[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjechałaś, Raye, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawiła.
Przyjęcie urodzinowe stanowiło doskonały pretekst do wysłania Rachel tego
nieoczekiwanego zaproszenia. Ale do czego był jej ów pretekst potrzebny?
- Charles wydaje dla mnie przyjęcie urodzinowe w sobotę. Będzie szesnaścioro gości,
zapalimy pochodnie w holu i wyciągniemy długi stół, a jeśli Willie, nasz gajowy, i jego ludzie będą
mieli szczęście na polowaniu, upieczemy dzika na rożnie.
Daniel przypomniał sobie własne dwudzieste pierwsze urodziny, które odbyły się przed
pięcioma laty, w przeddzień rozpoczęcia ostatniego semestru w Oksfordzie. Przyjęcie było takie, że
dziekan osiwiał, a mieszkańcy miasta składali skargi, samego zaś solenizanta tylko krok dzielił od
zawarcia małżeństwa. Szczęściem, mimo ogromnej ilości wypitego szampana, nie zaangażował się
na dobre. Następnego dnia otrzymał list od prawnika rodziców z zawiadomieniem, że ma teraz
pełne prawo do kapitału, który czekał nań w depozycie od dziecka.
Decima oczywiście też odziedziczy pieniądze. A gdy skończy dwadzieścia jeden lat, będzie
mogła zrobić z Ruthven co jej się żywnie podoba.
- Kto zalicza się do tej zaproszonej szesnastki? - spytała Rachel.
- Och, oczywiście Rebecca i Daniel, ty i Rohan, Charles i ja - a także MacDonaldowie i
Cameronowie z Kyle of Lochalsh, Kincaidowie ze Skye, a także prawnik mojego ojca, bardzo
wiekowy pan Douglas z Cluny Gualach i jego córka Rosalind; musimy zaprosić pana Douglasa, bo
niedawno przysłał mi potwornie długi list prawniczy na temat testamentu mego ojca,
odziedziczenia całej tej forsy i różnych innych nudziarstw z tym związanych.
- Czyżbyś prawo własności do Ruthven też uważała za nudziarstwo, Decimo? - Daniel nie
mógł wprost nie zadać tego pytania.
- No nie, rzeczywiście! - Roześmiała się beztrosko i pociągnęła łyk wina. - Ale prawnicy
zdzierają całą romantyczną otoczkę z uzyskania pełnoletności i sprowadzają wszystko do tak
prozaicznych spraw... Charlesie, nalejesz mi jeszcze?
Daniela zastanowiło, czy Decima zdaje sobie sprawę, że za wiele wypiła. Pierwsze kieliszki
nie zrobiły na niej niemal żadnego wrażenia, a i pózniej działanie alkoholu było ledwo
dostrzegalne.
Mogłoby się wydawać, że w przeciwieństwie do niej Rachel w ogóle nie tknęła wina. A
jednak chyba dobrze się czuła podczas kolacji, gdyż uśmiech często pojawiał się na jej twarzy i
straciła sporo ze swej rezerwy. Kilkakrotnie spojrzała na Daniela i zauważyła, że się jej
przypatruje, mężczyzna zaś spostrzegł słaby rumieniec na twarzy dziewczyny, która odwróciła
wzrok, udając, że coś innego zwróciło jej uwagę.
Zastanawiał się, w jakich stosunkach pozostaje Rachel z Rohanem Quistem, lecz uznał, że
najprawdopodobniej rzeczywiście łączy ich tylko zwykła przyjazń. Quist, choć zaledwie o rok
młodszy od Daniela, ciągle sprawiał wrażenie dziecka, pobudliwego, niezwykle uczuciowego i
niedojrzałego, a te cechy raczej nie pociągają kobiet, zwłaszcza kobiety tak niezwykle prostej w
obejściu jak Rachel Lord.
Gdy dziewczyny podniosły się, by opuścić popijających mężczyzn, uświadomił sobie ze
zdumieniem, że podczas całego posiłku myślał o Rachel, a patrząc, jak wychodzi z pokoju,
zastanawiał się, czy ona też o nim myślała.
Rachel pożegnała się wcześniej, mówiąc, że jest zmęczona po podróży, i z lampą w dłoni
krętymi schodami poszła do swego pokoju. Chyba to gospodyni zapaliła ogień w kominku, dzięki
czemu zrobiło się ciepło i przyjemnie, lecz deszcz znad Atlantyku siekł po szybach, a gdy uklękła
przy palenisku, by ogrzać dłonie, słyszała, jak wiatr uderza o ściany domu.
Aż dziw, że to dopiero wrzesień i że daleko na południu ludzie noszą lekkie ubrania i
przechadzają się o zachodzie słońca.
Kiedy wiatr znowu zaszumiał pod okapem, dziewczyna zadrżała i przysunęła się do ognia.
Płomienie migotały, tworząc misterne ornamenty, jak gdyby obdarzone własnym życiem.
Wpatrywała się w nie długi czas, rozmyślając o Danielu Careyu. Zastanawiała się, dlaczego w
męskim towarzystwie jest tak nieśmiała i traci swą normalną pewność siebie. W obecności
nieznanego mężczyzny zawsze czuła się straszliwie nieswojo. Decima na pewno uważa, że brak jej
ogłady.
Przypomniała sobie doskonałe opanowanie Decimy, która potrafi się znalezć w każdej
sytuacji, i pomyślała, że chyba nietrudno czuć się pewnie, jeśli jest się piękną. I w tejże chwili
rozległo się pukanie do drzwi. Z początku miała wrażenie, że coś się jej przywidziało albo że to
stukot wiatru i deszczu za oknem, lecz gdy zwróciła głowę ku drzwiom, pukanie dobiegło ją
ponownie.
- Rachel? - ponaglająco spytał cichy głos, a za moment do pokoju wsunęła się Decima. - A,
tu jesteś. - Zamknęła za sobą drzwi i szybko podeszła do kominka. - Dzięki Bogu, że wreszcie
mogę pogadać z tobą sam na sam.
Rachel w pierwszej chwili nie pojęła znaczenia tych słów gdyż była tak pochłonięta
przypominaniem sobie treści rozmów przy stole, że wyleciał jej z pamięci list, który sprawił, że
przybyła do Ruthven.
- Ja też chciałam z tobą porozmawiać - rzekła lekko do Decimy. - Co miałaś na myśli,
pisząc ten list? Zrozumiałam z niego tylko tyle, że coś cię porządnie przeraziło ale widzę, że jesteś
spokojna i zrównoważona jak zwykle. O co właściwie chodzi?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]