[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na swoje pieszczoty? Jak mógł nie pomyśleć, \e rozespana i
na pół przytomna, rozpoznaje w nim nie jego, lecz Rossa?
A pózniej ta jej cicha, błagalna prośba, by przestał.
- Przepraszam - powtórzył. Było to wszystko, co potrafił
powiedzieć.
Nie czekając dłu\ej, wstał i skierował się do drzwi.
Trzymając dłoń na klamce, odwrócił się jeszcze, by
spojrzeć na Purdy.
Le\ała bez ruchu jak odurzona. Zawstydzona i zagubiona,
jakby nadal nie mogła zrozumieć, co się stało.
- Przepraszam... - wyszeptał znowu. - Wybacz mi. Purdy
nie poruszyła się. Za nic nie mogła pojąć, jak to
się stało, \e wspaniały, pełen dzikiej namiętności sen w
jednej chwili przemienił się w tak koszmarną rzeczywistość. Z
jakiego powodu?
Nigdy nie zaznała takiego upokorzenia. Wspomnienie
Nata i jego pieszczot mieszało jej się z tym, co wydarzyło się
pózniej. Zaskoczenie i przera\enie w jego oczach, gdy
uświadomił sobie, do czego oboje zmierzają. Niesmak, z
jakim zsuwał się z jej ciała. I pełne za\enowania przeprosiny...
Przycisnęła dłonie do twarzy, by powstrzymać łzy. Nie
mogła teraz płakać. Za nic nie powinna przecie\ zdradzić
Natowi, jak bardzo go pragnęła i jak boleśnie ją zranił. Nie
zniosłaby jego dalszych przeprosin, zakłopotania i uprzejmie
skrywanej niechęci.
Ale jak poradzi sobie z pogardą, którą czuła do samej
siebie?
Och, poradzi sobie... za jakieś dwadzieścia, mo\e
pięćdziesiąt lat.
Ale to będzie pózniej, natomiast co miała zrobić teraz?
Na pewno nie mogła udawać, \e nic się nie stało. Musi
pójść do Nata i wyjaśnić mu, \e miała erotyczny sen... Bo\e,
jak jej to przejdzie przez gardło? A więc miała erotyczny sen z
Rossem, a \e Nat le\ał obok niej, doszło do pomyłki... Dlatego
błagała go, by się z nią kochał. Była nieprzytomna, śniła...
Czy odwa\y się to powiedzieć? Musi, bo inaczej następne
trzy tygodnie staną się jeszcze większym koszmarem.
Bo ju\ się w nim znalazła. Udawane uczucie przerodziło
się w tajemną, nieszczęśliwą miłość i Purdy, by zachować
resztki godności i zwyczajnie nie zwariować, musiała brnąć w
piętrowe kłamstwa. Oszukuje rodzinę, \e jest zakochana w
Nacie, choć tak naprawdę rzeczywiście jest w nim zakochana,
lecz okłamuje go, \e nie jest... Bo\e, naprawdę mo\na
zwariować!
Był w kuchni. Siedział przy stole, z głową w ramionach,
jakby nadal dochodził do siebie.
Miał na sobie tylko spodenki. Silny, zgrabny, męski... Do
diabła, kochała go!
Purdy zacisnęła zęby.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć - powiedział,
ujrzawszy ją w progu.
- Nie musisz nic mówić - mruknęła, siadając naprzeciw
niego.
Wprawdzie szlafrok szczelnie opinał jej ciało, ale jakie to
miało znaczenie? Po\ądał jej jak \adnej kobiety na świecie.
Nic dodać, nic ująć.
- Nie mam pojęcia, co się stało - zaczął. - Spałem jak
zabity, a\ nagle...
Niedawne wspomnienia zawisły między nimi jak cię\ka,
ponura chmura.
- Nie wiem, co powiedzieć... - powtórzył bezradnie. - Po
prostu nie myślałem.
- Rozumiem, Nat. Najpierw miałam sen, a potem po
prostu...
- Znił ci się Ross - stwierdził cicho.
- Tak. To nie taki zwyczajny sen... - Więcej nie była
zdolna powiedzieć.
