw musi zapewnić sobie bezpieczeństwo, przynajmniej
częściowo. Zatrzymał się pięć kroków przed rogiem.
Akcent. Nie mógł jeszcze odróżnić słów. Akcent był niewyrazny; uważne dobieranie
słów wskazywało, że mówiący uczył się języka dopiero w szkole albo jeszcze pózniej. Leland
przebiegł przez hol pomiędzy windami a drzwiami prowadzącymi na schody.
Czworo. Jednego z nich rozpoznał, cholera! Niech to cholera! Wszyscy uzbrojeni w
najlepszą na świecie broń - pistolety maszynowe Kałasznikowa, AK-47. Leland zatrząsł się z
wściekłości. Powinien lepiej to rozegrać!
Czekał, starając się opanować oddech. Gdyby został zauważony, podniosłyby się
krzyki. Musiał zastanowić się nad tym, co zaobserwował, a było tego sporo. Musiał pomyśleć.
Pewne było, że w tej chwili nie mógł nic zrobić. Teraz powinien podjąć decyzję na podstawie
informacji, które zdobył do tej pory. Otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową, wszedł i
cichutko zamknął je za sobą. Skierował się na górę, czując pod stopami zimne, szorstkie
betonowe stopnie.
ROZDZIAA 5
Godzina 20.19
Wszedł na trzydzieste czwarte piętro. Powinno wystarczyć. Oświetlenie było
wyłączone i przez wysokie okna budynku mógł zobaczyć światła miasta, rozbłyskujące aż po
niewyrazny horyzont. To piętro różniło się od trzydziestego drugiego. Było zbyt otwarte, aby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]