[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stosunkowo łatwo było wyśledzić główne ogniska aktywności biologicznej, ale nie dało się
przewidzieć wszystkich jej przejawów...
Naiwny Morgan myślał, że wie już wszystko o fenomenach pyrrusańskiej przyrody. Jak
bardzo się mylił, wyjaśniło się już po kilku godzinach od rozpoczęcia wielkiego szturmu, to znaczy
operacji Zmierć Zmierci . Ale w tym momencie nie można już było powstrzymać tego procesu ani
nawet go spowolnić.
Dwanaście solidnych liniowców, pięćdziesiąt dziewięć kanonierek klasy średniej i
siedemdziesiąt dwie lekkie łodzie desantowe wylądowały jednocześnie w stu czterdziestu trzech
punktach planety, gdzie akurat zaobserwowano najwyższy poziom koncentracji nienawiści
miejscowych organizmów. Nie warto chyba mówić, że niespodziewana agresja piratów wywołała
potężną falę zwrotnej aktywności biologicznej, przed którą najczęściej nie ratowały ani
najmocniejsze skafandry, ani nawała ognia z broni plazmowej. Zdarzało się, że nie pomagało nawet
opancerzenie statków kosmicznych.
W biosferze Pyrrusa znalazły się gatunki zwierząt, które potrafiły przegryzać metal i plastik,
rozpuszczać wszystko, co żywe i nieżywe w jadowitej ślinie i żrącym soku żołądkowym, przenikać
żądlącymi wyrostkami do mikroskopijnych szczelin, wybuchać jak bomby próżniowe, oblepiać
ogromną masą i unieruchamiać nie tylko poszczególnych wojowników, ale nawet całe samochody
pancerne, kanonierki i czołgi.
Henry Morgan, który został na orbicie ze swoim okrętem flagowym, obserwował bitwę,
patrząc na ogromny widokowy poli-ekran, podzielony na sześćdziesiąt segmentów. Bardzo chciał
widzieć wszystko, nie miało jednak sensu rozdrabniać obrazów na jeszcze mniejsze sektory. Gdy
tylko główny flibustier dostrzegł coś ważnego, powiększał odpowiedni fragment i starał się
wyjaśnić, co tam się dzieje.
Czasami nie było to proste, bo w wielu miejscach działy się rzeczy, które normalnemu (lub
nawet niezbyt normalnemu) człowiekowi nie przyśniłyby się w najbardziej koszmarnym śnie.
Oto przed uformowanym oddziałem niespodziewanie wypiętrza się ziemia i spod niej, wijąc
się jak żmija, wyłazi stworzenie o rozmiarach i wyglądzie smoka z bajki: pokryte błyszczącą łuską
i ohydnymi, poruszającymi się wyrostkami. Potem skóra smoka pęka od strzałów i teraz widać, że
to wcale nie jest skóra, a raczej kora. Tak, to są ogromne korzenie drzewa, tylko puste w środku.
Nie, wcale nie puste! Wyłażą z nich niezliczone chmary zębatych, śliskich, jadowitych potworów,
jakieś kolczaste szczurojaszczury, robaki z kocimi pyskami...
Inne potwory wyryły pod ziemią jaskinie, ale tak chytrze, że póki po polanie biegli ludzie
nic się nie działo, ale kiedy razem z nimi ruszyły pojazdy, wszystko razem zapadło się pod
ziemię. Na dodatek jama pod spodem była wypełniona gazem błotnym. Wystarczyło jednej iskry
od uderzenia metalu o metal, żeby wszystko wybuchło płomieniem. A potem wybuchły również
baki z paliwem. Niewielu ocalało z tej masakry...
Oto stada żądłopiórów i szponiastych jastrzębi szybko zbierają się w ogromną czarną
chmurę i zaczynają krążyć nad jednym z oddziałów. Nie atakują, po prostu krążą. Ale co się
dzieje? Poruszają się coraz prędzej, zataczają coraz mniejszy krąg. Chmura stopniowo zamienia się
w gigantyczną żywą trąbę powietrzną. Odrywa się od ziemi i podnosi nie tylko bojowników,
strzelających chaotycznie w różne strony z powodu całkowitej utraty orientacji, ale również broń i
samochody pancerne. Wreszcie energia trąby osiąga maksymalną moc i do jej leja trafia nawet
liniowiec, który widocznie nie zdążył włączyć silników. Cały ten koszmar powoli przemieszcza się
ku morzu, żeby tam, na kilometr od brzegu, rozsypać się nad wodą i ostrymi rafami. A z
burzliwych fal wynurzają się ku długo oczekiwanej zdobyczy głodne potwory wodne...
%7ływe drzewa zaczynają dusić ludzi i unieruchamiać urządzenia techniczne. Wszystko
trzeszczy, skrzypi, pęka: metal i drewno, plastik i sprężyste łodygi, twarde liście i ludzkie ciała...
Gdzie indziej chmary olbrzymich owadów z żądłami, kleszczami i ogonami ząbkowanymi
jak piła przyjmują na siebie uderzenia ze wszystkich rodzajów laserowej, rozpryskowej i
plazmowej broni, a spod tej zasłony dymnej wyskakują straszne, niepowstrzymane diabłorogi. Nie
bez powodu nazwano je rogatymi diabłami.
Tam ogromne pokraczne żaby wciągają w chciwe paszcze najstraszniejsze trucizny o
błyskawicznym działaniu bojowe środki trujące, które miały być wykorzystywane przeciwko
nim. Zwierzęta pracują jak pompy pneumatyczne flibustierzy nazwali je nawet żabopompami.
Opite trucizną po brzegi, zamykają paszcze i zamierają, zamieniając siew prawdziwe bomby
chemiczne. Jeden niezgrabny ruch w pobliżu takiego bąbla i żabopompa wybucha, a odłamki jej
skóry mogą rozciąć skafander i nawet przebić trypleksy w wozach bojowych.
Im dłużej Morgan patrzył, tym wyrazniej widział, że nie mają tutaj do czynienia ze
zwyczajną agresywną biosferą. Zderzyli się chyba z jakimś kolektywnym rozumem. Każdy potwór
z osobna jest tępy, jak mrówka czy truteń, ale wszystkie razem dokonują cudów przemyślności.
W jaki sposób tajemniczy Pyrrusanie kierują swoimi potworami? Kto siedzi w Epicentrum?
Z jakimi jeszcze zwierzętami będą musieli walczyć? Jaki to ma związek ze statkiem kosmicznym
Baran i tajemnicą nieśmiertelności?
Morgan bardzo chciałby porozmawiać z Jasonem o tym i o wielu innych rzeczach, ale na
razie nie było na to czasu. Jeżeli tylko znajdzie się wolna chwila...
Na razie nie tylko obserwował bitwę, ale również nią kierował; wydawał rozkazy, naprawiał
błędy swoich bojowników, wyciągał wnioski. Jakby sam w niej uczestniczył.
Wyliczenia Morgana okazały się prawidłowe. Wszystkie śmiercionośne siły planety zostały
rozproszone na półtorej setki punktów, dość oddalonych od Epicentrum.
A Konkwistador krążył nad oceanem, stopniowo się zniżając. Metodycznie zakreślał
coraz to mniejsze koła wokół zaklętego miejsca. Okręt flagowy już wszedł do atmosfery i teraz
powoli przemierzał przestrzeń od wybrzeża do Epicentrum i z powrotem, coraz bardziej zniżając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]