[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Conan z najwyższym trudem wyrwał się z objęć
przeciwnika: krew sączyła mu się z miejsc, gdzie stalowe
palce rozdarły mu skórę. Podczas tego przelotnego starcia
doznał szoku, uzmysłowiwszy sobie, że zetknął się nie ze
zwyczajnym ludzkim ciałem, lecz z ożywionym myślącym
metalem.
Khosatral nacierał na niego w półmroku. Conan
wiedział, że jeśli te olbrzymie dłonie zamkną się raz jeszcze
wokół jego szyi, to nie rozluznią uścisku, dopóki nie
wycisną ostatniego tchu. W ciemnościach wydawało mu się,
że walczy z sennym koszmarem.
Odrzuciwszy bezużyteczną szablę, podniósł ciężką
ławę i cisnął nią z całej siły. Niewielu mężczyzn zdołałoby
choćby unieść taki ciężar, jednak na piersi Khosatrala
Khela pocisk roztrzaskał się w kawałki nie zachwiawszy
nawet olbrzymem. Tylko twarz giganta zatraciła ludzki
wyraz i nad jego głową zapaliła się złocista poświata. Z
impetem ruszył na Cymmerianina.
Jednym gwałtownym ruchem Conan zerwał ze ściany
olbrzymi gobelin i zakręciwszy nim nad głową, co
wymagało większego wysiłku niż ciśniecie ławą, zarzucił go
na głowę przeciwnika. Przez chwilę Khosatral plątał się,
przyduszony i oślepiony przez materiał opierający się jego
nieludzkiej sile lepiej niż drewno czy stal. W tym czasie
Conan podniósł szablę i wypadł na korytarz. Nie zwalniając
kroku przemknął przez drzwi przyległej komnaty,
zatrzasnął je i zasunął rygiel.
Odwróciwszy się, stanął jak wryty i krew uderzyła mu
do głowy. Na stercie jedwabnych poduszek, z falami złotych
włosów opadających na ramiona i przerażeniem w oczach
kuliła się kobieta, której pożądał. Prawie zapomniał o
depczącym mu po piętach potworze, kiedy głośny trzask za
plecami przywrócił mu rozsądek. Chwycił dziewczynę i
skoczył do drzwi po drugiej stronie komnaty. Jasnowłosa
była zbyt wystraszona, by mu w tym przeszkadzać lub
pomóc. Wydawało się, że jedynym dzwiękiem, jaki w stanie
jest z siebie wydobyć, jest słaby jęk.
Conan nie tracił czasu próbując otworzyć drzwi.
Straszliwym ciosem szabli przerąbał zamek i wyskakując
na schody, zobaczył kątem oka głowę i ramiona Khosatrala
z trzaskiem wyłamującego zamknięte drzwi po drugiej
stronie pokoju. Kolos zdruzgotał je jakby były z tektury.
Conan pognał schodami w górę, z dziecinną łatwością
niosąc przerzuconą przez ramię dziewczynę. Nie miał
pojęcia dokąd biegnie, ale schody doprowadziły go do
owalnej komnaty o kopulastym suficie. Olbrzym pędził za
nimi po schodach, szybki i cichy jak śmierć. Komnata miała
stalowe ściany i drzwi. Conan zatrzasnął je i zasunął rygle -
wielkie, stalowe sztaby. Uderzyła go myśl, że znalezli się w
komnacie Khosatrala, w której ten zamykał się na noc, by
zabezpieczyć się przed potworami, przyzwanymi z Otchłani
dla zaspokojenia jego kaprysów.
Zaledwie zamknął drzwi, gdy zatrzęsły się pod
gwałtownymi ciosami. Conan wzruszył ramionami. Oto
kres drogi. Z pomieszczenia nie było wyjścia. Powietrze i
dziwne przyćmione światło najwidoczniej dochodziło przez
szczeliny kopuły. Zupełnie spokojny, sprawdził
wyszczerbione ostrze swej szabli. Zrobił, co mógł; jeśli
kolos wyłamie drzwi, Conan znów rzuci się na niego z
bezużyteczną bronią w ręku - nie dlatego, by spodziewał się
sukcesu, lecz ponieważ w jego naturze leżała walka do
końca. Na razie nie miał nic do roboty. Jego spokój nie był
wymuszony czy udawany. W spojrzeniu, jakim obrzucił
swą urodziwą towarzyszkę, był tak niekłamany zachwyt,
jakby miał przed sobą sto lat życia.
Kiedy zamykał drzwi, rzucił ją bezceremonialnie na
podłogę - podniosła się na nogi, machinalnie przygładzając
falujące loki i skąpy przyodziewek. Conan obrzucił ją
spojrzeniem pełnym aprobaty, zatrzymując je dłużej na
gęstych, złocistych włosach, pełnych piersiach i zarysach
wspaniałych bioder.
