[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Amsterdamu i złapać nocny pociąg, który potem, z Hoek van
Holland, płynie promem kolejowym prosto do Anglii. Zrób
sobie rezerwację. Gdyby nie było już miejscówek, nic się nie
martw. Możesz śmiało u nas poczekać na najbliższy wolny
termin.
Miejscówki były. Załatwiwszy przez telefon wszystkie
formalności, Megan uzmysłowiła sobie, że właściwie czas już
rozpocząć pakowanie. Niedługo będzie w domu, powinna się
z tego cieszyć, ale... No właśnie, jak miała się cieszyć z faktu,
że nie zobaczy już więcej profesora?
A jednak zobaczyła go. Następnego dnia, podczas dyżuru,
zjawił się jak gdyby nigdy nic w sali niemowlaków.
- To nie jest pan w Anglii? - zdziwiła się Megan. -
Wróciłem dziś rano.
- A ja jutro wyjeżdżam. Myślałam, że się już nie
spotkamy, zamierzałam do pana napisać...
- O czym?
- Chciałam podziękować. Miał pan rację, potrzebowałam
tego wyjazdu. %7łeby spojrzeć na wszystko z dystansu. I żeby
się dowiedzieć... co to znaczy... naprawdę się zakochać! %7łeby
się przekonać, jak to jest.
- Doprawdy?
- Tak - potwierdziła krótko i spojrzała mu z bliska prosto
w twarz. - Może pan nawet nie chce o tym wiedzieć, ale ja już
nie umiem dłużej ukrywać: zakochałam się w panu!
Uświadomiłam to sobie właśnie tutaj. Gdy mnie pan
przywiózł, zostawił i odjechał bez słowa.
Nim profesor zdążył cokolwiek odpowiedzieć, musiał
wyjść, wywołany w jakiejś pilnej sprawie przez doktora
Timussa. Więcej się tego dnia nie pokazał.
Wieczorem przyjechała Mien, sympatyczna, jasnowłosa i
niebieskooka dziewczyna, dość pulchna, o zaokrąglonej buzi.
Mówiła bardzo dobrze po angielsku, miała mnóstwo do
opowiedzenia o Kanadzie.
- Ale cieszę się, że już wróciłam, bo bardzo lubię to
miejsce i ten dom - stwierdziła na koniec. - A ty, Megan? Jak
ci się tu spodobało?
- Bardzo. I wcale nie chce mi się wyjeżdżać... Następnego
dnia razem odbyły poranny dyżur.
Potem był szybki obiad i... Nieodwołalnie nadszedł czas
pożegnania! Dyrektorka jeszcze rano zawiadomiła Megan, że
na stację kolejową w Castricum odwiezie ją samochód. Nie
uprzedziła jednak, że będzie to szary rolls - royce.
Profesor otworzył drzwi, pomógł Megan usadowić się z
przodu, sam zajął miejsce obok, za kierownicą. Nie mówił nic.
Pomachał ręką stłoczonej przed frontowymi drzwiami
gromadce żegnających, zachęcił Megan gestem, by uczyniła to
samo, uruchomił silnik i ruszył z dziedzińca. Wyjechawszy na
drogę, skierował jednak wóz nie ku Castricum, lecz dokładnie
w przeciwną stronę.
- Muszę zdążyć na pociąg! - odezwała się zaniepokojona
Megan.
- Wiem, wszystko w swoim czasie - odparł profesor
sentencjonalnie, nie siląc się na bardziej wyczerpujące
wyjaśnienia.
- No to dlaczego mnie pan wiezie... - Cii... Powiem
pózniej.
Megan pomilczała przez chwilę i zaczęła znowu:
- Zupełnie nie rozumiem, co pan właściwie robi. I
dlaczego? Spóznię się na pociąg! Chce mnie pan zawiezć
prosto do Hoek?
- Nie.
- Jeżeli chodzi o to, co wczoraj w zdenerwowaniu
powiedziałam...
- Chciałaby pani odwołać?
- Nie, skądże! Proszę przyjąć wszystko do wiadomości,
ale już nie mieć mi za złe, dobrze? I powiedzieć wreszcie,
dokąd jedziemy?
- Do domu - odparł lakonicznie profesor i znowu pogrążył
się w milczeniu.
Megan przestała go wypytywać. Za to w myślach
próbowała odgadnąć, o co mu chodzi. Czy chciałby jej
zaproponować jakąś nową pracę w Holandii? A może w
zaciszu swego profesorskiego gabinetu wygłosić pouczający
wykład o wyższości zdrowego rozsądku i godności osobistej
nad przesadnie wybujałymi i zle ulokowanymi uczuciami?
- Nic pana nie upoważnia... - zaczęła tonem najwyższego
zniecierpliwienia, zła, że tak czy inaczej spózni się na pociąg.
- Myślę, że wręcz przeciwnie - przerwał jej profesor. -
Dojechaliśmy - dodał, po czym zatrzymał samochód i
otworzył Megan drzwi.
Wysiadła. Rozejrzała się niepewnie dookoła. Drzwi domu
van Belfeldów były zamknięte. Nikt nie wyszedł na powitanie.
Profesor ujął ją pod ramię, przeprowadził wokół budynku na
tylny dziedziniec i dalej, ścieżką przez ogród, aż do furtki w
murze. Wyszli na zewnątrz, na otwartą przestrzeń.
- Dlaczego...
- Już mówię! Bo tu jesteśmy z całą pewnością sami, a nie
mam zamiaru oświadczać się w asyście. Czekałem na tę
chwilę bardzo długo, kochanie, od momentu, gdy cię
poznałem w Regent's, jeszcze jako narzeczoną Oscara
Fieldinga. Długo, ale cierpliwie. No i doczekałem się! Dałem
ci czas na wsłuchanie się w głos własnego serca. Teraz
posłuchaj, co mówi moje. Kocham cię, Meg! I bardzo pragnę,
byśmy spędzili resztę życia razem.
Przygarnął Megan do siebie i pocałował.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć... - odezwała się
odzyskawszy oddech po tym długim i namiętnym pocałunku.
- Mógłbym, oczywiście, o wszystkim, o czym zechcesz,
tylko ty powiedz najpierw, czy zgadzasz się wyjść za mnie za
mąż?
- Ja? Och, Jake, tak, zgadzam się, ale czy mógłbyś mi
powiedzieć...
- Nie traćmy czasu na niepotrzebne gadanie! Chodzmy do
domu. Moi rodzice już wrócili z Nowej Zelandii i czekają,
żeby cię powitać.
- Moi też czekają. Na mój powrót pociągiem, który
właśnie odjechał.
- Nie denerwuj się. Zawiadomiłem ich, że zjawisz się
trochę pózniej.
- Jak to, zawiadomiłeś? Skąd mogłeś wiedzieć... A co byś
zrobił, gdybym nie chciała nawet wsiąść do tego twojego
samochodu? Jest przecież autobus do Castricum.
Profesor zastanowił się przez moment.
- Pojechałbym za autobusem i porwał cię ze stacji! -
odparł zawadiackim tonem.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Bo widzisz, moja droga, ja cię po prostu
kocham.
- Och, Jake! Ja też cię kocham, przecież wiesz. I chcę,
żebyśmy byli zawsze razem!
- Tak, Megan, tak, będziemy. Zawsze i wszędzie!
Tymczasem chodzmy do domu...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]