[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogli nie zauwa\yć, \e miał przynajmniej ze cztery metry wysokości. Ale nie chodziło tylko
o wzrost. Koń, na którym siedział wojownik, miał pod brzuchem istną plątaninę nóg. Na
ramieniu olbrzyma siedział kruk wielkości kondora, a nad jego głową unosił się drugi taki sam.
Reinhardt ugryzł kanapkę.
Pytam namiar radiolokacyjny krzyknął do centrali. Obiekt na brzegu, kierunek trzysta
czterdzieści!
Potwierdzam, nieruchomy obiekt na brzegu usłyszał w odpowiedzi.
Przynajmniej coś rzeczywiście tam jest. Frenssen skulił się z jakimś dziwnym skowytem
i zjechał po ścianie falochronu, po czym zwinął się w kłębek na pokładzie.
Co to znaczy! W tej chwili wezcie się w garść, marynarzu! wrzasnął Reinhardt.
Drugi chwycił Frenssena za ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Ten usiłował stać, ale
kolana uginały się pod nim i przebiegały go fale drgawek. Reinhardt patrzył na niego
z obrzydzeniem.
Tto jest Odyn... wybełkotał marynarz. Na ośmionogim koniu... S... Sleipnirze...
Klawo wycedził Reinhardt. Uspokój się, człowieku, albo staniesz do raportu!
Wychylił się przez falochron do obsady działek.
Załoga do strzału!
Gotów!
Chce pan strzelać do boga? zapytał niepewnie Wichtelmann.
Czy ten dziadek z dzidą je\d\ący wierzchem na stonodze kojarzy się panu z jakimś bogiem?
Poza tym na razie do niczego nie strzelam.
Olbrzym zeskoczył z konia i podszedł kilka kroków w kierunku drzewa. Zmarszczył brwi,
patrząc na wisielców, na płonące pochodnie i łopocące flagi. Całe towarzystwo obaj mistycy,
śpiewaczka, blizniacy, a nawet kapitan padło na kolana i biło mu pokłony, unosząc ramiona.
Wyglądało to groteskowo nawet z daleka i przez lornetkę.
W końcu Wiesmann wstał i ostro\nie podszedł do starca wspartego na swojej włóczni,
tłumacząc coś i gestykulując. Była to niewątpliwie płomienna przemowa, pełna okrzyków
i dramatycznych gestów.
Odyn wycedził coś z nieszczególnie przyjaznym wyrazem twarzy. A potem wydał z siebie
wściekły ryk. Nie jakiś nieartykułowany wrzask, było to zdanie, ale wykrzyczane przez
niewątpliwie rozwścieczonego osobnika. Jego głos był przera\ający przeniknął wibracjami
okręt, pokrył zmarszczkami fal wodę w zatoce. Wszyscy chwycili się za uszy i skulili na
pokładzie lub za falochronem. Ludzie na pla\y zwalili się na plecy jak odrzuceni podmuchem
eksplozji. Starzec wyciągnął włócznię, wskazując niebo, potem uderzył nią w ziemię. Ziemia
pokryła się pęknięciami, w stronę okrętu popłynęło kilka sporych fal.
Frenssen, tłumaczyć krzyknął Reinhardt. Rozumiecie coś z tego, co on gada?
Ogłuszył mnie jęknął marynarz.
Na dół, do stanowiska akustyka. Zcisz na słuchawkach, mo\e coś zrozumiesz przez wodę.
Zawsze trochę tłumi.
On dziwnie mówi, to niezupełnie po duńsku, rozumiem tylko pojedyncze słowa meldował
Frenssen z centrali. Coś... \e idz do szronowych... czy lodowych olbrzymów... Coś o
tchórzostwie i wojowaniu z babami i dziećmi... Wieczny mrok czy lód, nie rozumiem,
szaleństwo... Czas szaleństwa i zamieć... wilki... nie. Tego nie rozumiem.
Le\ący mistyk przekręcił się i na czworakach podczołgał do Odyna, rogaty hełm spadł mu
z głowy i potoczył się po piasku. Olbrzymi starzec przykucnął, wysunął przed siebie dłoń i
poło\ył Wiesmannowi na głowie takim gestem, jakim dorosły mę\czyzna mógłby chcieć
zmierzwić włosy dwuletniego dziecka. A potem zacisnął mu palce na czaszce i mimochodem
skręcił kark.
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Towarzystwo na brzegu wpadło w panikę. Odyn
uniósł włócznię i w ułamku sekundy jednym ciosem przybił do pnia dwóch blizniaków.
Natychmiast wyjął miecz długości sporego dyszla i zamachnąwszy się, przeciął wpół kolejnego
razem z jego skórzanym płaszczem i razem z kołyszącym się na gałęzi wisielcem. Po czym
wpadł pomiędzy biegających panicznie i przewracających się o proporce ludzi. Odrąbana głowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]