Z jego gardła wyrwał się cichy krzyk, gdy drzwi
zatrzęsły się i rygiel pękł ze zgrzytem. Conan nie obejrzał
się. Wiedział, że drzwi wytrzymają jeszcze przez chwilę.
- Powiedziano mi, że uciekłaś - rzekł - yuetshański
rybak doniósł mi, że tu się ukrywasz. Jak masz na imię?
- Oktawia - szepnęła odruchowo i zaraz wybuchnęła
potokiem słów chwyciwszy kurczowo Conana za rękę. - O
Mitri! Czy to koszmarny sen? Ci ludzie - ciemnoskórzy
jeden z nich chwycił mnie w puszczy i przywiódł tutaj.
Zanieśli mnie do tego - tego stwora. Powiedział mi...
powiedział... Czy ja oszalałam? Czy to sen?
Conan zerknął na drzwi, które wygięły się jak pod
ciosem tarana.
- Nie - rzekł. - To nie sen. Zawiasy ustępują. Dziwne, że
ten demon musi wyłamywać drzwi jak zwykły człowiek -
jednak mimo wszystko, sama jego siła jest piekielna.
- Czy nie możesz go zabić? - jęknęła. - Jesteś silny.
Conan był zbyt uczciwy, by karmić ją kłamstwami.
- Gdyby zwykły śmiertelnik mógł go zabić, byłby już
martwy - odparł. Wyszczerbiłem szablę na jego brzuchu.
Jej oczy pociemniały.
- Więc musisz umrzeć i ja też - O Mitro! - krzyknęła
nagle w najwyższym przerażeniu i Conan chwycił ją za
rękę, obawiając się, że zechce sobie coś zrobić. - Powiedział,
co chce ze mną zrobić!
Dyszała ciężko.
- Zabij mnie! Zabij! Zanim tutaj wejdzie! Conan
spojrzał na nią i potrząsnął głową.
- Zrobię, co będę mógł - powiedział. - To nie będzie
wiele, ale da ci szansę wydostania się z komnaty. Biegnij do
brzegu. Mam tam łódz przycumowaną przy schodach.
Jeżeli wydostaniesz się z pałacu, może uda ci się uciec.
Wszyscy mieszkańcy miasta śpią.
Ukryła twarz w dłoniach, Conan podniósł swą szablę,
podszedł do dudniących pod uderzeniami drzwi i stanął
przy nich. Patrząc na niego trudno było uwierzyć, że czekał
na nieuniknioną, w swoim przekonaniu, śmierć. Może oczy
jarzyły mu się bardziej niż zwykle i silniej ścisnął broń w
muskularnej dłoni - to wszystko.
Zawiasy ustąpiły pod straszliwymi ciosami giganta i
drzwi zakołysały się gwałtownie, przytrzymywane tylko
przez rygle. Te solidne, stalowe sztaby również gięły się i
łamały, jakby były z miękkiej miedzi. Conan spoglądał na
to z niemal beznamiętnym zainteresowaniem, podziwiając
nieludzką siłę potwora. Nagle, bez ostrzeżenia, dudnienie
ustało. Po drugiej stronie drzwi wyczulony słuch
barbarzyńcy pochwycił dziwne dzwięki; trzepot skrzydeł i
skrzeczący głos, przypominający skowyt wiatru o północy.
Pózniej nastała cisza, lecz nieco inna niż poprzednio. Conan
wiedział, że władca Dagonii odszedł.
Cymmerianin zerknął przez szparę powstałą między
drzwiami a framugą. Podest był pusty. Conan odciągnął
zwichrowane rygle i ostrożnie odstawił na bok wyłamane
drzwi. Khosatrala nie było na schodach, tylko gdzieś w dole
usłyszał trzask zamykanych drzwi. Nie wiedział, czy gigant
knuł jakiś nowy podstęp, czy też wezwał go gdzieś
tajemniczy głos, ale nie tracił czasu na rozważania.
Krzyknął na Oktawie i ton jego głosu sprawił, że
dziewczyna skoczyła na nogi i stanęła u jego boku.
- Co się stało? - szepnęła.
- Nie traćmy czasu na rozmowy! - syknął. - Chodzmy!
Conan odmienił się całkowicie; z błyskiem w oczach rzekł
głosem nie znającym sprzeciwu:
- Pójdziemy po nóż! Magiczne ostrze Yuetshów.
Zostawił je w krypcie!
W dzikim pośpiechu pociągnął dziewczynę za sobą.
Po drodze przypomniał sobie tajemną kryptę
przylegającą do sali tronowej i oblał się potem. Jedyna
droga do grobowca wiodła obok miedzianego tronu
stworzenia, które na nim spoczywało. Jednak nie wahał się
ani chwili. Szybko zeszli po schodach, przeszli przez
komnatę, zbiegli po następnych schodach i stanęli pod
drzwiami wielkiej, mrocznej sali. Nigdzie nie dostrzegli
śladu kolosa. Zatrzymując się przed spiżowymi podwojami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]