- Zwyczajny, całkiem zwyczajny, gdy jest się
zakochanym. Mam rację?
Jego głos brzmiał spokojnie, ale w duszy rozszalała się
burza. Pewnie Ross nie sypiał jeszcze z Purdy, lecz była to
tylko kwestia czasu. W ka\dym razie ona była gotowa.
- Przepraszam - szepnęła, nie mając odwagi spojrzeć na
niego. Zbyt się obawiała, \e w jej oczach odnajdzie prawdę.
Widział jej pochyloną głowę i miejsce na szyi, które
jeszcze przed chwilą tak słodko poddawało się pieszczotom
jego ust.
Skrzywdzona i nieszczęśliwa, zagubiona i zrozpaczona
Purdy potrzebowała pociechy, ukojenia, miłości. Lecz on nie
miał do tego prawa.
- To nie była twoja wina - powiedział więc tylko.
- Nie była równie\ twoja, Nat. Byliśmy nieprzytomni, nie
wiedzieliśmy, co robimy. To się po prostu wydarzyło.
Niewysłowiona słodycz jej ust? Jedwabisty dotyk jej
skóry? Podniecenie, jakie ogarnęło ich ciała? To się
wydarzyło ot tak, po prostu?!
- To się po prostu wydarzyło - potwierdził suchym,
beznamiętnym głosem.
Na chwilę zapanowała cisza.
- Nie chciałabym, \eby to coś zmieniło między nami -
zdobyła się w końcu na odwagę Purdy, nerwowo obracając na
palcu pierścionek zaręczynowy. - Przecie\ wszystko układa
się tak dobrze. Moi rodzice są przekonani, \e zamierzamy się
pobrać, Ashcroftowie są spokojni o los dzieci... To jeszcze
tylko kilka tygodni. Wrócimy do Australii i będzie po
wszystkim. Oboje tego chcemy, prawda?
Nat przysłuchiwał się jej w milczeniu.
Być mo\e Purdy rzeczywiście będzie mogła zapomnieć.
Być mo\e nawet ju\ zapomniała. Lecz jak on sobie z tym
poradzi?
- Jak rozumiem, mamy udawać, \e nic się nie stało. To
proponujesz, tak? - upewnił się.
- Jeśli tylko się zgodzisz... - odpowiedziała szybko. -
Naprawdę marzę tylko o jednym. Chcę jak najszybciej wrócić
do Australii.
Do Rossa, cierpko dopowiedział w duchu Nat.
Niezale\nie od tego, jak bardzo będzie oszukiwał ją i
samego siebie, musi w końcu przyznać, \e nie wiedzieć kiedy
zakochał się w Purdy. Namiętnie, \arliwie i... bez
wzajemności.
Stał się niewolnikiem tej miłości, nigdy niespełnionej,
bolesnej, tragicznej. Jego \ycie zamieni się w piekło. Ju\ się
zamieniło.
Purdy wyjdzie za Rossa, urodzi jego dzieci, będą \yć
długo i szczęśliwie. A on, ich zgorzkniały sąsiad, będzie
cierpiał w wiecznym niespełnieniu. Taka czekała go
przyszłość.
Dlaczego ją spotkał na swej drodze? Czy los zawsze musi
być taki okrutny? Zobaczyć raj, lecz nigdy do niego nie
wstąpić, to\ to najperfidniejsza tortura.
Pozostały mu tylko trzy tygodnie. Ostatnie dni, kiedy
Purdy będzie tylko dla niego. Nie miał sił, by z tego
zrezygnować, choć powinien. Zobaczyć raj, lecz do niego nie
wstąpić... Po co to przedłu\ać?
- Więc... jak? - powtórzyła zaniepokojona ciszą Purdy. -
Czy masz coś przeciwko temu?
- Nie - odpowiedział powoli. - Nie mam nic przeciwko
temu.
Kolejny dzień był ostatnim, jaki pozostał Cleo przed
sobotnim ślubem, więc i roboty było mnóstwo. Purdy, jako
[ Pobierz całość w formacie PDF ]